Olgierd Łukaszewicz w rozmowie z TVN24 opowiedział o okolicznościach, w jakich na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym przeprowadzono szczepienie aktorów przeciw COVID-19. Mówił, że zaproszenie ludzi kultury na szczepienie było spowodowane potrzebą wykorzystania dawek, których termin ważności mijał. - Czas był okolicznością, która stwarzała presję - powiedział.
Akcja szczepienia przeciwko COVID-19 ruszyła w Polsce 27 grudnia. Jako pierwsi z grupy zero powinni być zaszczepieni między innymi pracownicy ochrony zdrowia. W ostatnich dniach jednak zaszczepione zostały osoby spoza tej grupy - między innymi aktorzy: Krystyna Janda, Maria Seweryn, Andrzej Seweryn, Wiktor Zborowski, dyrektor programowy TVN Edward Miszczak czy były premier, a obecnie europoseł Leszek Miller.
Zaszczepiony przeciwko COVID-19 został również aktor Olgierd Łukaszewicz.
- Zarzuca się nam, że nie zastanowiliśmy się nad tym, czy może jednak bardziej godni byliby lekarze. Ależ my jesteśmy pełni szacunku dla lekarzy i ich poświęcenia, ale kto nas zaprosił? Zaprosili nas lekarze. Czy możemy mieć jakiś cień podejrzenia, że lekarze przeciwko lekarzom działają? - powiedział Łukaszewicz. Odnosząc się do zarzutu, że na akcję promocji szczepień powinna być zawarta umowa, przyznał, że "rzeczywiście to było raczej mówione", że aktorzy są gotowi promować.
- Nieraz promujemy na przykład polityków, nie podpisując żadnych umów na to, że stajemy się ich ambasadorami - zwrócił uwagę, przypominając że "przed laty był, niestety, ambasadorem Lecha Kaczyńskiego". - Nikt wtedy ode mnie nie żądał podpisania jakiegokolwiek dokumentu - podkreślił.
Między innymi Wiktor Zborowski i Krystyna Janda zwrócili uwagę, że aktorzy zostali zaproszeni na szczepienie w związku z tym, że pewna ilość szczepionek, które nie byłaby wykorzystana do końca roku, straciłaby ważność.
"Czas stwarzał presję na tych, którzy nas zapraszali, i na nas"
W poniedziałek rzeczniczka WUM Marta Wojtach poinformowała, że powołana przez rektora Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego komisja wykazała liczne nieprawidłowości w organizacji szczepień przeciw COVID-19 przez Centrum Medyczne WUM - między innymi błędnie dobrano grupę osób, która miała zostać zaszczepiona.
Olgierd Łukaszewicz w rozmowie z TVN24 zwrócił uwagę, że kiedy aktorzy otrzymali informację o możliwości zaszczepienia się, nie było czasu na prowadzenie "narodowego plebiscytu".
Powiedział, że w szpitalu nie było innych medyków oczekujących na szczepionkę przeciwko COVID-19, a obecność aktorów i ludzi kultury wynikała z tego, że osoby przeprowadzające szczepienie nie chciały zmarnować dawek, których termin ważności się kończył.
- Zabrakło czasu. Czas był tutaj reżyserem. Czas był okolicznością, która stwarzała presję na tych, którzy nas zapraszali, i na nas. Ten czynnik za mało był brany pod uwagę w obecnych dyskusjach - ocenił aktor.
"Zamierzam dotrzymać słowa i być propagatorem naszego bezpieczeństwa społecznego"
- Gwarantuję wszystkim, którzy wahają się, żeby się zaszczepić, że zastrzyk boli mniej niż ugryzienie gza, a czuję się fantastycznie - podkreślił. - Inne osoby mogą odczuwać jakieś dolegliwości, w przeciągu 20 minut się je obserwuje, ale spośród osób, które ja znam, wszystkie czują się znakomicie - przyznał. - Zamierzam dotrzymać słowa i być propagatorem naszego bezpieczeństwa społecznego, które będzie zagwarantowane tylko przez to, jeżeli gremialnie wszyscy dadzą się zaszczepić - dodał Olgierd Łukaszewicz.
Źródło: TVN24