Premium

Kapitan reprezentacji przed plutonem egzekucyjnym. "Zabierali kosztowności z poplamionych krwią ciał"

Kiedy świat znowu pogrążył się w wojnie, Alexandre Villaplane - całkiem niedawno idol i narodowy bohater, kapitan piłkarskiej reprezentacji Francji - w mundurze esesmana dopuścił się czynów haniebnych. Przed plutonem egzekucyjnym stanął trzy dni po swych 40. urodzinach. Został rozstrzelany jako łotr, sadysta i zdrajca.

Przestał być człowiekiem. Dla zysku.

Przemowa prokuratora w roku 1944: - Plądrowali, gwałcili, rabowali, zabijali i sprzymierzali się z Niemcami. (...) Pozostawiali po sobie ogień i ruiny. Świadek opowiedział, że na własne oczy widział, jak ci najemnicy zabierali kosztowności z wciąż drgających i poplamionych krwią ciał swoich ofiar. Villaplane był w środku tego wszystkiego, spokojny i uśmiechnięty. Wesoły, prawie ożywiony.

Wstrząsających historii z jego udziałem jest niestety dużo. W wiosce Mussidan w Nowej Akwitanii (południowo-zachodnia Francja) zastrzelił 10 osób, tyle morderstw mu udowodniono. Przerażonych mieszkańców najechał ze swymi kompanami kilkanaście godzin po rzezi dokonanej przez Niemców w sąsiedztwie, kiedy w okrutny sposób zabito 642 osoby - mężczyzn, kobiety, dzieci i starców.

Villaplane z własnego wyboru stał po stronie morderców, po stronie bestii. On, zaledwie 14 lat wcześniej dumny i wzruszony kapitan drużyny narodowej, prowadzący ją do boju w mistrzostwach świata w piłce nożnej.

Villaplane: najszczęśliwszy dzień w moim życiu

Rok 1930, lipiec, w Urugwaju rusza pierwszy piłkarski mundial.

Imprezy nie poprzedzają eliminacje, powstała 26 lat wcześniej FIFA do wszystkich zrzeszonych w niej krajów wysyła zaproszenia do rywalizacji o tytuł. 28 lutego, kiedy mija ostateczny termin przyjmowania zgłoszeń, chętnych wciąż jest niewielu - Argentyna, Boliwia, Brazylia, Chile, Meksyk, Paragwaj, Peru i USA. Z Europy nie zgłasza się nikt, z powodu bardzo prozaicznego - reprezentacje musiałyby ruszyć w długą i kosztowną podróż przez Atlantyk, oczywiście statkiem. Do tego zawodnicy są amatorami, muszą pracować na chleb. Kto da im urlop, żeby w krótkich spodenkach uganiali się za piłką? Przecież to niepoważne.

Do akcji wkracza zatem zdesperowany Jules Rimet, twórca mistrzostw świata, ówczesny prezydent FIFA. Powagą swojego nazwiska i stanowiska obiecuje refundację poniesionych kosztów, na co przychylnie odpowiadają federacje Belgii, Francji, Jugosławii i Rumunii. Ci ostatni zgodę na wyjazd wyrażają dopiero po namowach nowo koronowanego króla Karola II. Jego wysokość osobiście wybiera skład narodowej ekipy.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam