Kierownictwo zakładu karnego w Rzeszowie od blisko dwóch lat wiedziało o tym, że Mariusz T. miał w celi prace z wizerunkami dzieci - wynika z informacji tvn24.pl. W grudniu dyrektor nakazał zniszczenie tylko części z nich, bo uznał je za niestosowne. Nie powiadomił prokuratury, T. nie został ukarany. Sprawa materiałów wróciła w dziwnych okolicznościach dopiero tuż przed jego wyjściem z więzienia. Czy taki plan stworzono już dawno temu? Wszystkie poszlaki na to wskazują.
W poniedziałek Sąd Okręgowy po raz drugi zajął się wnioskiem dyrektora Zakładu Karnego w Rzeszowie ppłk. Roberta Koguta o uznanie Mariusza T. za osobę z zaburzeniami psychicznymi zagrażającą innym.
Nie mówmy "o obrazkach"
Jego pełnomocnik podważa opinie biegłych z zakresu seksuologii, którzy wydali ją na podstawie jednego wywiadu, wcześniejszych akt sądowych i dokumentacji zgromadzonej w czasie odbywania przez osadzonego kary. Największe zastrzeżenia mecenas ma właśnie do wiarygodności tych ostatnich materiałów. Jak mówi, wciąż nie udostępniono mu zdjęć i grafik Mariusza T., które miały być jednym z dowodów jego zaburzeń seksualnych.
Od kiedy prokurator, Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej w Rzeszowie i Rzecznik Praw Obywatelskich zaczęli badać sprawę ujawnienia tych materiałów tuż przed wyjściem T. na wolność i przyglądać się temu, jak funkcjonował w ostatnim czasie zakład karny, trudno namówić kogokolwiek w Załężu do rozmowy na ten temat. Albo strach, albo przekonanie o złych intencjach dziennikarzy.
Ci, którzy na rozmowę się zgadzają, też mówią o obawach. Ale innych. - Chyba nie ma już szans, żeby decyzje i działania, które podejmowano tutaj od grudnia, rozeszły się po kościach.
Przed pierwszym zdaniem jeden warunek - w tekście nigdzie nie pada nazwisko funkcjonariusza, stopień i zdania podobne do tych: "pracownik SW z długim - lub małym - stażem", "w Załężu pracuje jako...". Słowem: nie pada słowo odsłaniające rozmówcę.
Sugestia skutecznych działań
Funkcjonariuszy, którzy chcą się spotkać i porozmawiać, jest trzech. Każdy od blisko dwóch lat, czyli od chwili kiedy Mariusz T. przyjechał do Załęża z zakładu karnego w Strzelcach Opolskich, miał z nim kontakt. Tyle można napisać o ich pracy w Rzeszowie.
Mówią, że w ostatnich tygodniach przed końcem kary Mariusza T. do nadzoru nad nim wyznaczono wąską grupę zaufanych funkcjonariuszy. Wszyscy spotkali się z dyrekcją zakładu. - Nic nie zostało powiedziane wprost. To nie jest rzeczywistość mówienia: "coś ma się na niego znaleźć i koniec". Ci, którzy później rzucali takie oskarżenia, nie mają pojęcia jak funkcjonuje to środowisko. Tutaj tak się nie działa - mówi nasz rozmówca.
W zhierarchizowanej strukturze polskiego więziennictwa wygląda to inaczej. - Wystarczy sugestia, niedopowiedzenie: trwa walka z czasem, kierownictwo oczekuje od nas skutecznych działań w sprawie osadzonego z celi nr 204. Właśnie takie zdanie padło z ust dyrekcji. Taka była intencja - opowiada funkcjonariusz.
Częstsze kontrole zaczęły się gdy Mariusza T. przeniesiono na początku stycznia do monitorowanej celi. Zgodnie z procedurą prowadzono je pod kątem sprawdzania porządku i bezpieczeństwa. Czy szukano wtedy czegoś innego? Czegoś, co mogłoby pomóc w izolowaniu T. od społeczeństwa? - Nie. Bo o jego rysunkach i przerabianych fotografiach wszyscy wiedzieli od początku jego pobytu w Załężu. Przyjechał tutaj ze swoimi rzeczami, przeszedł rewizję, wszystkie przedmioty zostały mu wydane. Nikt ich nie zakwestionował. W tych kontrolach chodziło natomiast o uwiarygodnienie późniejszych działań - odpowiada inny pracownik SW.
Fotomontaże ostatniego ratunku
Nie wiadomo, kiedy dokładnie powstał pomysł, aby materiały z celi Mariusza T. posłużyły za ostatnie koło ratunkowe w przypadku, gdy zawiodą prawnicy. W styczniu o takim "możliwym scenariuszu" mówił dziennikarzowi tvn24.pl jeden z oficerów policji, który prowadził czynności operacyjne w ramach akcji przygotowującej funkcjonariuszy do ewentualnego wyjścia T. na wolność. Brzmiało to jednak nieprawdopodobnie. Informacji nie dało się wtedy zweryfikować.
Mocne poszlaki pojawiły się później. Jak udało nam się ustalić, w grudniu doszło w rzeszowskim zakładzie do niecodziennych wydarzeń. Kiedy perspektywa wyjścia na wolność Mariusza T. stawała się coraz bliższa, dyrekcja nakazała mu wydanie zgromadzonych wcześniej i przechowywanych w celi prac, przede wszystkim tych, które wykonywał w ramach terapii w Strzelcach Opolskich. T. zgodził się i dobrowolnie przekazał materiały. Po zapoznaniu się z nimi dyrektor zarządził zniszczenie "niestosownych" prac. Mariusz T. w tym nie uczestniczył.
Dyrekcja Zakładu Karnego nie powiadomiła wówczas prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez osadzonego. Według informacji, które przekazali nam funkcjonariusze, Mariusz T. nie został też ukarany w żaden inny sposób. Dyrektor, mając przed sobą kontrowersyjne prace, w tym między innymi wykonany na komputerze "kolaż" twarzy T. wklejonej w postaci trzynaściorga dzieci - chłopców i dziewcząt (niektórych w samych majtkach albo ubranych tylko w krótkie spodenki), nie poprosił też o konsultacje któregoś z seksuologów lub psychologów pracujących z osadzonymi.
Takie rozwiązanie byłoby najłatwiejsze, bo Zakład Karny w Rzeszowie-Załężu, jako jeden z kilkunastu w kraju, ma terapeutyczne oddziały dla osób z niepsychotycznymi zaburzeniami psychicznymi i pełni dodatkowo bardzo istotną funkcję ośrodka diagnostycznego. Dyrektor mógł na przykład zasięgnąć opinii terapeuty (psychologa-seksuologa), który od marca 2012 do lutego 2013 roku dwa razy w tygodniu spotykał się z Mariuszem T.
Co niszczono i wynoszono z celi "204"?
Z jakiego powodu tego nie zrobił? Dlaczego już wtedy nie złożył doniesienia do prokuratury i nie wnioskował nawet o wymierzenie osadzonemu kary? Pułkownik Kogut nie zgodził się na rozmowę, a jego rzecznik przyznał tylko, że materiałów rzeczywiście nie potrafiono wtedy jeszcze właściwie zinterpretować, bo nie dysponowano opiniami specjalistów. - Dyrektor posiadł szerszą wiedzę o panu Mariuszu T. dopiero na podstawie późniejszej dokumentacji i badań. Wtedy zmienił swój punkt widzenia na tę sprawę - tłumaczy mjr Norbert Gaweł.
Rzecznik potwierdza też nasze informacje o niszczeniu części prac Mariusza T. - Materiały przeszły przez niszczarkę. Mariusz T. wyraził na to zgodę. Zawierały one treści podobne czy też bardzo podobne, do tych znalezionych później w jego celi.
- To jest jakiś absurd. W jednym z naszych najlepiej wyposażonych zakładów karnych, w którym pracują m.in. psychiatrzy i seksuolodzy, działa się w ten sposób i tłumaczy, że komuś zabrakło wiedzy do zinterpretowania takich materiałów? - nie wierzy dr Paweł Moczydłowski, były szef służby więziennej ale i jeden z największych przeciwników nowych przepisów, które doprowadzić mogą do izolacji Mariusza T.
Takie rzeczy w ramach terapii
Kluczowe kontrole, które zdecydować miały - jak chciała tego dyrekcja Zakładu Karnego - o pozostaniu T. w zamknięciu, odbyły się 8 i 10 lutego. W obu przypadkach w celi znaleziono "prace" osadzonego, które jednak tym razem wydały się już dyrektorowi na tyle niebezpieczne, że zawiadomił o tym prokuraturę.
Z wniosków o ukaranie Mariusza T., do których dotarliśmy, wynika, że podczas pierwszej kontroli "znaleziono kartkę formatu A4, na której znajdowały się zdjęcia dzieci". Kartka ta leżała przy łóżku, wśród innych rzeczy osadzonego, a funkcjonariusze - jak relacjonowano później urzędnikom ministerstwa sprawiedliwości - po prostu się na nie "natknęli", "nie szukali". Fotomontaż z "wpasowaną" w zdjęcia dzieci twarzą Mariusza T. był najmocniejszym materiałem, na jaki wówczas trafiono. Dwa dni później znaleziono jeszcze ostrzejsze: oprócz innych fotomontaży i zdjęć (również małych dziewczynek) także rysunki autorstwa T. i zęby schowane w futerale na okulary. Ta kontrola odbyła się pod nieobecność osadzonego, gdy przebywał on w budynku sądu.
- W całej tej, bardzo niejednoznacznej, sytuacji widzę jeszcze jeden problem. Jeżeli do tej pory podważano sens terapii i trudno było wypracować zaufanie na linii terapeuta-osadzony, to teraz będzie jeszcze gorzej - uważa Moczydłowski. - Przecież w tej sprawie przeciwko skazanemu wykorzystano materiały, które przygotowywał w ramach terapii i był zachęcany do ich tworzenia - zwraca uwagę.
Kara w pośpiechu. T., dopytywany: "Wykluczam podrzucenie"
Ze wspomnianych wniosków o ukaranie Mariusza T. naganą wyłania się jeszcze jedna istotna okoliczność. Karę dyscyplinarną wymierzano mu w pośpiechu, zaledwie kilka godzin przed jego wyjściem na wolność i protokołowano, że podczas rozmowy z zastępcą dyrektora więzienia osadzony "stanowczo zaprzeczał" pytany o to, czy jakieś materiały mogły mu zostać podrzucone.
- Pierwsze słyszę o tym, by w takiej sytuacji zadawano osadzonym podobne pytania. Chyba, że ktoś potrzebował swojego rodzaju alibi, bo sprawa zaczynała wydawać się mocno podejrzana - stwierdza Moczydłowski. - Kto był podczas niszczenia tej pierwszej partii materiałów w grudniu? Czy zachował się jakiś protokół, w którym jest wskazane, co dokładnie zniszczono? To wszystko jest albo wyjątkowo cyniczne, albo wyjątkowo skandaliczne - dodaje.
MS wiedziało, że dyrektor idzie do prokuratora. "Pytał o sugestie"
Podczas tworzenia kolejnych wniosków do sądu w sprawie Mariusza T. kierownictwo Zakładu Karnego było w ciągłym kontakcie z ministerstwem sprawiedliwości.
Płk Kogut konsultował każde pismo wysyłane później do Sądu Okręgowego. Ponoć "oprócz tego ostatniego", czyli zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez Mariusza T. Obie strony powtarzają, że to była wyłącznie inicjatywa dyrektora. Ale o jego planie resort wiedział.
Przed złożeniem zawiadomienia funkcjonariusze SW z Rzeszowa przekazali do ministerstwa informację: ujawniono nowe materiały w celi T. o charakterze pornograficznym z udziałem nieletnich. Dyrektor jeszcze dzisiaj złoży w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.
- Poinformowano mnie, że rzeczywiście znaleziono takie materiały i że Służba Więzienna z Rzeszowa jest już w kontakcie z prokuratorem. Poprosiłem jedynie o to, żeby po tym, jak zawiadomienie zostanie złożone, jego skan przesłać mailem. Nie wyobrażałem sobie w tamtych okolicznościach wydawania jakiegokolwiek polecenia - zaznacza w rozmowie z tvn24.pl wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski. Ministerstwo ograniczyło się "do pewnych sugestii" dotyczących kroków, jakie obok złożenia zawiadomienia, można by jeszcze podjąć.
Telefon z resortu: "Jak to możliwe? - Może inaczej ułożył"
We współpracy z ministerstwem dyrektor od początku wykazywał dużą inicjatywę, był aktywny, sprawiał wrażenie sprawnego urzędnika. U bezpośrednich przełożonych od dawna cieszył się dobrą opinią, złego słowa nie powiedzą o nim też w ministerstwie. Oddany służbie, ambitny funkcjonariusz, który przeszedł drogę od wychowawcy na oddziale do szefa istotnego na mapie zakładu karnego - takie oceny przeważają.
- To była współpraca nieformalna, o charakterze roboczym, pozbawiona jakichś elementów władczych w stosunku do Służby Więziennej. Tylko pomoc o charakterze prawnym - charakteryzuje kontakty z płk. Kogutem wiceminister Królikowski.
Gdy po tym jak dyrektor złożył zawiadomienie do prokuratury zadzwoniono do niego z ministerstwa z pytaniem, jak to możliwe, że tak ciężkie materiały przeciwko Mariuszowi T. znalazły się dopiero teraz, miał odpowiedzieć: - Widocznie tuż przed wyjściem na wolność zaczął inaczej układać swoje rzeczy.
Czy plan znalezienia obciążających prac, o których istnieniu przecież wiedziano od dawna, nie został przygotowany jednak już wcześniej - w grudniu lub styczniu? - Jeżeli rzeczywiście jest tak, że ktokolwiek z Zakładu Karnego w Rzeszowie wiedział o charakterze materiałów znajdujących się w celi Mariusza T. i traktował je celowo jako ostatnią linię oporu, to jest to rzecz absolutnie niedopuszczalna i skandaliczna - odpowiada wiceminister Królikowski. - Mam nadzieję, że zostanie to dokładnie wyjaśnione - kończy.
Autor: Łukasz Orłowski//mat/kdj / Źródło: tvn24.pl