Inspektorzy nadzoru budowlanego nieoficjalnie wskazują, że dach bydgoskiego lodowiska, który runął w sobotę to "zwykła fuszerka" - dowiedział się reporter TVN24. Oprócz inspekcji, sprawę bada także policja. Za sprowadzenie zagrożenia dla życia i zdrowia dużej ilości osób grozi do trzech lat więzienia.
Według inspektorów nadzoru budowlanego, aluminiowo-brezentowa konstrukcja była zbyt słaba, by utrzymać dach nad lodowiskiem. Przy tak intensywnych opadach śniegu, konstrukcja nie wytrzymała tego ciężaru.
Na szczęście nikt nie zginął, choć tuż przed tym, jak dach runął, na lodzie przebywało kilkadziesiąt osób.
O krok od tragedii
Jak opowiadał jeden ze świadków zdarzenia, już wjeżdżając na lodowisko z dwójką dzieci zauważył, że konstrukcja dachu z jednej strony była wygięta. Nie przejął się tym jednak, bo "obsługa lodowiska nie wyrażała żadnego niepokoju sytuacją, a sprzęt nagłośnieniowy zachęcał do zabawy".
Mężczyzna wspominał, że po godzinie usłyszał trzask, huk. - Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Dźwięk był potężny - mówił w rozmowie z TVN24. Jak dodał, on sam myślał, że to dźwięk zsuwającego się z dachu śniegu. - Jak się później okazało, to kratownice się wygięły (część konstrukcji dachu - red.) - mówił świadek zdarzenia. Mimo tych okoliczności, nie nadano żadnego komunikatu i ludzie zeszli z płyty lodowiska, gdy skończył się wykupiony przez nich czas. Chwilę później dach runął.
Systematyczne odśnieżanie i szybka ewakuacja
Pracownicy lodowiska tłumaczą, że zrobili wszystko, by zapobiec tragedii. Jak mówią, tego dnia kilkakrotnie odśnieżali dach. Gdy zobaczyli, że konstrukcja się zapada i katastrofa budowlana jest nieunikniona, szybko zarządzili ewakuację.
Autor: MON/rs / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24