Kiedyś to dopiero był luz. Pełen luz. Każdy z każdym, bez żadnych zahamowań, w krzakach i przy ognisku. A potem przyszło chrześcijaństwo, i wszystko się skończyło. Internet pełen jest zdjęć, filmików i krótkich artykułów, z których wynika, że nasi praojcowie i pramatki – dawni Słowianie – słynęli w Europie z rozwiązłości, że seks bez zobowiązań i ograniczeń był na porządku dziennym. Dowodem na to ma być chociażby Noc Kupały, święto przesilenia letniego, podczas którego dochodziło do orgii. Takie informacje rozpalają naszą wyobraźnię i powodują, że spragnieni obyczajowej swobody fantazjujemy do woli. No właśnie – fantazjujemy. Zamiast spróbować zrozumieć, czym w istocie był seks dla dawnych Słowian.
Wiercą zadem
Zacznijmy więc od tego – tu nie ma żadnych wątpliwości, że "seksualne tabu" – w formie, jaką znamy na przykład ze średniowiecznych exemplów i kazań, w których akt płciowy jest niemal tożsamy z grzechem – przyszło do Europy wraz z chrześcijaństwem. Zanim to nastąpiło…
Ibrahim ibn Jakub, sefardyjski Żyd, w X wieku podróżował z Kordoby do Pragi i Magdeburga. Pisał, że słowiańskie dziewczęta przed ślubem mają pełną swobodę w wyborze partnerów seksualnych. Co więcej, zachowane do ślubu dziewictwo jest traktowane jako coś niepożądanego lub wręcz wstydliwego dla młodej kobiety, ma wszakże świadczyć o swego rodzaju "brakach" czy "ułomności" dziewczyny. Każda z nich może, a nawet powinna w sposób nieskrępowany zdobywać doświadczenia seksualne w okresie poprzedzającym trwały związek z mężczyzną.
W XII-wiecznym ruskim "Słowie pewnego Chrystolubca" (znamy ten tekst z XIV-XV-wiecznej tak zwanej redakcji) jest mowa o ceremonii zaślubin, mianowicie o wykonaniu z tej okazji specjalnych rekwizytów: męskich genitaliów ("sromota męska"). W trakcie obrzędu były one wkładane do naczynia z wodą, po czym zebrani ją wypijali, co miało na celu najprawdopodobniej zapewnienie płodności. Następnie ów sztuczny członek był adorowany przez zgromadzonych. Uczestnicy obrzędu – jak należy sądzić również, a może głównie mężczyźni – owego fallusa lizali i całowali.
Maciej z Miechowa tak pisał w XVI wieku o sobótkach odprawianych w okolicach Pskowa: "kobiety i dziewczęta potrząsają głowami, z ust ich odbywa się obmierzły krzyk, wszelkie wstrętne diabelskie pieśni, wiercą zadem, nogi skaczą i przytupują; tu jest wielki upadek mężczyzn i chłopców, jest ich rozpustne przyglądanie się, jak się miotają kobiety i dziewczęta, tu także dla zamężnych kobiet pohańbienie, a dla dziewcząt utrata dziewictwa".
Brzozowe święto było uroczystością, którą najpełniej znamy z pisma z pierwszej połowy XVII wieku adresowanego do patriarchy moskiewskiego, w którym prawosławni duchowni uskarżali się na pogańskie praktyki, jakie przetrwały wśród ludu. Wiosną odbywały się zgromadzenia w lesie, wśród brzóz i innych drzew. W tych spotkaniach uczestniczyły tylko kobiety. Przynosiły ofiary: pierogi, kaszę i jajecznicę. Kłaniały się brzozom, śpiewały, klaskały w dłonie, tańczyły w euforii i ekstazie. Potem – jak donosili zgorszeni mnisi – następował posiłek, łączenie się w pary, wspólne dotykanie drzew, plecenie wianków z gałązek brzozy. Na koniec kobiety, dobrane w kumy i połączone siostrzaną więzią, całowały się.
Przykładów na takie rozseksualizowanie żyjących przed wiekami Słowian jest całe mnóstwo. Wszystkie są jakoś "udokumentowane". A jednak, jak przekonują naukowcy, na tej podstawie wnioski wyciągane są nazbyt pochopnie i służą budowaniu stereotypów, które mają niewiele wspólnego z prawdą.
Ochłonąwszy nieco, spróbujmy więc bez zbędnej ekscytacji spojrzeć na to, o czym w istocie przeczytaliśmy przed chwilą.
Taniec widzę
- Pisząc o przedchrześcijańskich Słowianach, trzeba mieć na uwadze kilka ważnych kwestii – tłumaczy dr Kamil Kajkowski, archeolog, autor szeregu książek o wczesnośredniowiecznych Słowianach. - Po pierwsze, mówiąc o "Słowianach" bez wskazywania żadnych dat i regionów Europy, najczęściej wrzuca się do jednego worka wszystkie dostępne źródła i odkrycia archeologiczne.
Mamy relację Chrystolubca z Rusi, datowaną na XII wiek. Można więc napisać w internecie: "Nasi przodkowie lizali fallusy". Taki tytuł artykułu z pewnością zapewniłby tysiące odsłon. Ale czy na podstawie tamtej jednej "ruskiej" relacji możemy powiedzieć cokolwiek na temat obyczajowości Słowian, którzy żyli na przykład nad Odrą, kilkaset lat wcześniej?
I jeszcze jedna uwaga dotycząca relacji Chrystolubca: jak przekonują badacze, obrzęd ten był "importem" od wikingów. Więc być może lizano owe fallusy w wielu miejscach tej części Europy, i Słowianie na Rusi niczym specjalnym na tym tle się nie wyróżniali. To by oznaczało, że tego rodzaju rytuały, i szerzej: swobodny i naturalny stosunek do seksualności, były nie tyle "słowiańskie", co po prostu powszechne w przedchrześcijańskiej Europie.
Drugą uwagę można odnieść na przykład do relacji o brzozowym święcie. Została spisana w XVII wieku, siedemset lat po chrystianizacji terenów, z których pochodzi (również Rusi). Co nam mówi ta relacja? Mówi o ludowych zwyczajach. Oczywiście, że takie zwyczaje mogą mieć swoje źródła w tradycji przedchrześcijańskiej, pogańskiej, ale faktycznie są już świadectwem tego, co czynili ludzie poddawani innym wpływom niż przedchrześcijańscy Słowianie z wieku ósmego czy dziewiątego. Ile "pogaństwa" jest w chrześcijaństwie z siedemnastego wieku? Tego nie wiemy.
Dr Kamil Kajkowski podaje kolejny przykład: podczas nieurodzaju para kładła się na polu i albo odbywała stosunek seksualny, albo go udawała, żeby pobudzić płodność ziemi.
- To są informacje o charakterze etnograficznym, mówiące o obyczajach z osiemnastego, dziewiętnastego, a na Kaszubach nawet z początku dwudziestego wieku. Ale sam fakt, że coś jest nietolerowane przez Kościół, nie oznacza jeszcze że jest "pogańskie" czy "przedchrześcijańskie" – tłumaczy archeolog.
Poza tym opieramy się na relacjach, z których wynika, że tańce były "grzeszne" i "pełne bezeceństw", kobiety "wierciły zadem", a mężczyźni się temu "rozpustnie przyglądali". Kolosalne znaczenie ma fakt, że słowa te wychodziły najczęściej spod pióra średniowiecznych mnichów, których zadaniem było potępienie takich praktyk.
- Ciekawe więc, co my, ludzie współcześni, byśmy zobaczyli, gdybyśmy znaleźli się na miejscu średniowiecznego skryby?
Kamil Kajkowski odpowiada pytaniem na pytanie:
- Gdy patrzy pan na współczesny latynoski taniec na scenie i dwoje ludzi, którzy zmysłowo się o siebie ocierają na parkiecie, to co pan widzi? Taniec czy orgię?
- Widzę taniec, choć pewnie mógłbym to złośliwie określić jako "wiercenie zadem".
- No właśnie. W tych opisach mamy na przykład relacje ze święta odradzania się, rewitalizacji sił natury. Tańcząc, ludzie ci chcieli pobudzać płodność Natury, więc – mówiąc kolokwialnie – tarzając się nago po ziemi, chcieli ziemi przekazać ludzką płodność lub chcieli, by kobiety były płodne jak ta ziemia. Oczywiście, że często kończyło się to seksem, takie były obyczaje, mamy źródła, które na to wskazują jednoznacznie.
Ale, jak przekonuje archeolog, to nie były orgie we współczesnym znaczeniu tego słowa, rozumiane jako oddawanie się chuci i przyjemności albo jako dewiacja.
- Tego typu orgie mamy w starożytnym Rzymie. Na Słowiańszczyźnie inaczej – mówimy o obrzędowości i obyczajowości. To miało swój cel i do czegoś miało prowadzić. To był świat, w którym sfery sacrum i profanum przenikały się wzajemnie i przejawiały we wszystkim. Rozróżnienie na sacrum i profanum wprowadziło chrześcijaństwo, tamten świat był jednym i drugim jednocześnie. Akt seksualny, odbywany podczas święta płodności, mógł być udzielaniem naturze ludzkich sił witalnych, rozrodczych. Święto natomiast było czasem, w którym należało zaangażować bóstwa w realizację potrzeb ludzkich, więc również w sferę seksu i erotyzmu.
Srom nad drzwiami
Większość doniesień o swobodzie seksualnej naszych przodków, kierowanych do niewyrobionego odbiorcy, traktuje dostępne relacje wybiórczo. Tak jakby niektóre z ich nie istniały.
A przecież – jak podaje wiele wczesnośredniowiecznych źródeł, dotyczących między innymi terenów dzisiejszych Czech i Polski – za niewierność małżeńską groziła, głównie kobiecie, kara śmierci. Przejmująca jest relacja Thietmara z Merseburga (XI wiek), który, opisując w swojej kronice obyczaje w Polsce, podał, że "jeśli znaleziono nierządnicę jakową, obcinano jej srom, by ją w ten szpetny i okrutny sposób pokarać, następnie zaś – jeśli godzi się o tym mówić – wieszano ów wstydliwy okrawek nad drzwiami domu, by, uderzając w oczy każdego wchodzącego, do opamiętania na przyszłość go przywiódł oraz ostrożności".
Jest jednak pewien problem z tą relacją. Czy ona świadczy o zwyczajach "pogańskich", czy też jest świadectwem brutalności, z jaką za czasów Bolesława Chrobrego wprowadzano chrześcijaństwo? Czy "srom nad drzwiami" w XI wieku był pozostałością po obyczajach ojców, czy obyczajową nowinką?
Tak czy inaczej, taki obraz ma się nijak do stereotypowego postrzegania na przykład Nocy Kupały, kiedy – jeśli wierzyć relacjom – cieszono się swobodą seksualną i w sposób nieskrępowany dobierano partnerów. Tymczasem trudno mówić o jakiejkolwiek swobodzie, gdy małżeństwa są kojarzone przez "starszych" w rodzie, za zgodą głowy rodu, a działo się tak we wczesnym średniowieczu.
Dr Kamil Kajkowski tłumaczy, że wcale nie ma tu sprzeczności.
- Mówimy o zdradzie małżeńskiej, a nie o "nieczystości" seksu. Zdradą było sprzeniewierzenie się mężowi, seks przedmałżeński – już nie. Kobieta, wychodząc za mąż, wchodziła do określonej rodziny, rodu, stawała się jej częścią, zyskiwała nowe przywileje i obowiązki. To wiązało się już z pewnymi nakazami, zakazami obyczajowymi. Seks nie jest tu sam w sobie zły, tu chodzi bardziej o złamanie słowa, złamanie pewnej umowy, która ograniczała dotychczasową swobodę. Niektórzy badacze dowodzą, że kobieta wówczas zmieniała fryzurę, co miało dawać jasny sygnał innym mężczyznom o jej statusie, że na przykład podczas suto zakrapianego alkoholem święta pewnych rzeczy z nią robić nie wolno. Poza tym, jeśli wierzyć późniejszym przekazom, kobiety zamężne nie mogły uczestniczyć w obchodach Nocy Kupały.
To wszystko wydaje się zagmatwane, niejednoznaczne i dość tajemnicze. Co nam więc pozostaje, jeśli chcemy dowiedzieć się czegokolwiek o seksualności naszych przodków z wczesnego średniowiecza? Jak oddzielić interpretacje od faktów, mity od potwierdzonych informacji, ziarna od plew?
Po pierwsze – należy się przyjrzeć temu, co działo się u nas, czyli na terenie Słowiańszczyzny Zachodniej, pozostawiając na boku doniesienia z Rusi czy Bałkanów. Po drugie – warto odłożyć na bok interpretacje zgorszonych mnichów - mężczyzn, którzy często, zanim zostali wysłani na misję, siedzieli w swoich celach przez pół życia, nie widząc kobiety.
Rezygnując z pokusy wnioskowania o seksualności Słowian jako takiej, przejdźmy do konkretów. Przyjrzyjmy się dwóm frapującym grupom odnalezionych przedmiotów, których istnienia nie sposób zaprzeczyć: drewnianym fallusom i kabłączkom skroniowym.
Do czego służył fallus?
- Drewniane fallusy do tej pory znaleziono w kilku miejscach w Polsce, między innymi w Łęczycy, we Wrocławiu czy w Wolinie – relacjonuje dr Kamil Kajkowski. - Jest ich w sumie kilkanaście, są to przedmioty długości najczęściej kilkunastu centymetrów, które mają kształt penisa w stanie wzwodu – co do tego w trzech przypadkach nie ma żadnych wątpliwości, w pozostałych można dyskutować, choć skojarzenia nasuwają się same. Niektóre z nich mają wyrzeźbione twarze ludzkie.
Zanim archeolog odpowie na pytanie, do czego owe fallusy służyły naszym przodkom, zastrzega, że trzeba zdawać sobie sprawę z pewnych ograniczeń. Jak mówi, współcześni badacze próbują konstruować rzeczywistość, świat wierzeń, normy zachowań z wczesnego średniowiecza, ale… to są tylko próby. Przyznaje, że na stworzenie pełnej konstrukcji nie mamy żadnych szans. Nie zmienia to faktu, że można i należy dokonywać prób interpretacji odnalezionych podczas wykopalisk przedmiotów.
- Możliwości interpretacyjne są dwie. Ostro, stożkowato zakończony element mógł służyć do wciskania takiego fallusa w ziemię. Wówczas mielibyśmy do czynienia z kultem płodności. Na ziemię wówczas oddziaływano by podczas rytuału bezpośrednio, niejako tym przedmiotem "zapładniając", pobudzając ją do płodności. Ale jest jeszcze inna interpretacja. To mógł być przedmiot służący do realizacji zabiegów magicznych, bezpośrednio w ciele kobiety. Mogły zresztą być wykorzystywane na obydwa sposoby, służyć w ten sposób do przekazywania płodności – od ziemi do kobiety lub od kobiety do ziemi. Tak czy inaczej, moim zdaniem są to rekwizyty magiczne, związane z kultem płodności.
Gdy wyobrażamy sobie przebieg takiego rytuału z kobietą w roli głównej, może to nas szokować, szczególnie jeśli miałoby się to odbywać publicznie. Ale nasze zdumienie i zgorszenie wynika z oczywistego faktu – nie jesteśmy Słowianami z czasów wczesnośredniowiecznych. Mamy za sobą tysiąc lat chrześcijaństwa, a po żywność chodzimy do sklepu – i ona zawsze tam na nas czeka.
Tłumaczy dr Kamil Kajkowski: - Fakt, że odnajdujemy takie drewniane fallusy, przedmioty magiczne świadczy, że seksualność była wówczas czymś naturalnym, częścią codzienności. Dla kultur agrarnych płodność ziemi była podstawą, to było najważniejsze, czy ziemia urodzi, czy nie, czy będzie coś do jedzenia, czy nie będzie. Płodność człowieka podobnie – potomstwo było niesłychanie pożądane i potrzebne, żeby miał kto uprawiać ziemię. I trzeba było wykonywać zabiegi, również magiczne, by tę płodność – zarówno ziemi, jak i kobiety sobie zapewnić. Zdolność do wydawania plonów i rodzenia dzieci, siły witalne, pierwiastki męskie i żeńskie – to wszystko były kwestie, które odgrywały bardzo ważną rolę w życiu przedchrześcijańskich Słowian.
LGBT po słowiańsku
Kabłączki skroniowe to wykonane z drutu (np. z mosiądzu, cyny, ołowiu, srebra, a nawet złota) otwarte pierścienie, które stanowiły rodzaj damskiej biżuterii. Nosiły je Słowianki, doczepiając przy skroni do nakryć głowy, na przykład tak zwanych czepców. Znajdowane są w grobowcach kobiecych na terenie całej Słowiańszczyzny.
Nic więc dziwnego, że kabłączki skroniowe odnajdywane są we wczesnośredniowiecznych tzw. pochówkach z okolic Hrubieszowa, Siemiatycz, Lęborka czy Płocka. Dziwne jest jednak to, że są to miejsca, w których nie pochowano kobiet, tylko mężczyzn. Ułożenie kabłączków przy skroniach wskazuje, że nie znalazły się tam przypadkowo.
Dodajmy, że gdy odnajdywane są szczątki mężczyzny z toporem i włócznią, to bez większych wątpliwości interpretujemy ten fakt, że zmarły był wojownikiem. Tu zaś mamy podstawy, by sądzić, że na drogę w zaświaty wyposażano w damską biżuterię Słowian o biologicznej płci męskiej.
- Ten sposób pochówku to było zachowanie obrzędowe, które moim zdaniem było całkowicie wkomponowane w normatywność tamtych czasów – swoją interpretację przedstawia dr Kamil Kajkowski. - Androginiczność w tych przypadkach była czymś oczywistym dla tamtych ludzi. Nie sądzę, żeby fakt występowania cech żeńskich u osoby posiadającej biologiczną płeć mężczyzny był odbierany w kategoriach jakiejś dewiacji.
Zdaniem naukowca, osoby, które zostały w ten sposób pochowane, pełniły funkcje obrzędowe, odprawiały rytuały.
- Łączenie w sobie cech męskich i żeńskich było wpisane w pramaterię świata. Według jednego z mitów świat wziął swój początek od istoty androginicznej. A rytuał jest reaktualizacją mitu pierwotnego. Więc jeśli Słowianie odwoływali się do zjawiska złączenia cech męskich i żeńskich w micie pierwotnym, to trzeba to było w jakiś sposób "odegrać". Osoby, które były do tego wyznaczone, łączyły w sobie takie cechy – męskie i żeńskie, stąd znajdujemy szczątki osób o biologicznej płci męskiej, wyposażonych w damską biżuterię.
Nasuwa się dość oczywiste pytanie.
- Czy to oznacza, że osoby, które dzisiaj nazwalibyśmy "nieheteronormatywnymi" mogły w społeczeństwie ówczesnych Słowian cieszyć się pełną akceptacją?
- Źródła, którymi dysponujemy, dają podstawy by sądzić, że pochowane w ten sposób osoby były akceptowane, a na pewno nie były wykluczane ze społeczności. Nie mamy żadnych pochówków osób z ozdobami kobiecymi, które zdradzałyby brak akceptacji, na przykład na obrzeżach cmentarzy. Wszystkie miejsca, w których znajdowały się szczątki mężczyzn w damskiej biżuterii, są lokalizowane w obrębie nekropolii i nie zdradzają cech nietypowych. Fakt "normalnego" pochówku może oznaczać również normalne traktowanie przez społeczność za życia. Przy czym nie można wykluczyć sytuacji, że ze społecznego punktu widzenia osoby te zostały uznane za nieproduktywne – nie wytwarzały żadnych znaczących dóbr materialnych ani nie były w stanie dbać o bezpieczeństwo, bronić społeczności przed wrogami. Jednak – według mojej interpretacji – zostały uznane za te, które mają dostęp do sfery duchowej, do bóstw poprzez swoją androginiczność, i dzięki temu były obdarzane szacunkiem.
Chwała Świętowitowi
Wróćmy jednak do Nocy Kupały, ale nie tej z zamierzchłej przeszłości, tylko święta współczesnego, które jest celebrowane w wielu miejscach w Polsce przez rodzimowierców.
Są to osoby, które kultywują słowiańskie wierzenia z czasów przedchrześcijańskich. Funkcjonują obecnie w Polsce, jest ich około piętnastu tysięcy, a w 1995 roku zarejestrowali związek wyznaniowy pod nazwą Rodzimy Kościół Polski.
Ratomir Wilkowski jest przy tym Kościele żercą, czyli kapłanem.
Nie obnosi się ze swoją wiarą, ale też jej nie ukrywa. Chociaż wolałby, żeby na przykład w jego pracy informacja ta specjalnie się nie rozprzestrzeniała, wszak – jak twierdzi – żyjemy w kraju zdominowanym przez określony system religijny i mógłby mieć nieprzyjemności z racji swojej wiary.
A wiara ta, jak stwierdza, opiera się na "rzeczywistych przesłankach, na zmysłowej i pozazmysłowej obserwacji otaczającego nas świata, obserwacji zapoczątkowanej przez naszych słowiańskich przodków". Rodzimowiercy wierzą w takich bogów, jak Perun, Świętowit, Weles, Mokosz.
- Często słyszymy prześmiewcze słowa, że wierzymy w "bałwany" – mówi Ratomir Wilkowski. - Poza tym niektórzy koniecznie chcą nas postrzegać jak jakichś cudaków, którzy półnago biegają po lesie. To nie jest prawda. Większość z nas to osoby dobrze wykształcone. Żyjemy we współczesnej kulturze, korzystamy z jej dobrodziejstw jak wszyscy inni, a jednocześnie również i dzisiaj nie przeszkadza nam to w wierze, że nasi słowiańscy bogowie znajdują odbicie w naturze, której częścią jesteśmy.
- Jak dzisiaj wygląda Noc Kupały?
- Noc Kupały jest świętem, a święta są po to, żeby cieszyć się i celebrować życie, a nie umartwiać – Ratomir, jako żerca, może być uznany za autorytet, jeśli chodzi o współczesną obrzędowość rodzimowierczą. – Podstawowym ich elementem jest oddanie czci bóstwom, duchom przodków i duchom miejsc. Świętom towarzyszą również zabiegi oczyszczające, wróżebne i przewidujące przyszłość. Obchody tego święta podzielić można na dwie zasadnicze części. Pierwsza z nich, o której już wspomniałem, jest bardziej oficjalna. W drugiej mają miejsce zawody sportowe, podczas których młodzi rywalizują ze sobą. Na sam koniec odbywa się huczna biesiada, która często trwa do białego rana. Siadamy przy ogniu i się bawimy, a jeśli pośród młodych są pary, to wiadomo... Potrafi taka para zniknąć w lesie na jakiś czas.
A jeśli chodzi o tak mocno eksponowaną w medialnym przekazie utratę dziewictwa, do której ma dochodzić podczas Nocy Kupały…
- Zdarza się oczywiście, że kochankowie idą "szukać kwiatu paproci" i o ile jakaś panna traci w tę noc swój wianek, to odbywa się to za obopólną zgodą, w sposób świadomy i przemyślany, a nie na zasadzie nie wiadomo z kim lub każdy z każdym…
Zdaniem Wilkowskiego, podobnie działo się również przed wiekami, a wszelkie doniesienia o "orgiach" i "grzesznych igraszkach" są raczej świadectwem stanu świadomości i obyczajowości wypisujących owe "rewelacje" niż rzetelnymi relacjami, którym moglibyśmy dzisiaj wierzyć.
- A jak jest z nagością? Na filmikach czy zdjęciach w internecie można zobaczyć nagie dziewczyny w wiankach na głowach, zanurzające się w wodzie podczas obrzędów.
- Zgodnie z tradycją ludową przyjmuje się, że podczas Nocy Kupały odbywa się pierwsza letnia kąpiel w jeziorze czy w rzece. Kiedyś kąpiele te odbywały się nago i niejednokrotnie dzisiaj również tak bywa. Jednak, powiedzmy sobie wprost, zarówno kiedyś, jak i współcześnie nie kończy się to orgiami. Taka jest nasza ludzka natura, że niekoniecznie każdy z każdym chce zaraz współżyć. Każdy z nas ma swoje preferencje, upodobania i sympatie i niekoniecznie jest zainteresowany, żeby dzielić się nimi z kimś innym, a tym bardziej ze wszystkimi obecnymi zgromadzonymi...
Sprężyna nakręcona fantazjami
Tymczasem co roku, kiedy zbliża się letnie przesilenie, internet rozgrzewają treści wskazujące na to, że wkrótce zapłoną ogniska, dziewczyny i chłopcy będą szukali seksu, bo tak czynili nasi przodkowie. Donatan i Cleo znowu zaśpiewają "My Słowianie", a ubrane w stroje ludowe dziewczyny będą na ekranach telewizorów, komputerów i smartfonów ubijały masło.
- Kultura masowa, między innymi Donatan i Cleo, niestety bardzo często odwołuje się do tej niemal już przysłowiowej słowiańskiej ludowej przaśności i rzeczywiście są to wówczas produkcje mocno zseksualizowane, nawiązujące do stereotypu. Zwykle osoby, które produkują tego typu materiały, nie wysilają się zbytnio, żeby poszukać wiarygodnych informacji w źródłach czy opracowaniach naukowych. I tak uzyskujemy samonakręcającą się sprężynę błędnych wyobrażeń.
Wśród rodzimowierców rozpowszechnione jest żartobliwe twierdzenie, że gdyby ich obrzędy polegały na bieganiu po lesie nago i na owych mitycznych rzekomych orgiach, to już dawno wiara ta odzyskałaby dominującą pozycję systemu wyznaniowego w Europie.
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: Magazyn TVN24