Śledzony jest każdy krok obywatela, a nawet głos. Dzięki jednej z największych na świecie baz, gromadzącej dane, każde działanie człowieka jest rejestrowane i oceniane. Nadzorują i karzą. Tak powstał współczesny gułag. O zesłaniu do niego coraz częściej decydują nie ludzie, ale maszyny. Na naszych oczach rodzi się całkiem nowy wymiar dyktatury wykorzystującej technologie przyszłości.
Ostatnio do przekazywania władzom danych o swoich klientach i ich przemieszczaniu się na wypożyczanych rowerach przyznała się firma Mobike. Bo o tym, że do państwowych baz danych posiadane informacje muszą przekazywać nie tylko państwowe, ale także wszystkie prywatne firmy, jeśli chcą nadal funkcjonować, wiadomo od dawna.
Z chińską bezpieką współpracują więc chińskie komunikatory internetowe, portale randkowe czy nawet platformy służące do wymiany zdjęć i nagrań, na przykład TikTok.
W 2018 roku głośno było o Systemie Wiarygodności Społecznej – systemie punktów, w ramach którego każdy obywatel, w zależności od swojego rejestrowanego zachowania, otrzymuje punkty. Od tych punktów zależy, czy dostanie kredyt, czy jego dziecko trafi do wybranej szkoły, czy wręcz przeciwnie – straci na to szansę. Inne konsekwencje, jakie mogą go spotkać, to utrata możliwości zamówienia taksówki albo ograniczony dostęp do internetu.
O pilotażu programu pisaliśmy już w Magazynie TVN24.
W 2020 roku miał powstać scentralizowany system. Czy to się udało?
Oto chiński cyfrowy totalitaryzm.
Wszyscy tyrani, gdy już przejęli całą władzę i pieniądze, aby swoje posiadanie utrzymać, zaczynali sięgać dalej – po wolność obywateli. Wolność do sprzeciwu, która zagrażała istnieniu tyranii.
A potem następował ich koniec, bo prędzej czy później kontrola władzy nad własnym społeczeństwem okazywała się mieć granice. Reżimy Związku Radzieckiego, Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej czy Niemieckiej Republiki Demokratycznej zostały pokonane przez ludzkie postawy, idee i zachowania, nad którymi władza nie była w stanie zapanować.
Człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi – Viktor Frankl, były więzień nazistowskich obozów koncentracyjnych, psychiatra
Dyktatura przyszłości
Jednym z nielicznych państw socjalistycznych, które przetrwały do dzisiaj, są jednak Chiny. Chińskiej Partii Komunistycznej udało się przetrwać i rozpad ZSRR, i światową ekspansję kapitalizmu, i cyfrową rewolucję, w ramach której Chińczycy otrzymali dostęp do internetu i nowinek technologicznych. Chiński reżim nie tylko wszystko to przetrwał, ale jeszcze zdołał się dzięki tym zmianom umocnić.
Gdy w 2012 roku władzę w Chinach obejmował nowy przywódca, Xi Jinping, wiązane z tym były wielkie nadzieje. Zachód liczył, że niebywały chiński sukces gospodarczy i postępująca globalizacja wymuszą na Chinach demokratyzację. Sami Chińczycy liczyli z kolei, że opanowane zostaną monstrualna korupcja i niesprawiedliwość oraz powróci porządek naruszony niepohamowaną żądzą pieniądza.
Xi Jinping znał te wszystkie oczekiwania i problemy. Miał jednak dla swojego społeczeństwa plan, którego nikt się nie spodziewał i który zaczął realizować natychmiast po dojściu do władzy. Postanowił wykorzystać najnowocześniejsze technologie, aby umocnić partię komunistyczną u władzy, zapanować nad własnymi obywatelami i pokazać całemu światu nowy wymiar chińskiej potęgi. Postanowił stworzyć cyfrowy totalitaryzm.
To dyktatura przyszłości, o której marzyli wszyscy tyrani, a która powstaje już dziś.
Powstaje z połączenia prac nad rozwojem sztucznej inteligencji (SI), algorytmów zarządzania gigantycznymi bazami danych (big data), niebywałym nasyceniem całych Chin sprzętem elektronicznym – kamerami, czujnikami, smartfonami – oraz bardzo konkretnym projektem: jakich ludzi machina ta ma wspierać, a jakich zwalczać.
Osiem lat po dojściu Xi Jinpinga do władzy w Chinach jest ponad 900 milionów internautów, przeszło 600 milionów kamer ulicznych, a chińskie firmy należą do światowej czołówki w pracach nad SI i big data. Xi obalił pogląd, że nowoczesne technologie są zagrożeniem dla dyktatur, i uczynił z nich swoją cudowną broń.
Wielki Brat patrzy
Czym w praktyce jest cyfrowy totalitaryzm w Chinach? Jednym z jego fundamentów jest tzw. System Wiarygodności Społecznej (Social Credit System, SCS), o którego powstaniu głośno zrobiło się już w 2018 roku. W jego ramach każdy obywatel, na podstawie swojego zachowania, otrzymuje indywidualną ocenę.
Jeśli nie będzie spłacał swoich kredytów, dopuści się oszustw lub będzie śmiecił na ulicy, jego ocena spadnie. I odwrotnie – jeżeli będzie angażował się w pomoc osobom starszym, przepisowo kierował samochodem i zawsze oddawał książki do biblioteki, jego ocena wzrośnie. Wzrośnie jeszcze bardziej, jeżeli będzie przy tym wszystkim wyrażał poparcie dla chińskich władz, donosił na występki sąsiadów i zerwie kontakty z obywatelami o niskiej ocenie.
Z poziomu obywatela system ten to pozornie zwyczajna aplikacja na smartfon, w której jednak gromadzone są dane o nim i jego życiu. Za pośrednictwem aplikacji użytkownik wie, jaką ma obecnie ocenę i jakie są tego konsekwencje. Bo wysoka ocena oznacza szereg przywilejów, jak ułatwienia w znalezieniu pracy czy preferencyjne warunki uzyskania kredytu. Niska ocena – przeciwnie – może oznaczać zakaz podróżowania za granicę, kupowania biletów w pierwszej klasie lub pozbawienie dzieci takiego obywatela dostępu do dobrych szkół.
Skąd system wie, jak żyje konkretna osoba? Z drugiego fundamentu cyfrowego totalitaryzmu, czyli z największych na świecie baz danych o obywatelach, które właśnie powstają w Chinach. Gromadzone informacje – takie jak: dane osobowe, skan twarzy i tęczówki, odcisk palca, zapis tembru głosu czy DNA – to tylko wierzchołek góry lodowej. Zbierane są informacje o wszystkim – gdzie, na co i ile wydaje dany człowiek, gdzie i czym się przemieszcza, co czyta i pisze w internecie, z kim się spotyka, jak spędza czas wolny, jakie osiąga wyniki w pracy lub szkole.
Skynet istnieje
Do zbierania danych służą między innymi wspomniane miliony kamer ulicznych, które dzięki nowoczesnym technologiom potrafią nie tylko odczytywać tablice rejestracyjne aut, ale też rozpoznawać twarze. W ten sposób system jest w stanie śledzić każdy ruch każdego obywatela.
Chiński system kamer nazwany został z języka angielskiego Skynet – przewrotnie tak samo jak morderczy system sztucznej inteligencji z filmów o Terminatorze. "System ten jest dostatecznie szybki, by przeskanować całą populację Chin w zaledwie jedną sekundę, a w dwie sekundy może przeskanować populację całego świata" – twierdzi chińska reżimowa gazeta "Global Times". Inaczej mówiąc: po wpisaniu do systemu imienia i nazwiska lub wgraniu zdjęcia dowolnego obywatela w sekundę system wskaże, gdzie osoba ta ostatnio była widziana przez którąś z kamer. Przypomnijmy – jedną z przeszło 600 milionów kamer.
Ale to nie wszystko. Za sprawą współpracy z firmami telekomunikacyjnymi w niektórych częściach Chin, na przykład w prowincji Anhui, śledzona jest już nie tylko twarz, ale też głos obywateli. W ten sposób wychwycona i namierzona zostanie dowolna poszukiwana przez chińskie władze osoba, która wykona telefon w chińskiej sieci komórkowej. Jeśli dana osoba nie jest poszukiwana, ale ma niską ocenę w SCS, możliwe jest również, że przed każdym połączeniem jej rozmówca będzie ostrzegany, że kontaktuje się z " osobą niegodną zaufania".
Inne algorytmy służą z kolei wspieraniu cenzury w chińskim internecie. Nie tylko na publicznych forach, w blogach i komentarzach, gdzie od lat normą jest blokowanie wpisów i kasowanie kont osób, które wypowiadają się w sposób niepożądany przez Pekin. Niekoniecznie wprost antyrządowych. Słynnymi już przykładami stało się choćby blokowanie słów "Kubuś Puchatek" czy "kluska" (chin. baozi) powszechnie kojarzonych jako prześmiewcze określenia Xi Jinpinga.
Społeczeństwo, które będzie sprzedawać odrobinę wolności za odrobinę porządku, utraci obie te zalety, na obie bowiem nie zasługuje.Thomas Jefferson
Cenzura ta dotarła już także do treści prywatnych wiadomości. Znane są przykłady, gdy chińska bezpieka zapobiegała organizowaniu protestów, blokując prywatne wiadomości, w których ludzie informowali się o miejscu i godzinie zbiórki. Wiadomości te były wysyłane, ale nigdy nie docierały do adresata – o czym nadawca nawet się nie dowiadywał.
Do państwowych baz danych posiadane informacje muszą przekazywać nie tylko państwowe, ale także wszystkie prywatne firmy, jeżeli chcą nadal funkcjonować. Z chińską bezpieką współpracują więc chińskie komunikatory internetowe (Weibo, WeChat), aplikacje służące do płatności (WeChat, Alipay), portale randkowe czy nawet platformy służące do wymiany zdjęć i nagrań (TikTok).
Do przekazywania władzom danych o swoich klientach i ich przemieszczaniu się na wypożyczanych rowerach przyznała się firma Mobike. Platformy streamingowe dostarczają informacji, co i jak długo oglądają poszczególni obywatele. Przykłady takie można mnożyć w nieskończoność. Bo w totalnym systemie nie ma miejsca na wyjątki.
System jest wszędzie
W chińskiej prasie i telewizji coraz częściej pojawiają się doniesienia o nowych możliwościach powstającego systemu totalnej cyfrowej kontroli. Oczywiście przepełnione dumą i optymizmem. Mnożą się wiadomości o zatrzymywaniu od dawna poszukiwanych przestępców, których twarze zostały wykryte przez montowane wszędzie kamery. I to w coraz trudniejszych warunkach – na przykład w 2018 roku informowano o wykryciu poszukiwanej osoby w 60-tysięcznym tłumie uczestników koncertu.
Dzięki algorytmom sztucznej inteligencji system ma coraz mądrzej korzystać z posiadanych informacji. Kamery nie tylko potrafią już same wskazać miejsca, w których zaczyna gromadzić się dużo ludzi, ale też miejsca, w których dopiero zaczną się oni gromadzić. Wszystko to dzięki "inteligentnej" analizie ruchu, jak opowiada w książce Kaia Strittmattera "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura" rzeczniczka wiodącej firmy zajmującej się SI – SenseTime.
Kamery zwrócą też uwagę na pojedynczego człowieka, który w poruszającym się tłumie idzie pod prąd – tak jak zwróciłby na niego uwagę obserwujący to uliczny policjant. Mało tego – kamery coraz lepiej rozpoznają emocje rejestrowanych twarzy, oceniając, czy uczeń w szkole nie jest rozkojarzony, rozmówca nie kłamie, a pasażer autobusu nie jest zły i potencjalnie agresywny. Sztuczna inteligencja pozwoli "na czas uchwycić zmianę grupowych nastrojów i świadomości" – podkreślono w chińskim państwowym planie z 2017 roku.
Skazani przez algorytm
Obecnie nie istnieje jeszcze w Chinach jeden centralny system i jedna centralna baza danych. Jego elementy są na razie rozproszone i często testowane niezależnie od siebie. Dla przykładu: powstało w Chinach ponad 30 systemów wiarygodności społecznej, każdy z nich operujący w innej części kraju i różniący się swoimi mechanizmami, między innymi systemem ocen.
Poszczególne SCS różnią się także stopniem swojego zaawansowania i poziomem opresyjności. Pod tymi dwoma względami jest jednak jeden niekwestionowany lider – system działający w prowincji Sinciang.
Według Pekinu ta zamieszkana przez muzułmańską mniejszość etniczną Ujgurów prowincja jest źródłem ekstremizmu i wichrzycielstwa. Stała się więc poligonem, na którym testowane są najbrutalniejsze rozwiązania. Nasycenie kamerami, skanerami twarzy i nadajnikami GPS jest tam prawdopodobnie najwyższe na świecie, a pobierane w tej prowincji próbki DNA stały się jednym z głównych źródeł dla ogólnochińskiej bazy mającej w 2019 roku profile ponad 80 milionów Chińczyków.
Chińskie władze posunęły się tam również najdalej pod względem ingerowania w prywatne życie ludzi. Na przykład każdy posiadacz telefonu komórkowego w Sinciangu ma prawny obowiązek zainstalowania na nim aplikacji szpiegującej Jingwang Weishi, a gdy kupuje nóż kuchenny, na jego ostrzu wypalany jest unikalny kod, tak by przypisać nóż do odpowiedzialnej za niego osoby.
Pod hasłem walki z terroryzmem cyfrowy system kontroli już nie tylko gromadzi dane i ocenia ludzi, ale również ich karze. I to nie tylko brakiem dostępu do części usług, jak ma to miejsce w reszcie Chin. W Sinciangu najczęstszą karą jest zsyłka do obozu pracy – bez sądu, bez adwokata, nawet bez prawa do telefonu, by poinformować rodzinę.
Tak powstał współczesny gułag. Do gigantycznej sieci obozów pracy w Sinciangu, według różnych szacunków, trafiło już od miliona do kilku milionów ludzi. Często tylko za to, że chodzili do meczetów, mieli krewnych za granicą lub znali kogoś, kto trafił do więzienia.
Jest jednak jedna rzecz, która odróżnia te obozy pracy od innych znanych z historii. To fakt, że decyzje o zsyłaniu do nich coraz częściej podejmują nie ludzie, ale maszyny. Zestawy niejawnych algorytmów tworzonych przez chińskie spółki informatyczne stały się prokuratorem i sędzią, które na podstawie gromadzonych danych podejmują arbitralne decyzje. Co więcej, przeważnie pozbawiają one ludzi wolności całkiem prewencyjnie – jeszcze zanim ci złamią prawo. Zupełnie jak w zekranizowanej powieści Philipa K. Dicka "Raport mniejszości". Tylko że w Chinach ta przerażająca fikcja stała się prawdą.
Jeden system, żeby wszystkich połączyć
Nie wiadomo, kiedy prace nad tą cyfrową dyktaturą zostaną ukończone. Ostatecznie to olbrzymie zadanie, a Chińczycy są pierwszymi na świecie, którzy chcą je zrealizować. Dla przykładu jeden centralny SCS miał powstać do 2020 roku, jednak w realizacji tego zamierzenia najwyraźniej występują opóźnienia.
Ten tylko wart nazwy człowieka, który ma pewne przekonania i potrafi je bez względu na skutki wyznawać czynem – Józef Piłsudski
Nie wiadomo też, na ile skuteczność tych systemów rzeczywiście jest tak wysoka. Jak jednak zauważa w swojej książce znawca współczesnych Chin Kai Strittmatter, właściwie nie jest to najważniejsze. Najważniejsze jest, by ludzie w to uwierzyli. Jeżeli ludzie zostaną przekonani, że każdy ich ruch jest śledzony, a każde działanie będzie wykryte i ocenione przez władze, to sami zmienią swoje zachowanie. Poczucie nieuchronności ewentualnej kary sprawia, że rodzi się autocenzura – ludzie zaczynają sami powstrzymywać się od mówienia czy robienia tego, czego nie pochwala władza. Opór wydaje się daremny, skoro nawet chiński noblista mógł mieć status przestępcy i umierać w więzieniu, jak pokazał całemu światu przykład Liu Xiaobo.
Ta świadomość zaś będzie triumfem systemu kontroli nad społeczeństwem. Jak pisał w książce "Nadzorować i karać" Michel Foucault, jeżeli człowiek czuje się stale obserwowany i niezdolny do ukrycia czegokolwiek, zbędna staje się jego rzeczywista kontrola – bo człowiek kontroluje się sam zgodnie z narzuconymi mu oczekiwaniami. Nie trzeba go ścigać, bo nie ucieka. Nie trzeba karać, bo człowiek nie łamie prawa. Został niejako stworzony na nowo, zgodnie z oczekiwaniami władzy.
I właśnie to jest celem chińskich władz i wielkim projektem Xi Jinpinga. Obejmujący cały kraj wszechobecny system, który zapewni nieznany dotąd poziom kontroli nad każdym z przeszło miliarda obywateli. Machina ujednolicająca myśli, słowa, poglądy i zachowania, o której marzyli wszyscy dyktatorzy i tyrani w historii.
Na naszych oczach powstaje cyfrowy totalitaryzm.
Autorka/Autor: Maciej Michałek
Źródło: Magazyn TVN24