To incydent poza skalą. Do tej pory nigdy czegoś takiego w Polsce nie mieliśmy - stwierdził w RMF FM szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, odnosząc się do ataku na rosyjską ambasadę podczas "Marszu Niepodległości". Minister wyjaśnił, że policja zabezpieczała wejście główne, zaś do fizycznej agresji doszło z tyłu budynku. - Nikt nie byłby w stanie powstrzymać ludzi, którzy przekroczyli wszelkie normy cywilizacyjne i zaczęli rzucać przedmiotami na teren placówki dyplomatycznej - powiedział Sienkiewicz.
Sienkiewicz podkreślił, że takie incydenty, jak 11 listopada podczas "Marszu Niepodległości", zdarzały się i będą zdarzać, gdyż mieliśmy do czynienia z dużą manifestacją.
- Przy takiej interwencji, takiej rozległości, takiej ilości osób na pewno dochodziło do incydentów, które trzeba dokładnie zbadać. Jeśli się okaże, że tam ktoś czegoś nie dopełnił czy za późno reagował, trzeba będzie pewnie wyciągać wnioski, także personalne. Ale jest za wcześnie, żeby tutaj dokonywać jednoznacznej oceny - powiedział szef MSW.
"Poza standardem"
Odnosząc się do ataku na rosyjską ambasadę w Warszawie, Sienkiewicz stwierdził: - To jest coś w ogóle poza standardem. Od 24 lat niepodległego państwa, kilkudziesięciu czy kilkuset manifestacji, jakie odbywały się przez ten czas pod ambasadami, w tym także pod ambasadą Federacji Rosyjskiej, pierwszy raz w historii niepodległej mamy do czynienia z atakiem na placówkę dyplomatyczną obcego państwa, tego nikt wcześniej nie przerabiał. W poniedziałek po południu, gdy Marsz Niepodległości przechodził ulicą Spacerową, na tyłach ambasady Federacji Rosyjskiej, w ogniu stanęła budka policji ochraniającej budynek. Na teren ambasady rzucano petardy i race. Kilku uczestników marszu próbowało wspiąć się na ogrodzenie ambasady, podpalono też stertę śmieci na podwórku kamienicy obok.
Szef MSW, pytany, gdzie była wtedy policja, odpowiedział, że zabezpieczała główne wejście do ambasady.
- Atak nastąpił od tyłu ambasady i był skierowany przede wszystkim na tą budkę zewnętrzną należącą do ochrony, ale niestety doszło także do fizycznej agresji na terenie placówki dyplomatycznej. Z tym, że manifestantów od ogrodzenia dzieliły cztery metry - nawet gdyby tam był szpaler, to te petardy i ognie przelatywałyby tak czy inaczej. Nikt nie byłby w stanie powstrzymać ludzi, którzy przekroczyli wszelkie normy cywilizacyjne i zaczęli rzucać przedmiotami na teren placówki dyplomatycznej - powiedział minister.
"Ciąży na mnie odpowiedzialność"
Dopytywany o swoją odpowiedzialność za to, że policji nie udało się zapobiec burdom, odpowiedział: - Mieliśmy do czynienia z paroma incydentami o dramatycznym przebiegu i ta odpowiedzialność oczywiście na mnie ciąży. Nie wycofuję się z niej w najmniejszym stopniu. Ale muszę mieć tak naprawdę pewność, co się stało.
Sienkiewicz przypomniał jednocześnie, że konsekwencje wobec niego, jako konstytucyjnego ministra, wyciąga premier.
- Druga sprawa, nie mam poczucia, że zostało źle wykonane zadanie: w tym sensie, że całość tej manifestacji. To policja wnioskowała o jej rozwiązanie - od momentu rozwiązania tej manifestacji do zakończenia minął stosunkowo krótki okres czasu. I prawdę mówiąc, te incydenty, jeśli chodzi o wymiar poza ambasadą, bo to jest coś poza standardem, to jest coś nadzwyczajnego - miały i tak przebieg spokojniejszy niż w poprzednich latach i o bardziej ograniczonym zasięgu. Co nie zmienia faktu, że został zakłócony porządek publiczny - powiedział szef MSW.
Sienkiewicz stwierdził, że "sprawcy zamieszek to środowisko narodowców poprzerastane bandyterką stadionową". - To margines kibolski i bandycki. Przypominam, że to opozycja mówiła o nich, że to są szczerzy polscy patrioci. Ci ludzie to ideowe dzieci PiS - stwierdził.
Minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz będzie dziś gościem "Faktów po Faktach" w TVN24.
Autor: mac//gak / Źródło: RMF FM
Źródło zdjęcia głównego: tvn24