- Nie obiecywałem temu panu w zamian za poparcie pracy. To rozmówca cały czas kierował rozmowę na temat pracy. Ja na pewno zagoniłem się w tych swoich rozmowach i agitowaniu. Ale w ferworze walki przed wyborami każdy agituje za swoim kandydatem - tłumaczy w rozmowie z TVN24 poseł PO Norbert Wojnarowski, jeden z bohaterów afery taśmowej z Dolnego Śląska.
Przypomnijmy, "Newsweek" zamieścił na swoich stronach nagranie, na którym słychać jak poseł PO Norbert Wojnarowski, stronnik Protasiewicza, obiecuje jednemu z delegatów, Edwardowi Klimce, załatwienie stanowiska w KGHM. W zamian chce oddania głosu na Protasiewicza.
W sobotę dolnośląska PO wybrała Jacka Protasiewicza na swojego nowego szefa. Pokonał on dotychczasowego przewodniczącego struktur PO w regionie, Grzegorza Schetynę 11 głosami.
"Zagalopowałem się"
W rozmowie z TVN24 Wojnarowski podkreśla, że w jego zachowaniu "nie było inspiracji Jacka Protasiewicza". - Wszyscy mieli prawo czy obowiązek agitować za swoim kandydatem. Moim kandydatem był Jacek Protasiewicz. Na pewno za bardzo się zagoniłem w tych swoich rozmowach i agitowaniu. Ale w ferworze walki przed wyborami każdy agituje za swoim kandydatem - powiedział Wojnarowski.
I dodał: - W oświadczeniu napisałem, że kolega, który nagrał mnie, przychodził do nas do biura około 13 razy. Rozmawiałem dziś rano z żoną i ona mówiła, że była odwiedzana w swojej spółce przez tego pana. To była o wiele dłuższa rozmowa, pojawił się tylko fragment tej rozmowy i to mój rozmówca kierował tą rozmowę cały czas na tory pracy. Niestety dałem się, ale rozmawiałem z kolegą, to była prywatna rozmowa. Przepraszałem już za styl tej rozmowy (...) Pragnę podkreślić, że Jacek Protasiewicz nie prosił mnie o to, żebym agitował Edwarda Klimkę - podkreślił Wojnarowski.
Jaki Jacek?
Na stwierdzenie, że to od niego wyszło sformułowanie, że "to Jacek obiecywał, że może pomóc", odparł, że w jego wypowiedzi nie pada stwierdzenie, że chodzi o Jacka Protasiewicza. - To mój rozmówca sam zaczął, że był u prezesa, który się nazywa podobnie, ma na imię też Jacek. Tam nie pada nazwisko, tam jest Jacek - powiedział Wojnarowski.
Podkreślił, że ma zamiar podjąć w całej sprawie kroki prawne. - My podejmiemy też kroki prawne. Ja chyba też dziś wybiorę się do kancelarii prawnej i będziemy się bronić dlatego, że zostałem sprowokowany - dodał.
Wojnarowski zaznaczył, że jego rozmówca "od stycznia przychodził kilkanaście razy do biura poselskiego". - Z drugiej strony to nie jest cała rozmowa, to jest powyrywane z kontekstu i rozmówca cały czas prowadzi tę rozmowę na tor pracy. To on zaczął o tym mówić. Ja się spotykam w biurze poselskim nagminnie z takimi wizytami. (...) Wielokrotnie spotkałem się z takimi sytuacjami, że poseł jest traktowany jak pośrednictwo pracy - podkreślił.
I pytał: - Kto i po co tego pana do mnie wysłał i dlaczego to znajduje dopiero odzwierciedlenie po przegranych wyborach? Na te pytania nie będę dziś odpowiadał - dodał. Czy ma jakieś podejrzenie? - Nie chciałbym posądzać marszałka Schetyny. Tonący chyba brzydko się chwyta. Mam wrażenie, że taki brzydki chwyt został wykonany. Pewnie niedługo będziemy mieli odpowiedzi na te wszystkie pytania - ocenił.
Poseł zwrócił uwagę, że warto poczekać na oryginalną, pełną wersję nagrania, "o ile taka istnieje." - Jeśli tak, to powinna rzucić zupełnie inne światło na te sprawę. Czekam na decyzję zarządu o godz. 17:00 - podkreślił Wojnarowski.
Zarząd PO ma dziś zdecydować, co dalej z wnioskiem o unieważnienie wyniku wyborczego szefa dolnośląskiej PO. Wojnarowskie podkreślił, że jego zdaniem "nie ma podstaw do tego, by odbył się kolejny zjazd PO". - Jeżeli przyszedł do mnie ktoś z prowokacją, to zapewne był zwolennikiem innego kandydata i chyba ten głos nie zmieniłby sprawy - ocenił.
Autor: mn/ ola / Źródło: tvn24