- Trzeba będzie podjąć męską decyzję i prawdopodobnie ja ją podejmę i zakończymy działanie tego niedobrego rządu, który tak szkodzi Polsce - powiedział w "Faktach po Faktach" Lech Wałęsa. Były prezydent mówił o awanturze wokół TK, a także o swoim środowym przesłuchaniu w Instytucie Pamięci Narodowej.
Pierwszy lider "Solidarności" był pytany m.in. o to, co sądzi o środowej rezolucji podjętej przez Parlament Europejski, w której wezwano polski rząd do publikacji i realizacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca.
- Przykro mi. Wstydzę się, że coś takiego ma miejsce. Według mojej intuicji, trzeba by natychmiast wyrzucić tych ludzi. Tak szkodzą Polsce - stwierdził Wałęsa, mówiąc o rządzie PiS.
- Ale znów, jako odpowiedzialny rewolucjonista wiem, że w tym momencie koszt byłby za drogi. Tego nie wolno teraz zrobić - dodał. Tłumaczył, że najpierw trzeba przygotować plan i ludzi.
- Gdy ta demagogia, populizm się nie sprawdzą, kiedy ludzie zauważą, jak (politycy PiS - red.) szkodzą Polsce, to wtedy trzeba będzie podjąć męską decyzję i prawdopodobnie ja ją podejmę i zakończymy działanie tego niedobrego rządu, który tak szkodzi Polsce - zapowiedział Wałęsa.
Na pytanie prowadzącego, czy to oznacza, że były prezydent "wyjdzie na barykady", Wałęsa odpowiedział: - Tak, dlatego że tak daleko szkodzą Polsce, że ja nie mogę się temu przyglądać.
Jak mówił, pierwszym krokiem będzie prośba o referendum w sprawie rządów PiS. Ale jego zdaniem władza się na to nie zgodzi, dlatego wtedy do wyboru pozostanie "inna droga". Zaznaczył przy tym, że nie chodzi mu o "strzelanie", a o metody, które są "dość daleko pokojowe, ale jednak trochę siłowe".
- Jeśli ludzie mnie posłuchają, zakończę ten niedobry układ, niezdrowy dla Polski - dodał Wałęsa.
"Jest jeden dokument, do którego się przyznaję"
Były prezydent opowiedział też o swojej wizycie w Instytucie Pamięci Narodowej. W środę został on tam przesłuchany w charakterze świadka, miał też możliwość zapoznania się z tzw. aktami Kiszczaka dotyczącymi TW "Bolka".
Wałęsa po obejrzeniu ich jest przekonany, że zdecydowana większość została podrobiona.
- Mam już prawie cały komplet (fałszerzy - red.), którzy podrabiali to i na sprawie ten komplet przedstawię - mówił były prezydent. Dodał przy tym, że wielu z tych ludzi już dziś nie żyje.
Potwierdził natomiast, że jego autorstwa jest prawdopodobnie tylko jeden dokument - jego odręczna notatka zabrana podczas rewizji w domu.
Dotyczy ona spotkania, które miał na nim wymusić jeden z oficerów SB. - Ponieważ czułem, że to podejrzana gra, napisałem kartkę i zostawiłem ją w domu - tłumaczył Wałęsa. Jak mówił, notatka miała być tropem dla jego bliskich, gdyby spotkanie zakończyło się dla niego niepomyślnie. - Wszystko inne (dokumenty z szafy Kiszczaka - red.) trzeba wyrzucić, bo jest kiepsko podrobione - dodał.
Nie krył przy tym żalu pod adresem IPN za to, że Instytut zdecydował się na publikację akt Kiszczaka.
- To jest zbrodnia, to jest ohyda. To się nie powinno zdarzyć. Wiedzieli, że kłamią, oszukują i oni bez sprawdzenia, bez pytania, uczynili to publicznie. Tego darować nie wolno - stwierdził Wałęsa.
"Maksymalne ukaranie"
Były prezydent był też pytany o czwartkowy incydent w Sejmie. W trakcie wyboru nowego sędziego Trybunału Konstytucyjnego, posłanka Kukiz'15 Małgorzata Zwiercan na prośbę Kornela Morawieckiego zagłosowała nie tylko w swoim, ale także w jego imieniu. Potwierdziła to w rozmowie z "Faktami" TVN.
- Człowiek popełnia błędy, ale z błędów wyciąga wnioski. To było znane, potępione i kto dzisiaj popełnia taki sam błąd, powinien być maksymalnie ukarany, z wyrzuceniem włącznie - komentował Wałęsa, nawiązując do podobnych przypadków głosowania "na cztery ręce", do jakich dochodziło w latach 90.
Rozmowa z byłym prezydentem została nagrana jeszcze przed tym, kiedy klub Kukiz'15 poinformował, że posłanka Zwiercan została usunięta z klubu, a Morawiecki dobrowolnie zrezygnował ze swojego członkostwa.
Autor: ts/kk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24