Przez lata postrzegaliśmy Rosję jako potęgę w cyberprzestrzeni, bezwzględnie realizującą cele geopolityczne rękami hakerów. Spodziewaliśmy się, że zasieją w Ukrainie chaos, sparaliżują komunikację i infrastrukturę krytyczną. - Nasza sieć okazała się odporna. Jesteśmy celem ataków od 2014 roku, odrobiliśmy już swoją lekcję - mówi tvn24.pl wiceminister transformacji cyfrowej Ukrainy Heorhij Dubinski.
"To pierwsza światowa wojna cyfrowa" - alarmowały niektóre media na początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zlecone na Kremlu ataki hakerskie, jak obawiali się komentatorzy i eksperci do spraw cyberbezpieczeństwa, miały towarzyszyć konwencjonalnym działaniom zbrojnym w terenie i być z nimi skoordynowane. Wraz z wkroczeniem rosyjskiej armii zachodnie media, na przykład tygodnik "The Economist", spodziewały się cyfrowego blitzkriegu: komunikacyjnego paraliżu Ukrainy, zdalnie odciętych dostaw prądu, zainfekowanych serwerów instytucji publicznych oraz banków.
Myśleliśmy, że Rosja odpali cyberbombę na miarę wipera (niszczącego pliki złośliwego oprogramowania) nazwanego NotPetya, który w 2017 roku poprzez popularne oprogramowanie księgowe zaatakował ukraińskie firmy i administrację, wymazując ogromne ilości danych. Robak ten, samodzielnie kopiując się i rozprzestrzeniając, wydostał się później poza granice Ukrainy i zainfekował sieci firm na całym świecie, w tym m.in. giganta transportowego Maersk i logistycznego FedEx, kasując pliki na serwerach, niszcząc setki tysięcy komputerów i powodując szkody szacowane na 10 miliardów dolarów.
Ale tym razem cyfrowej apokalipsy nie było. Po sześciu miesiącach od inwazji niewiele z tych lęków się zmaterializowało.
Przewodniczący komisji Senatu USA do spraw wywiadu Mark Warner przyznał nawet, że jest "zdziwiony, iż [Rosjanie] nie sięgnęli po żadną poważną broń ze swojego cyberarsenału".
Tysiąc cyberataków
Rosyjscy hakerzy oczywiście przeprowadzali ataki typu DDoS (ang. distributed denial-of-service) na ukraińskie instytucje, starając się tymczasowo zablokować ich usługi, i próbowali się włamywać, ale nie na skalę, której spodziewaliśmy się na początku konfliktu.
Do tego rosyjskie wojsko, którego działania mieli wspierać hakerzy, okazało się zupełnie "nie z przyszłości" - z nieodpowiednio zabezpieczoną (zaszyfrowaną) komunikacją, którą Ukraińcy zagłuszali heavy metalem.
Czy przeszacowaliśmy możliwości Kremla w cyberprzestrzeni? Czy może Ukraina, po latach bycia "laboratorium" Rosji do testowania cyberbroni, teraz lepiej przygotowana, skutecznie się broni? I, podobnie jak w wojnie konwencjonalnej, została w tej sferze zlekceważona przez większego przeciwnika?
- Szczerze mówiąc, jedno i drugie. Nasza sieć okazała się odporna. Jesteśmy obiektem rosyjskich ataków od 2014 roku, więc odrobiliśmy już swoją lekcję - ocenił w rozmowie z tvn24.pl wiceminister transformacji cyfrowej Ukrainy Heorhij Dubinski.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam