Miejsce, które uratowało życie wielu powstańcom warszawskim - sieć miejskich kanałów. Schyleni, idąc na kolanach, a czasem pełzając, uciekali nimi z zasadzek lub ewakuowali rannych. Niektórzy z nich ginęli. Kanały przeszły do powstańczej legendy. O ich rzeczywistości opowiada jeden z łączników, który dobrze poznał warszawskie podziemia.
Wiktor Walasiak miał w powstaniu pseudonim "Lopek". 15-letni wówczas harcerz był jednym z tak zwanych "szczurów kanałowych". - Pierwszy raz bylem w kanałach w sierpniu, gdzieś pod koniec dwudziestego. Nieśliśmy tam trochę broni, środki opatrunkowe i jakiś komunikat dowódcy powstania - wspomina.
Łącznicy w kanałach
Po kilku przejściach "Lopek" został wyznaczony do niewielkiego zespołu specjalnej łączności kanałowej. O swoich pierwszych wrażeniach mówi - druzgocące. - Przejście kanałem 80-centymetrowym, mniej więcej do 30 cm zapełnionym fekaliami, bo kanalizacja w Warszawie jest ogolnospławna, czyli jest tam wszystko. Wejście w ogóle do takiego kanału pierwszy raz, to to jest trudne - opowiada Walasiak.
W niektórych miejscach kanały były wyższe - tak jak pod ulicą Karową. Ten - komfortowy - odcinek ma powyżej 2 metrów. Ale zdecydowana większość przejść liczyła zaledwie 135 centymetrów.Czasem szło się nimi nawet kilkanaście godzin. - Każdy miał patyk, na szerokość kanału. Prawie na kolanach, jedna noga do przodu, przekładano patyk, podciągano się i tak jakby żabką skakano - wspomina powstaniec.
"Wrzucali granaty, wlewali ropę"
Niemcy początkowo nie doceniali znaczenia kanałów. Gdy uświadomili sobie, jak ważne mogą być - zgotowali łącznikom piekło. - Wchodziło się do kanałów, w tych akcjach specjalnych, z takim ogromnym przekonaniem i chęcią walki. Niemcy byli bezwzględni - mówi były powstaniec. - Oni (Niemcy - przyp. red.) starali się w jakiś sposób przeszkodzić powstańcom, otwierali włazy, wrzucali granaty, wlewali ropę. Niemniej cały czas łącznicy, łączniczki starali się zachować łączność ze Starym Miastem - dodaje Karol Karasiewicz, przewodnik z Muzeum Powstania Warszawskiego.
Bez żalu
W ciemnościach i gąszczu korytarzy łatwo się było zgubić. Łatwo było też o pomyłkę. Pan Wiktor wspomina, jak kiedyś zamoczyła mu się lampka, którą dawał sygnał kanałowym służbom wartowniczym, że idzie "swój", a nie Niemiec. - W prostym kanale siedzieli moi koledzy, którzy zapalili już czerwoną lampkę. Czerwone światło znaczyło, że zaraz zaczną strzelać. I wtedy zaczęliśmy z kolegą biec i krzyczeć - relacjonuje. Nosili broń, rozkazy, zaopatrzenie. Później wyprowadzali kanałami cywilów i powstańców. Wielu za swój trud - tak jak pan Wiktor - otrzymało Krzyż Walecznych. Gdy pyta się go, czy kiedykolwiek żałował zejścia do kanałów - odpowiada krótko i zdecydowanie: Nie!
Autor: dln//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24