"Pamiętał" jedynie, że nazywa się Arkadiusz Denkiewicz. "Nie pamiętał" m.in. że pracował w milicji, i że został skazany w związku ze śmiercią Grzegorza Przemyka. W dwudziestą piątą rocznicę zabójstwa syna znanej opozycjonistki wciąż nie ma wyroku w tej sprawie. Sąd przesłuchuje kolejnych świadków.
Sprawa jednej z najgłośniejszych zbrodni aparatu władzy PRL dobiega jednak końca. 25 lat temu Grzegorz Przemyk został śmiertelnie pobity przez funkcjonariuszy MO. W środę przed Sądem Okręgowym w Warszawie stanął jako świadek w procesie Ireneusza K. jedyny skazany w związku z tą sprawą policjant.
"Bijcie tak, żeby nie było śladów"
Zeznający jako świadek Arkadiusz Denkiewicz dostał karę dwóch lat więzienia za nawoływanie do pobicia maturzysty. Według ustaleń sądu z pierwszej połowy lat 90., sierżant Denkiewicz - dyżurny komisariatu przy ul. Jezuickiej - mówił do milicjantów: "Bijcie tak, żeby nie było śladów". związku ze stwierdzonym przez lekarzy złym stanem psychicznym, Denkiewicz nie odsiedział ani dnia z zasądzonego mu wyroku.
Były milicjant stojąc przed sądem jako świadek, spytany jak się nazywa, odpowiedział: "Arek Denkiewicz", z początku na pamiętał nawet, że pracował w milicji. Na większość pytań sądu i stron odpowiadał: "Nie wiem", "nie pamiętam" lub po prostu milczał. Wiele razy sąd musiał powtarzać mu pytania, których - jak się wydawało - nie rozumiał w bardziej złożonej formie.
Po 25 latach wciąż bezkarni
Obecnie proces K. toczy się już po raz piąty. Dotychczas sądy cztery razy uniewinniły Ireneusza K. od stawianego mu zarzutu, ale w wyniku decyzji wyższych instancji - także Sądu Najwyższego - sprawa wracała do ponownego osądzenia. Ireneusz K., 20-letni wówczas zomowiec, do niedawna pracował w policji w Biłgoraju. Teraz korzysta z mundurowej emerytury.
Śmierć maturzysty
12 maja 1983 r. Grzegorz Przemyk, dziewiętnastoletni maturzysta stołecznego liceum, świętujący wraz z kolegą Cezarym F. egzaminy, został zatrzymany przez funkcjonariuszy MO na pl. Zamkowym, a następnie zabrany do komisariatu przy ul. Jezuickiej.
Tam dyżurujący milicjanci skatowali go. Dostał ponad 40 ciosów pałkami po barkach i plecach oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Przewieziony do szpitala, zmarł po dwóch dniach w wyniku ciężkich urazów jamy brzusznej.
Przeciwko komunistycznej władzy
Pogrzeb Przemyka 19 maja na Cmentarzu Powązkowskim stał się wielką manifestacją sprzeciwu wobec władzy komunistycznej. Wzięło w nim udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym wielka liczba młodzieży. Pogrzeb poprzedziła msza święta, odprawiona dzięki staraniom ks. Jerzego Popiełuszki w kościele św. Stanisława Kostki.
Władze reżyserują proces
W 1983 r. prokuratura wszczęła wprawdzie śledztwo w sprawie śmierci Przemyka, ale jednocześnie władze podjęły bezprawne działania, mające uchronić milicjantów przed karą. Winą chciano obarczyć sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala.
Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze Kiszczak
W ocalonych aktach sprawy Przemyka zachowała się notatka ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka: "Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze". O tej tezie, jako jedynie słusznej, mówiła oficjalna propaganda, prowadząca również kampanię zniesławiania otoczenia Przemyka oraz jego matki Barbary Sadowskiej, poetki, osoby mocno zaangażowanej w prace Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom.
Biuro Polityczne KC PZPR powołało do sprawy śmierci Przemyka specjalny zespół pod kierownictwem odpowiedzialnego za bezpieczeństwo b. szefa MSW gen. Mirosława Milewskiego. - Gdybyśmy chcieli rozprawić się z Przemykiem, wzięlibyśmy fachowców - mówił Kiszczak na posiedzeniu tego zespołu latem 1983 r.
Realizując wytyczne zespołu, SB zastraszała Cezarego F., który wraz z Przemykiem był w komisariacie. Próbowano go skompromitować, wcielić do wojska, namawiano do wyjazdu za granicę, otoczono gronem współpracowników SB, którzy namawiali go do zmiany zeznań i inwigilowali. Istniał nawet niezrealizowany pomysł, żeby upozorować jego wypadek samochodowy.
Funkcjonariusze na ławie oskarżonych
Pod zmyślonymi zarzutami aresztowano też pełnomocnika Sadowskiej, mec. Macieja Bednarkiewicza, szykanowano mec. Władysława Siłę-Nowickiego. Pracę stracił prokurator, który sprzeciwiał się bezprawnym praktykom MSW.
W 1984 r., po reżyserowanym przez władze procesie, od zarzutu pobicia Przemyka uwolniono dwóch milicjantów - Ireneusza K. i Arkadiusza Denkiewicza - dyżurnego komisariatu z Jezuickiej. Skazano zaś, po wymuszeniu w śledztwie nieprawdziwych zeznań, dwóch sanitariuszy, którzy wieźli chłopaka z komisariatu do szpitala. Bezprawne działania SB i MO wobec nich doprowadziły do tego, że zaczęli oskarżać się wzajemnie. Po 1989 r. wyroki te uchylono.
Kolejny proces
W 1997 r. ówczesny Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił Ireneusza K., zaś Arkadiusza Denkiewicza skazał na 2 lata więzienia (nie odsiedział ani dnia, bo - jak głoszą opinie psychiatryczne - na skutek wyroku doznał takich zmian w psychice, że odbywanie kary nie jest możliwe). Kazimierz Otłowski, oficer MO, został wtedy skazany na półtora roku w zawieszeniu za utrudnianie postępowania. W wyniku apelacji Otłowski został potem uniewinniony.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24