"W przypadku takiego lotu nie tylko załoga decyduje"

"Tego wypadku można było uniknąć"
"Tego wypadku można było uniknąć"
Źródło: TVN24
- Jeśli znane były warunki pogodowe panujące na tym lotnisku, to myślę, że była to sytuacja wymuszona na pilotach, że podchodzili do lądowania - mówi w rozmowie z TVN24 mjr Waldemar Łubowski - pilot, który 11 listopada 1998 roku odmówił lotu Migiem-29 nad pl. Piłsudskiego w Warszawie. W tym dniu dwóch innych pilotów lecących Iskrą zginęło, bo mimo niezwykle trudnych warunków pogodowych, polecieli.

Wczesnym przedpołudniem 11 listopada 1998 roku, kpt. Mariusz Oliwa i kpt. Tomasz Pajórek wystartowali samolotem TS-11 "Iskra" na swój ostatni lot. Maszyna wysłana została kilkanaście minut przed planowanym startem grupy samolotów do defilady lotniczej. Miała zweryfikować dane pogodowe.

Samolot należący do zespołu akrobacyjnego wojsk lotniczych "Iskry" wystartował z pasa lotniska wojskowego nieopodal Mińska Mazowieckiego. Obaj piloci byli bardzo doświadczonymi lotnikami, na kontach mieli po 2000 godzin lotów. Tyle że ten lot przebiegał całkowicie w chmurach, przy bardzo złych warunkach atmosferycznych, na małej wysokości. Kilka minut później Iskra wbiła się w las pod Otwockiem - obaj piloci zginęli na miejscu.

Lecieli w Marriotta

Za Iskrą poleciał mjr Waldemar Łubowski, pilot jednego z dwóch Migów-29, które miały wziąć udział w defiladzie.

- Wlecieliśmy z prędkością ponad 800 km/h nad Warszawę. Nagle naszym oczom ukazał się budynek hotelu Marriott. Decyzja była natychmiastowa - poszliśmy do góry, nie w bok, bo uderzyć moglibyśmy w coś innego - opowiada TVN24 mjr Łubowski. W Marriotta nie uderzył, udało mu się zawrócić i nad pl. Piłsudskiego już nie poleciał.

- Niedowierzanie - przed chwilą jeszcze z tymi ludźmi rozmawialiśmy, oni uruchamiali swój samolot, a my swoje - mówi pilot. - A potem żal, złość i pytanie: po co? To jedna z tragedii lotniczych, których można było uniknąć - dodaje.

- Nikt nie brał życia pilotów pod uwagę, każdy myślał o swoim prestiżu, czy czymś innym - uważa Łubowski. - Niewykonanie zadania wiąże się dla pilota z pewnymi konsekwencjami, ciągnie się to za nim - dodaje.

"Sytuacja wymuszona"

W katastrofie Tu-154 pod Smoleńskiem widzi podobny schemat. - Jeśli znane były warunki pogodowe panujące na tym lotnisku, to myślę, że była to sytuacja wymuszona na pilotach, że podchodzili do lądowania - ocenia. - Pilot nie mógł sam podjąć takiej decyzji, bo w przypadku takiego lotu nie tylko załoga decyduje. Nie może podejmować tak wielkiego ryzyka, wioząc najważniejsze osoby w państwie - mówi Waldemar Łubowski.

Źródło: tvn24

Czytaj także: