"Do szklanki pełnej wody wpadł kamień i wszystko wylało się na obrus. Z tym że szklanka miała wysokość kilkuset metrów, kamień był wielki jak góra, a pod obrusem żyły tysiące istnień ludzkich, którym nie dano szansy się obronić" - napisał po tragedii włoski dziennikarz. Fala zabiła 1910 osób w mniej niż cztery minuty.
Micaela bardzo dobrze pamięta to dziwne wrażenie, jakby jej łóżko wisiało nad gigantyczną dziurą, która chce ją wessać. - Złamało się i złożyło się w pół, zakleszczając mnie w środku. Zaczęło mnie gdzieś ciągnąć. Było tak ciemno, że myślałam, że nie mam oczu, chciałam sprawdzić, czy są na swoim miejscu, dlatego przyłożyłam dłonie do twarzy - wspomina. Być może to ją uratowało. Z gruzów wystawała tylko dłoń i stopa. Micaelę znaleźli 400 metrów od miejsca, gdzie stał jej dom.
Fala zaciągnęła Gina 300 metrów od domu. Ratownicy znaleźli go nagiego na schodach urzędu miasta. Pamięta, że w szpitalu co chwilę zmieniali ludziom pościel, bo z ciał ocalałych wylewało się błoto.
Z kościoła w Longarone została tylko dzwonnica i figura Matki Boskiej, którą szalejący nurt wypluł z koryta rzeki dopiero 100 kilometrów dalej.
9 października 1963 roku o godzinie 22.39 gigantyczna fala zmiotła z powierzchni ziemi wioskę w sercu Dolomitów. Tej tragedii dało się uniknąć. Miejscowi rolnicy nie byli ślepi, widzieli pękający grunt na swoich polach.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam