Premium

"Te liczby cały czas nie dają nam spokoju". Czy ukraińskie dzieci powinny mieć obowiązek uczyć się w polskich szkołach?

Zdjęcie: Shutterstock

Przecież uczą się online, to co to za problem? - słyszę o tysiącach ukraińskich dzieci, które od wybuchu wojny mieszkają w Polsce, ale się tu nie uczą. Ano taki, że jeśli zostaną tutaj, prędzej czy później będą musiały zderzyć się z naszym systemem edukacji lub z rynkiem pracy. - I to może być bardzo nieprzyjemne zderzenie zarówno dla nich, jak i dla nas - komentują edukatorzy. 

Przyglądam się jej przez chwilę, jak siedzi oparta o poduszkę przy dużym kawiarnianym oknie. Na telefonie ogląda filmiki, czasem się do nich uśmiecha. Co jakiś czas podnosi wzrok znad komórki i rozgląda się nerwowo dookoła. Widać, że na kogoś czeka.

Jest połowa czerwca, wczesne popołudnie.

M. ma 14 lat, a ja spotykam ją w kawiarni Spoko Cafe przy ulicy Kredytowej w centrum Warszawy. M. w końcu podchwytuje moje spojrzenie. Gdy odpowiada uśmiechem na uśmiech, podchodzę.

- Już po lekcjach? - zagaduję.

- Mam już wakacje - odpowiada po chwili wahania. A gdy widzi moją minę, dopowiada: - Jestem w onlinie.

M. przyjechała do Polski w marcu 2022 roku z mamą i dorosłą siostrą. Są z Dniepra. Choć od ponad roku mieszkają w Warszawie, M. uczy się w ukraińskiej szkole, gdzie wakacje są o miesiąc dłuższe i zaczynają się z początkiem czerwca. Zapisała się tam na lekcje online.

Ale to nie taki online, jak u nas w czasie zdalnej lekcji. M. zwykle nie widuje się na kamerkach z nauczycielami i znajomymi. - Robię testy - tłumaczy.

Mówiąc wprost: ma do nauczenia się materiał na dany temat, a potem musi rozwiązać quiz i wykazać, czy temat opanowała. Z tego, co mówi, wynika, że nikt nie sprawdza, czy robi to sama.

M. przychodzi codziennie do świetlicokawiarni Spoko Cafe w centrum Warszawy, która powstała z myślą o młodych uchodźcach. Siedzi tam od otwarcia do zamknięcia lokalu. Jest jedną z nowych klubowiczek, ale odkąd tu trafiła, spędza przy kawiarnianym oknie każdy dzień. Z wyjątkiem poniedziałków, bo tylko wtedy Spoko jest zamknięte.

Spotkałam tu również 17-letniego V., który próbuje swoich sił w polskiej szkole branżowej.

I grupę innych nastolatków, które mówiły na przykład:

- Po co mam chodzić do polskiej szkoły, skoro chcę wrócić do Kijowa?

- Tu i tak nie mam polskich kolegów. Po co mi to?

- Za to tam można zaliczyć, nie trzeba się starać.

- Mama mówi, że będziemy się martwić o szkołę po wojnie.

Takich dzieci, jak one, są w Polsce tysiące. Ich rodzice deklarują, że nie uczą się w naszych szkołach, bo kontynuują naukę online w Ukrainie. Nikt nie ma jednak pewności, czy naprawdę tak się dzieje. Jak podkreślają eksperci z Centrum Edukacji Obywatelskiej (CEO), wszystko w tym systemie opiera się na deklaracjach.

22.03.2022 | Nauczyciele we Lwowie w przerwach między lekcjami zdalnymi zaopatrują wojsko
22.03.2022 | Nauczyciele we Lwowie w przerwach między lekcjami zdalnymi zaopatrują wojskoKatarzyna Górniak | Fakty TVN

Polskie ministerstwo edukacji przyznaje, że wierzy ministerstwu ukraińskiemu, które mówi "uczą się u nas". A minister Przemysław Czarnek twierdzi, że nie ma podstaw prawnych do monitorowania, czy młodzi uchodźcy z Ukrainy, którzy nie są uczniami szkoły polskiej, uczą się zdalnie w szkole ukraińskiej.

Ukraińskie ministerstwo wierzy w dane ze swojego systemu, gdzie rodzice rejestrują dzieci na zdalne lekcje. Ale zweryfikowanie tego, czego, czy i jak się uczą, jest w zasadzie niemożliwe. A trzeba pamiętać, że w związku z pandemią COVID-19 dla wielu z nich to już czwarty rok zdalnej nauki.

Uczniowie z Ukrainy w PolsceAdam Ziemienowicz/PAP

Jeszcze na początku października 2022 roku w polskich szkołach i przedszkolach było 192,5 tys. dzieci z Ukrainy, ale pod koniec roku szkolnego 2022/2023 było zapisanych ok. 180 tys. dzieci (w tym ok. 42 tys. w przedszkolach). To nie koniec problemów. Bo gdy zajrzeć do bazy PESEL, do której powinny trafiać wszystkie osoby przebywające na terytorium Polski, okaże się, że Ukraińców w wieku szkolno-przedszkolnym jest ponad dwa razy więcej.

Los takich jak M. jest słabo udokumentowany i szczególnie martwi edukatorów oraz organizacje pozarządowe.

- Nie wiemy, ile z nich nie uczy się w ogóle, ale wiemy, że każda taka historia będzie miała długofalowe konsekwencje zarówno dla tych dzieci, jak i dla społeczeństwa tu w Polsce - komentuje dr Jędrzej Witkowski z Centrum Edukacji Obywatelskiej.

Jakie to mogą być konsekwencje i dlaczego powinna być to również sprawa rodziców polskich uczniów?

Kto ich policzy?

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam