Tomasz Walerowicz, zwycięzca dwóch poprzednich edycji "Wings for Life" w Polsce, mógł pobiec w wybranym kraju. Nie wyjechał nigdzie, poprosił, żeby organizatorzy przeznaczyli te pieniądze na badania nad przerwanym rdzeniem. W tym roku nigdzie nie pobiegnie. Ale trzyma kciuki za innych zawodników.
Tomasz Walerowicz po raz pierwszy wygrał w Poznaniu w 2016 roku. Meta dogoniła go na 71. kilometrze. Tradycyjnie w nagrodę mógł wybrać sobie dowolne miejsce na świecie do kolejnego startu. W 2017 roku został w Poznaniu, bo w styczniu urodziła się jego córeczka.
"Byłbym nieuczciwy"
W tym roku znów mógł wybrać kraj, w którym wystartuje. Ale i tym razem zrezygnował z tego przywileju - poprosił, żeby Red Bull przeznaczył te pieniądze na badania nad przerwanym rdzeniem.
- Tym, co mnie skłoniło do wzięcia do udziału w Wings for Life był cel charytatywny. Wszystkie środki przekazujemy na walkę z leczeniem przerwanego rdzenia kręgowego. Gdybym wziął tę nagrodę, byłbym nieuczciwy wobec fundacji i wobec samego siebie - tłumaczy Walerowicz.
Buty "zawiesił na kołku"
W Poznaniu jednak tym razem na pewno nie wygra, bo zabrakło go na starcie. Dziewięć miesięcy temu skończył z wyczynowym bieganiem. Poświęcił się rodzinie i pracy. Ale - jak zapewnia - maraton w czasie "wyraźnie poniżej trzech godzin" przebiegłby nadal.
A tegorocznym uczestnikom zdradził przed startem receptę na sukces: - Trzeba odpowiednio się przygotować, określić realny cel. A potem go realizować i nie patrzyć na to, co robią inni zawodnicy i co robi samochód - mówił.
Autor: FC/gp / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Poznań