Ciała małżonków znaleziono po tym, jak interweniowali sąsiedzi. Policja siłowo weszła do mieszkania, bo para nie dawała znaków życia. - Ze wstępnych ustaleń wynika, że do śmierci nie przyczyniły się osoby trzecie - mówi prokurator. Ale śledztwo i tak wszczęto.
Dramat rozegrał się za drzwiami jednego z mieszkań w Strzelcach Krajeńskich (woj. lubuskie). Mieszkało w nim starsze małżeństwo - 84-latek i 82-latka.
We wtorek 19 maja, po interwencji sąsiadów i wezwaniu policji, służby weszły siłowo do mieszkania. W środku znaleziono dwa ciała. - Zostały zabezpieczone z uwagi na niejasne okoliczności zgonu i ustalenia, czy zgon był udziałem osób trzecich - mówi Sebastian Tatul, prokurator rejonowy w Strzelcach Krajeńskich.
Ktoś im nie zapewnił opieki?
Jednak już wstępne oględziny nie wskazywały na obrażenia, które mógł ktoś zadać parze. - Przyczyną bezpośrednią zgonu obu osób była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa. Wstępne wyniki wskazują, że zgony nastąpiły w odstępach kilkudniowych. Najpierw zmarł mężczyzna, potem jego żona - mówi Tatul.
Prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie. - Postępowanie zostało wszczęte w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci, a przedmiotem naszego zainteresowania jest to, czy pokrzywdzeni powinni być objęci opieką, a jeśli tak, to czyją - wyjaśnia.
Śmiercią seniorów wstrząśnięci są sąsiedzi. To oni po tym, jak kobieta przed świętami Bożego Narodzenia wróciła ze szpitala i wymagała stałej opieki, prosili opiekę społeczną, by im pomogła.
Mimo to Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Strzelcach Krajeńskich nie objął rodziny opieką społeczną.
- Po sygnałach, jakie otrzymaliśmy w grudniu, nasz pracownik udał się na miejsce, jednak nie udało mu się wejść do mieszkania. Po powrocie do ośrodka udało mu się nawiązać kontakt z bratankiem małżeństwa. Po kilku dniach pojawił się i powiedział, że ci państwo nie życzą sobie, by ośrodek opieki społecznej wchodził w ich prywatne życie i załatwią sobie opiekę sami - tłumaczy Marian Ambrożuk, dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Strzelcach Krajeńskich.
Od tamtego momentu nie dostawali żadnych sygnałów o tym, że ta rodzina wymaga pomocy. Aż do 14 maja. - Sąsiadka zadzwoniła do nich i opowiedziała, że przyszedł do nich starszy mężczyzna, prosząc o pomoc w zrobieniu zakupów. Było widać, że jest w złym stanie, miał spuchnięte nogi i był siny - mówi jeden z sąsiadów zmarłych.
Dyrektor MGOPS potwierdza, że odebrali taki telefon i kolejnego dnia ich pracownik próbował skontaktować się ze starszym małżeństwem, ale to się nie udało. - Dlatego pracownik poprosił sąsiadkę, aby w razie czego dzwoniła na policję, gdyby coś się działo. Nie było tutaj zaniechania z jego strony - przekonuje Ambrożuk.
"Prawdopodobnie zmarła śmiercią głodową"
- Ta pani prawdopodobnie zmarła śmiercią głodową. Sąsiedzi słyszeli stukanie w rury, ale myśleli, że ktoś robi remont. Teraz przypuszczamy, że to właśnie ta kobieta, stukając w rury, próbowała wezwać pomocy - mówi jeden z sąsiadów małżeństwa.
I nie kryje żalu do pracowników opieki społecznej. - Opieka społeczna nie spełniła tutaj swojej roli. Przecież ta kobieta umierała w męczarniach, przez kilka dni nie otrzymywała jedzenia ani picia - uważa.
Dyrektor MGOPS rozumie mieszkańców, ale podkreśla, że mieli związane ręce. - My nie mamy możliwości wejścia z pomocą, gdy ktoś sobie tego nie życzy - tłumaczy. I dodaje, że po śmierci małżeństwa zastanawiają się z pracownikami, co zrobić, aby takich sytuacji nie było w przyszłości. - Mam nadzieję, że ta tragedia przyczyni się do zmiany przepisów, które ograniczają możliwości opiece społecznej - podkreśla.
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24