Chcesz zostać testerem prezerwatyw? Taka oferta pracy od kilku dni krąży w internecie. Na najlepszych kandydatów czekają etaty. Wymaga się ponadprzeciętnej sprawności fizycznej i łatwości nawiązywania kontaktów. Płeć nie gra roli. Problem w tym, że to działania marketingowe jednej z firm.
- To nie jest żart – zapewnia Agnieszka Krzychowicz, PR menedżer jednej z firm, producenta prezerwatyw.
Do obowiązków testera będzie należało dostarczanie i doznawanie rozkoszy, testowanie produktów w najróżniejszych sytuacjach i zamieszczanie gorących wpisów na forum. Od kandydatów wymagana jest nadprzeciętna sprawność fizyczna, łatwość w nawiązywaniu nowych znajomości, poczucie humoru i umiejętność radzenia sobie w sytuacjach stresowych. Otwartość na nowe doświadczenia i eksperymenty będzie dodatkowym atutem.
Robota idealna
Ogłoszenie od kilku dni krąży po forach internetowych, portalach społecznościowych, znajomi przekazują je sobie mailami Ogłoszenie zrobiło furorę. "To robota mojego życia" – pisze na internetowym forum Grzegorz. I dodaje: "Biorę, biorę, biorę!". Dotarło do setek tysięcy ludzi, a do firmy spłynęło już kilkaset aplikacji: z listami motywacyjnymi i zdjęciami sylwetki. Marcin, bezrobotny polonista, który wysłał aplikację: – Obciach!? Jaki obciach? – wzrusza ramionami. - Jak śpiewał Kaczmarski: dobrze mi tu płacą za to, co i tak wszak lubię - dodaje.
- Piszą ludzie zdesperowani, którzy gotowi są podjąć się każdej pracy, ale także młodzi, kreatywni, którzy traktują naszą ofertę jak nietypowe wyzwanie – mówi Krzychowicz. I nie ukrywa, że szansę mają tylko ci drudzy. - Poszukujemy liderów, ludzi, którzy z przekonaniem i bez pruderii będę mówić w swoich środowiskach o bezpiecznym seksie.
Wirusowa promocja
Bo firmie nie chodzi o sprawdzanie skuteczności gumek. Hasło "tester prezerwatyw" to slogan i zabieg marketingowy. Osoba ma być PR-owcem firmy i dbać o jej dobry wizerunek. Dobrze mówić o prezerwatywach, zachęcać do ich używania. Firma nie oczekuje, że po przetestowaniu kondomu, tester powie: beznadziejna.
- Takie zjawisko, gdy potencjalni klienci sami dystrybuują treści marketingowe, gdyż są ciekawe, szokujące, nazywamy marketingiem wirusowym – tłumaczy Piotr R. Michalak, właściciel agencji Ententa i autor książki "Marketing wirusowy w internecie". Nowum w Polsce jest połączenie takiego marketingu z ofertą pracy rozsiewaną przez internet.
Wzory z zachodu
Podobny zastosował w Australii inny producent gumowych akcesoriów: "Masowanie Scarlett Johannson? Malowanie ciała Jessicki Alby? Depilowanie intymnych miejsc Lary Bingle? Wszystkie te stanowiska są już zajęte, ale może zainteresuje Cię posada testera prezerwatyw...". Zainteresowanie przeszło wszelkie oczekiwania. Kandydaci dostawali produkty firmy za 60 dolarów, a jeśli przekonująco opisali swoje konsumenckie doświadczenia, otrzymywali 3 tys. dolarów premii.
Najbardziej znanym zabiegiem "marketingu pracowego" jest kampania "The Best Job In The World". W 2008 roku organizacja turystyczna Tourism Queensland ogłosiła rekrutację na stanowisko zarządcy australijskich wysp tropikalnych. Obowiązkami zatrudnionej osoby miało być objeżdżanie wysp, karmienie ryb, odbieranie e-maili i korzystanie ze wszystkich możliwych atrakcji. O rekrutacji donosiły media na całym świecie. W ciągu 2 miesięcy zgłosiło się 34 tys. chętnych. Zwycięzca Ben Southall, zainkasował już wynagrodzenie (150 tys. dolarów), a pomysł na kampanię reklamową "The Best Job In The World" zdobył grand prix festiwalu w Cannes, najbardziej prestiżowego konkursu środowiska reklamy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu