Sapnepid nakazał mieszkańcowi Tarnowskich Gór dwa tygodnie kwarantanny, którą przedłużył do pięciu tygodni, bo służby sanitarne nie były w stanie wykonać mu testu na obecność koronawirusa – dowiedział się tvn24.pl. - Na szczęście mam ogródek, ale gdybym mieszkał w bloku, tobym zwariował – przyznaje nasz rozmówca.
Pan Jacek, który pragnie zachować anonimowość, jest handlowcem. 13 marca miał zawodowe spotkanie w hotelu. 25 marca z sanepidu w Bytomiu, któremu podlega jako mieszkaniec Tarnowskich Gór, otrzymał informację, że w hotelu przebywała osoba zakażona koronawirusem. Sanepid nałożył na mężczyznę 14-dniową kwarantannę liczoną od momentu, gdy był w hotelu. Trwać miała zatem do 27 marca.
- Pozostałych ośmiu uczestników spotkania w hotelu, ze względu na miejsca zamieszkania, podlega pod inne sanepidy. Do żadnego z nich sanepid się nie odezwał. Na kwarantannę zostałem wysłany tylko ja przez sanepid z Bytomia – podkreślił w rozmowie z tvn24.pl mężczyzna.
Pięć tygodni kwarantanny
Okres kwarantanny minął 27 marca. Mieszkaniec Tarnowskich Gór zaczął wychodzić z domu, bo był przekonany, że już może.
- Miałem szczęście, że nie trafiłem na policjantów, bo okazało się potem, że byłem cały czas na kwarantannie. 31 marca ponownie do mnie zadzwonił sanepid z informacją, że została ona przedłużona o dwa tygodnie i trwa od 27 marca do 10 kwietnia – zaznaczył.
Przebywający w domu z żoną i dzieckiem mężczyzna próbował się dowiedzieć w sanepidzie, kiedy będzie miał wykonany test na koronawirusa, którego negatywny wynik pozwoliłby mu wrócić do normalnego życia.
- Wydzwaniałem do sanepidu, ale panie powtarzały, że mam czekać na "wymazobus", który pobiera próbki do testu na obecność koronawirusa, ale bus nie przyjeżdżał – zauważył nasz rozmówca.
"Gdybym mieszkał w bloku, tobym zwariował"
10 kwietnia, gdy skończył mu się kolejny dwutygodniowy okres kwarantanny, ponownie zadzwonił do sanepidu. Usłyszał, że jeśli nie miał jeszcze zrobionego testu, to kwarantanna będzie przedłużona.
- Na szczęście mam ogródek, mogłem wyjść, miałem co robić przy domu, ale gdybym mieszkał w bloku, tobym zwariował – przyznał mężczyzna.
Sytuacja zmieniła się po tygodniu. - 17 kwietnia pani z sanepidu powiedziała, że nie będę miał już dłużej kwarantanny, bo się zmieniły przepisy. Nie pytałem już o to, jakie przepisy, bo byłem uradowany, że już mnie nie będą trzymać w domu – przyznał pan Jacek.
Kolejnego dnia – jak dodał - zadzwoniono do niego "z wymazobusu, z informacją, że przyjadą". - Zlecenie z sanepidu dostali dopiero 15 kwietnia. Podziękowałem, bo byłem już po kwarantannie, a innym te testy mogą być bardziej potrzebne – przyznał.
Kto odpowiada za "wymazobus"
"Wymazobus", czyli wynajęta przez starostwo w Tarnowskich Górach karetka pobierająca wymazy do testów na koronawirusa, zaczął jeździć na początku kwietnia. W mediach pojawiła się wówczas się informacja, że to pierwszy taki "wymazobus" na Śląsku.
Starosta Krystyna Kosmala podkreślała, że "znacząco skróci to czas oczekiwania na testy w powiecie tarnogórskim".
Stanisław Torbus, członek zarządu powiatu w Tarnowskich Górach, wyjaśniał w rozmowie z tvn24.pl, że starostwo samo nie może wysyłać "wymazobusu" do swoich mieszkańców. – Jest on w stanie zebrać 25-30 wymazów dziennie. Działamy w oparciu o zlecenia sanepidu, który przekazuje nam listę osób - mówił.
Za koordynację pracy "wymazobusów" odpowiadają wojewodowie.
Rzeczniczka wojewody śląskiego Alina Kucharzewska przyznała w rozmowie z nami, że nie słyszała o tak długim przypadku oczekiwania na "wymazobus". Dlaczego sanepid skierował go do mieszkańca Tarnowskich Gór tak późno? Kucharzewska przyznaje, że w trakcie tworzenia systemu pobierania wymazów mogły się zdarzać niedociągnięcia.
- W powiecie tarnogórskim liczba zakażonych jest duża i mieszkańcy musieli czekać. Od zeszłego tygodnia działa infolinia dla osób na kwarantannie. Mogą się dowiedzieć, kiedy przyjedzie "wymazobus" – zapewniła.
Źródło: tvn24.pl