Nie cichną komentarze w sprawie braku nazwiska Lecha Wałęsy w katalogu osób rozpracowywanych przez bezpiekę. Waldemar Kuczyński, w akcie protestu, odmówił wpisania siebie do katalogu i rzucił w "Magazynie 24 godziny" oskarżenie: - IPN jest agenturą PiS-u. Wobec tego poglądu ostro oponuje Bronisław Wildstein. - Sprawy Wałęsy używa się, żeby zamknąć Instytut.
Zdaniem Wildsteina, działania te mają na celu zamknięcie obywatelom dostępu do wiedzy historycznej. - Należy otworzyć akta. Jeśli zamknie się IPN i przekaże dokumenty dalej, to ich upublicznienie będzie trwało lata - ostrzegał w TVN24.
Według Kuczyńskiego natomiast, "80 kilometrów akt, w większości nieskatalogowanych" już teraz trudno byłoby przekazać do wiedzy publicznej. Poza tym, apeluje on do "zamknięcia większości spraw związanych z tzw. zbrodnią komunistyczną, bo w 20 lat po obaleniu komunizmu są już absurdalne".
- Jeżeli przez 20 lat nie dokonano rozliczenia tych spraw, to nie ma czego zamykać - odpowiada Bronisław Wildstein.
Apel Kuczyńskiego
Pretekstem do tej dyskusji był apel Waldemara Kuczyńskiego do opozycjonistów z czasów PRL, aby nie zezwalali na wpisanie ich do katalogu rozpracowywanych dopóki nie znajdzie się w nim Lech Wałęsa.
Zdaniem Kuczyńskiego, były przywódca "Solidarności" na liście się nie znalazł, bo obecnie Instytut Pamięci Narodowej "uważa go za agenta". - To jest insynuacja, nie argument - bulwersuje się na to stwierdzenie Bronisław Wildstein i dodaje - podobnie jak to, że Wyszkowski jest "opluwaczem" - odniósł się do stwierdzenia jakiego Kuczyński użył w swoim apelu.
W opublikowanym na stronach internetowych IPN katalogu, nie znalazło się wielu czołowych opozycjonistów. Oprócz Lecha Wałęsy, zabrakło także Władysława Frasyniuka, czy Jana Lityńskiego.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24