|

Igor ważył 700 gramów, po wypadku jeszcze walczył. Za jego śmierć sąd skazał obu kierowców

Wypadek z karetką
Wypadek z karetką

- Bardzo żałuję, że takie zdarzenie miało miejsce, ale nie widziałem karetki. To jest spore skrzyżowanie, pełno świateł. Jechałem na zielonym, powoli. Nie czuję się winny - przekonywał w poniedziałek kierowca taksówki, który uderzył w bok jadącej na sygnałach świetlnych karetki. On jeden złożył apelację od wyroku w sprawie tragicznego wypadku sprzed prawie pięciu lat. Sąd jeszcze w poniedziałek wydał prawomocne orzeczenie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Igor był wcześniakiem. Ważył 700 gramów. Katarzyna, jego matka, widziała go po narodzinach tylko przez chwilę. Szpital w Węgrowie na Mazowszu nie miał odpowiedniej aparatury. Lekarze zdecydowali dlatego kilka minut po porodzie, że dziecko zostanie przewiezione do Warszawy, gdzie będzie miało zapewnioną lepszą opiekę.

Katarzyna: - Malutki niestety nie dojechał na miejsce. Gdyby nie ten wypadek, synek by żył. Bo mimo niewielkiej wagi miał ogromną wolę życia.

Ojciec chłopca, jak tylko dowiedział się o tym, co się wydarzyło, ruszył do stolicy.

Wojciech: - Zdążyłem dojechać do szpitala na Żwirki i Wigury, Igor jeszcze żył, był podłączony do respiratora. Po wypadku syn wypadł z inkubatora na ulicę, a walczył jeszcze przez piętnaście godzin. Musiał mieć bardzo silne serduszko. 

W sprawie wypadku, w którym zginął ich syn, po prawie pięciu latach zapadł prawomocny wyrok. Rodzice nie wysłuchali go na sali sądowej. Nie byli w stanie.

Mniej niż torebka cukru

Igor urodził się 9 września 2017 roku, wieczorem. Szpital w Węgrowie nie miał wtedy jeszcze odpowiedniego sprzętu dla wcześniaków. Lekarze podjęli decyzję, żeby przewieźć chłopca do Warszawy, do szpitala położniczego przy Karowej.

Gdy karetka ruszyła w stronę stolicy, była już noc. Z Węgrowa do Warszawy jest 90 kilometrów. Do celu zabrakło dwóch. O 1.36 na skrzyżowaniu alei "Solidarności" z Jagiellońską karetka zderzyła się z taksówką. Ambulans dachował. Wieziony w inkubatorze chłopiec zmarł w szpitalu.

Obaj kierowcy, jak ustaliła policja, a potem potwierdził sąd, byli trzeźwi. Obaj, to z kolei wynika z opinii biegłych od rekonstrukcji wypadków drogowych, jechali z przepisową prędkością. Żaden nie przekroczył 60 km/h, a taka była wówczas dopuszczalna prędkość w terenie zabudowanym w godz. 23-5. Ale zdaniem prokuratury i jak się później okazało, również zdaniem sądu, obaj są winni tragicznego wypadku, w wyniku którego zginęło nowo narodzone dziecko, a pielęgniarka z karetki doznała urazów głowy, klatki piersiowej, żeber i złamała obojczyk.

Cezary T., kierowca taksówki, stanął przed sądem pod zarzutem nieumyślnego naruszenia przepisów ruchu drogowego, które polegało na niezachowaniu ostrożności w pobliżu skrzyżowania, co spowodowało wypadek.

Bogusław J., kierowca karetki - według śledczych - złamał umyślnie przepisy. Wjechał na skrzyżowanie przy czerwonym świetle. Włączył lampy błyskowe, ale syreny - już nie. - Nie włączałem ich, bo mieszkańcy skarżyli się na hałas - tłumaczył podczas przesłuchania.

Obaj pod koniec 2020 roku usłyszeli wyrok roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.

- Kierowca karetki pogodził się z karą. Rozmawiałam z nim. Sam ma dzieci, wiedział, co przeżywam - mówi Katarzyna.

Z karą nie zgodził się jednak kierujący taksówką. Jego apelacją zajął się w poniedziałek Sąd Okręgowy Warszawa-Praga. Jeszcze tego samego dnia wydał wyrok.

Jak doszło do wypadku?
Jak doszło do wypadku?
Źródło: GoogleMaps

"Nie czuję się winny"

- Chciałem podkreślić, że mój klient nie czuje się winny popełniania tego czynu. Po prostu wjeżdżając, podkreślam - na zielonym świetle - na skrzyżowanie, nie widział karetki - przekonywał sąd mecenas Łukasz Jabłoński, obrońca Cezarego T.

Dlaczego jej nie zauważył? - Z tego względu, że w jego odczuciu karetka nadjeżdżała bardzo szybko. Zobaczył ją w momencie wypadku - mówił mecenas. Zaznaczył równocześnie, że jego klient ma ponad 30-letni staż pracy. - Logiczne by było, że gdyby ją zauważył, wykonałby jakikolwiek manewr obronny. Takiego manewru nie było, co potwierdza fakt, że musiał jej nie widzieć - argumentował. 

Sąd pierwszej instancji, co przypomniał na sali sądowej mecenas, nie dał wiary wyjaśnieniom Cezarego T. Rozpatrująca sprawę sędzia Ewa Patyra-Ważny uznała je za "niewiarygodne". - Jest to w naszej opinii błędne. Trzeba powiedzieć, że zdarzenie miało miejsce w nocy, po godzinie 1. Odbijały się światła latarni, neonów, co zaburzało percepcję - argumentował Łukasz Jabłoński.

Dodał: - Drugą kwestia jest to, że człowiek wjeżdżając na zielonym świetle, zwłaszcza w nocy, kiedy ruch jest mniejszy, czuje się bezpiecznie.

Kierowca karetki, jak obliczyli powołani w sprawie biegli, przed wypadkiem mógł mieć na liczniku około 53 km/h. - Nie była to rzeczywiście duża prędkość, ale trzeba podkreślić, że samochody się do siebie zbliżały, wtedy jest inna percepcja, wtedy wydaje się, że samochody jadą szybciej, nie można zatem powiedzieć, że te wyjaśnienia były niewiarygodne. Pan Cezary tak to odebrał. Jego zdaniem nie miał obiektywnie możliwości dostrzeżenia karetki i zareagowania - przekonywał mecenas Jabłoński. 

Zaapelował też o uniewinnienie swojego klienta. W ostatnim słowie Cezary T. stwierdził: - Bardzo żałuję, że takie zdarzenie miało miejsce, ale nie widziałem karetki. To jest spore skrzyżowanie, pełno świateł. Jechałem na zielonym, powoli. Nie czuję się winny.

W tym miejscu doszło do wypadku
W tym miejscu doszło do wypadku
Źródło: Lech Marcinczak, tvnwarszawa.pl

"To świadczy niekorzystnie"

Prokurator Jerzy Kopeć, odnosząc się do apelacji, ocenił, że wyrok sądu pierwszej instancji powinien zostać utrzymany w mocy.

- Nie neguję własnego odczucia oskarżonego, bo pewnie ono takie jest. Mówię jednak o kwestiach umyślności i nieumyślności. Czym innym jest własne odczucie, wrażenia tego, co się wydarzyło w trakcie, przed czy po całym zdarzeniu, a czym innym są zasady obowiązujące w przepisach o ruchu drogowym, a więc zasada zachowania szczególnej ostrożności, zasada wzajemnego zaufania - wyliczał Jerzy Kopeć. - Bez względu na to, czy jest to ciemna noc czy jasny dzień, czy ruch jest duży czy nie, i wreszcie bez względu na to, czy ktoś prawo jazdy ma długo i jeździ jak kierowca zawodowy, czy ktoś, kto ma prawo jazdy od krótkiego czasu i jeździ jak - mówiąc kolokwialnie - "amator" - dodał. 

Jego zdaniem kluczowa w sprawie była opinia biegłych. - Obaj biegli powołani w sprawie byli zgodni co do dwóch prędkości, które wyznaczyli. Prędkość ambulansu przez zdarzeniem wynosiła 53 km/h, w momencie zdarzenia - 40 km/h. Obiektywnie, co poniekąd obrońca przyznał, trudno uznać taką prędkość za nadmierną - mówił prokurator. 

Jerzy Kopeć zwrócił też uwagę na pewną sprzeczność w apelacji. - Z jednej strony obrońca pisze, że mógłby odebrać prędkość karetki jako znaczną, a z drugiej mowa jest o tym, że tej karetki nie widać. Ale nawet jeżeli faktycznie oskarżony ambulansu by nie widział, to niekorzystnie świadczy o umiejętnościach oskarżonego, który, przypomnijmy, jest kierowcą zawodowym - podniósł prokurator. 

Mecenas Jabłoński szybko odpowiedział: - Chodziło o percepcję. Mój klient uznał, że prędkość była nadmierna, bo gdyby karetka jechała wolniej, toby ją widział. A skoro jej nie zauważył, to dlaczego? Bo jechała bardzo szybko. 

Prokurator wniósł o nieuwzględnienie apelacji. - Jeżeli w apelacji jest wniosek o uchylenie wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpatrzenia, to zastanawiam się, w jakim celu. Co sąd mógłby ponownie badać? W jakim kierunku iść? Co jest niejasne? - argumentował.

Podobnego zdania był pełnomocnik rodziców Igora, który wniósł o nieuwzględnienie apelacji.

Wypadek z karetką
Źródło: fot. Kontakt 24 / film: TVN24

"Kara została utrzymana"

Wyrok zapadł godzinę później. Jak stwierdził sędzia Michał Chojnowski, apelacja nie jest zasadna. Kara została utrzymana. Na sali sądowej nie było ani oskarżonego, ani jego obrońcy. Na wysłuchanie treści orzeczenia nie zdecydowali się również rodzice Igora.

- Sąd okręgowy podziela wyrażony w apelacji pogląd, iż oskarżony karetki pogotowia nie widział. Gdyby ją widział, toby pod nią nie wjechał. Gdyby zrobił to celowo, kwalifikacja byłaby inna. Natomiast oskarżony nie zachował należytej ostrożności, nieumyślnie tym samym naruszył zasady ruchu drogowego - uzasadniał krótko wyrok sędzia. - Fakt, że karetka jechała na sygnałach świetnych, wskazywał, że będzie korzystała z uprawnienia, jakie karetce przysługują. Zachowanie należytej ostrożności nakazywało po prostu przepuszczenia karetki, nieprzyczynienie się do zdarzenia drogowego tragicznego w skutkach - dodał. 

Poniedziałkowy wyrok jest prawomocny. 

***

Po tragicznym wypadku, poruszeni historią śmierci Igora, mieszkańcy Węgrowa zorganizowali zbiórkę na inkubatory dla lokalnego szpitala. Z ich inicjatywy udało się też kupić nową karetkę w miejsce zniszczonej w wypadku. 

Czytaj także: