Poznański sąd skazał motorniczą, która potrąciła w Poznaniu na przejściu dla pieszych ośmioletniego Jasia. Ani chłopiec, ani prowadząca tramwaj nie powinni znaleźć się na skrzyżowaniu, mieli czerwone światło. Kobieta dobrowolne poddała się karze roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Motornicza tramwaju Anna M. została oskarżona o nieumyślne naruszenie zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym, czym przyczyniła się do spowodowania wypadku komunikacyjnego. Przyznała się w toku śledztwa do popełnienia zarzucanego jej czynu. Anna M. zgodziła się na dobrowolne poddanie się karze i przystała na warunki prokuratury. We wtorek, na pierwszej rozprawie, zapadł wyrok.
Motornicza została skazana na rok więzienia z warunkowym zawieszeniem wykonania na trzy lata. Kobieta musi zapłacić także 15 tysięcy złotych zadośćuczynienia rodzicom chłopca. Ponadto sąd orzekł wobec niej roczny zakaz prowadzenia tramwajów oraz konieczność pisemnego informowania sądu co pół roku o przebiegu trzyletniego okresu próby.
Wyrok Sądu Rejonowego w Poznaniu nie jest prawomocny.
"Nie mogłam nic"
Sędzia Anna Michałowska podczas rozprawy odczytała zeznania Anny M., złożone w trakcie śledztwa. Jak tłumaczyła motornicza, tramwaj przed przejściem dla pieszych, na którym doszło do wypadku, jechał z górki, a tory były śliskie. Był rozpędzony, gdy światło pozwalające na wjazd na skrzyżowanie zaczęło mrugać. - Wiedziałam, że jak zacznę hamować, to musiałabym użyć "nagłego hamowania", a wtedy naraziłabym pasażerów tramwaju. Dlatego podjęłam decyzję, bo tak nas uczą, że czasem lepiej przejechać niż narazić innych uczestników na niebezpieczeństwo - zeznawała.
Widoczność dodatkowo ograniczył jej inny tramwaj, jadący z naprzeciwka. Zza niego na pasy, na czerwonym świetle, wszedł chłopiec. - Ja już nie mogłam nic (zrobić - red.). To była sekunda - opisywała całą sytuację. Pamiętała, jak zatrzymała tramwaj za skrzyżowaniem i wezwała służby ratownicze.
28-letnia Anna M. przyszła we wtorek na rozprawę w towarzystwie rodziny. Kobieta płakała w sądzie. Jej obrońca, adwokat Żanna Dembska podkreśliła, że wypadek na ulicy Hetmańskiej to wielka trauma dla obu stron - zarówno rodziny zmarłego chłopca, ale także oskarżonej, która "też bardzo przeżywa to, co się stało".
- Opinia biegłych jest taka, że jej przyczynienie się do zdarzenia było w niewielkim stopniu (...). Był to po prostu naprawdę nieszczęśliwy wypadek – powiedziała prawniczka.
"Nie chciałabym przeżywać tego wszystkiego na jej miejscu"
Matka ośmioletniego chłopca, który zginął w tym wypadku, podkreśliła w rozmowie z mediami, że ostatnie miesiące to bardzo trudny czas w jej życiu, ale stara się nie załamywać i nie pokazywać pozostałym dzieciom, jak jej ciężko. Dodała, odpowiadając na pytanie, że zdaje sobie sprawę, że Anna M. nie doprowadziła do tragedii umyślnie, że był to wypadek.
- Nie życzę tej kobiecie więzienia, bo myślę, że tym, co się stało, ona będzie żyła do końca. Nie zamieniłabym się z nią. Ja straciłam syna, ale nie chciałabym przeżywać tego wszystkiego na jej miejscu - mówiła ze łzami jeszcze przed ogłoszeniem wyroku.
Pełnomocnik kobiety Radosław Szczepaniak powiedział w sądzie, że rodzina chłopca zamierza w tej sprawie podjąć kroki na drodze cywilnoprawnej.
- W żaden sposób, po konsultacji z rodzicami zmarłego chłopca, nie mieliśmy zamiaru pastwić się i dążyć do jak najsurowszego ukarania w sensie prawnokarnym oskarżonej. Zdajemy sobie sprawę, że oskarżona ponosi karę mentalną za to, że wyrządziła tak wielką krzywdę, doprowadziła do zgonu chłopca. Natomiast uważamy, że żaden wyrok, żadna kara nie naprawi sytuacji, nie przywróci chłopcu życia, a rodzice też będą musieli nauczyć się żyć z tą tragedią – powiedział.
Jak dodał, celem tego postępowania było, aby przesądzić winę oskarżonej. - Uzyskanie prawomocnego orzeczenia pozwoli na to, aby wystąpić do ubezpieczyciela MPK, czyli do podmiotu, u którego oskarżona była zatrudniona, o uzyskanie zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę; zarówno przez rodziców, jak i pozostałych członków rodziny zmarłego Janka – wyjaśnił adwokat rodziny chłopca.
Szczepaniak podkreślił, że rodzina na drodze cywilnej dochodzić będzie mogła nawet kilkuset tysięcy złotych. - Zdajemy sobie sprawę z tego, że to w żaden sposób nie naprawi sytuacji, stała się tragedia. Natomiast zadośćuczynienie może w jakimś stopniu zrekompensować cierpienia mentalne najbliższych zmarłego chłopca – dodał.
"Widziałem, jak dziecko leci"
Do wypadku doszło 5 czerwca 2019 roku. Jaś przechodził przez przejście dla pieszych na ulicy Hetmańskiej, na wysokości skrzyżowania z Dmowskiego. To jedna z najbardziej ruchliwych arterii w Poznaniu . W miejscu, gdzie doszło do wypadku, ma trzy pasy w kierunku Wildy i dwa w kierunku Grunwaldu. Pomiędzy nimi znajduje się torowisko tramwajowe.
Według ustaleń śledczych, chłopiec wbiegł pod koła tramwaju linii numer 1, jadącego w stronę Franowa.
- Staliśmy na światłach. Usłyszałem tylko huk, wtedy obróciłem głowę i widziałem, jak dziecko leci - mówił motocyklista, który był świadkiem zdarzenia. Tramwaj po uderzeniu w chłopca przejechał przez całe skrzyżowane. Zatrzymał się kilkanaście metrów dalej.
Chłopca reanimowano 40 minut. Bezskutecznie, zmarł.
Pierwsze ustalenia mówiły, że chłopiec znajdował się na przejściu dla pieszych, jednak wszedł na nie na czerwonym świetle. Śledczy informowali też, że tramwaj miał sygnał "droga wolna" na sygnalizatorze dla tramwajów. W trakcie śledztwa okazało się jednak, że było inaczej - przed samym wjazdem na przejście tramwaj miał już sygnał zabraniający wjazdu. Świadczy o tym nagranie z kamery monitoringu zamontowanej w tramwaju.
Motornicza w szpitalu
Do wypadku - jak ustalono - doszło w momencie, kiedy dla tramwajów zdążył zapalić się sygnał zabraniający wjazdu, a na przejściu dla pieszych nie zdążyło się jeszcze włączyć zielone światło. Motorniczą, Annę M. przesłuchano dopiero w lipcu. Wcześniej nie pozwalał na to jej stan zdrowia - przez kilka tygodni przebywała w szpitalu, gdzie udzielana jej była pomoc psychologiczna. Kobieta usłyszała wtedy zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Przyznała się jedynie do potrącenia chłopca, nie wypowiadała się w kwestii swojej winy.
Za spowodowanie śmiertelnego wypadku 27-latce groziło 8 lat więzienia.
Po wypadku poprawili bezpieczeństwo
Po wypadku na ulicy Hetmańskiej zlikwidowano jeden z trzech pasów ruchu dla samochodów w kierunku Wildy. Wstrzymano też tak zwaną "zieloną falę" dla tramwajów. Dzięki temu nie dochodzi już do sytuacji, w której pieszy może utknąć na mającej jedynie około 1,5 metra szerokości wysepce miedzy torowiskiem a jezdnią. Zdaniem mieszkańców Łazarza, chłopiec mógł znaleźć się właśnie w takiej sytuacji i w obawie, że zostanie potrącony przez jadące za jego plecami samochody, wszedł na torowisko.
Źródło: TVN 24 Poznań, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Poznań