Wulgarne zachowanie Pei podczas koncertu w Zielonej Górze i nawoływanie do bijatyki wywołało lawinę komentarzy. Choć sam Peja pozostaje nieuchwytny w jego obronie staje dziennikarz muzyczny Hirek Wrona. Tłumaczy, że artysta pochodzi ze specyficznego środowiska, które rządzi się szczególnymi prawami. - On zawsze żył w biedzie, był sam, wpadł w złe środowisko, a teraz próbuje odkupić swoje winy - dodaje Wrona.
Do policji wpłynęło zawiadomienie o pobiciu podczas koncertu Pei w Zielonej Górze 12 września. Raper podczas swojego występu obrażał jednego z widzów po tym, jak chłopak miał mu pokazać środkowy palec. Następnie Peja krzyczał do tłumu: Wiecie, co z nim zrobić! wiele osób nagrało.
Wrona podkreśla, że skandal wybuchł w czasie, kiedy na sklepowe półki trafia krążek zatytułowany "Na serio". - Peja rozlicza się z tym wszystkim. Zaczął chodzić na grupę anonimowych alkoholików, przestał ćpać i poszedł na detoks - tłumaczy. Jak dodaje, gdzieś po drodze coś nie wytrzymało.
- Postrzegam go naprawdę pozytywnie, ale widzę w nim mnóstwo niekontrolowanej złości - zaznacza. Podkreśla, że raperowi potrzebna jest pomoc, ale problem w tym, że on całe żyje jest sam.
Patologia i bandytyzm
Dodaje, że choć polskie środowisko hip-hopowe ma swój specyficzny kodeks postępowania, niezrozumiały dla innych, to w przypadku koncertu w Zielonej Górze jego uczestnicy okazali się bandytami. - To patologia i bandytyzm, na pewno nie polski hip hop - mówił o uczestnikach koncertu Pei.
"Ogry nie ludzie"
- Te ogry, które tam grasowały pod sceną Pei, to są naprawdę patologiczne przypadki, nie jestem w stanie ich inaczej nazwać - mówił Wrona. - To są po prostu zwyrodnialcy. To są ogry, to nie są ludzie - dodał. Podkreślił przy tym, że na koncerty hip-hopowe przychodzi mnóstwo fajnych ludzi, a kultura hip-hopowa jest tak naprawdę bardzo pokojowa - skomentował.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24