- Burmistrz mi powiedział: trafiło się pani rzutem na taśmę - opowiada Marzena, która po trzech latach doczekała się mieszkania socjalnego dla siebie i dwójki dzieci. - Uskrzydlona poleciłam, żeby je zobaczyć. I co? Zero łazienki, toalety, popękana podłoga i sypiący się piec. Oto moje nowe mieszkanie: były magazyn sklepowy - mówi. Urzędnicy stawiają sprawę jasno: - To prawda, ono nie nadaje się na razie do zamieszkania. Ale to tylko była luźna propozycja.
- To prawda, powiedzieli mi: pani Marzeno, to taka luźna propozycja, ale można zobaczyć. Trafiło się pani rzutem na taśmę mieszkanie - opowiada kobieta.
Na telefon ws. lokum czekała od trzech lat. W ciasnym, dwupokojowym mieszkaniu żyje razem z dwójką swoich dzieci, siostrą i matką. - Chciałam dzieciom stworzyć lepsze warunki do życia, żeby nie musiały potykać się o schorowaną babcię, która potrzebuje spokoju, żeby mogły się bez przeszkód bawić, mieć własny kącik, choćby malutki - opowiada.
Właśnie dlatego, kiedy odebrała telefon z urzędu miasta Pionki (woj. mazowieckie), do którego złożyła pismo z prośbą o socjalne mieszkanie, ucieszyła się jak nigdy. - Byłam szczęśliwa, uskrzydlona. I czekałam tylko na sygnał, kiedy mogę zobaczyć te własne cztery ściany - mówi.
Własne cztery ściany to nie tylko metafora
Sygnał przyszedł za kilka dni. I wtedy pani Marzena dowiedziała się, że własne cztery ściany to nie tylko metafora. - Tam są cztery ściany, bo to tylko jedno pomieszczenie - tłumaczy kobieta.
Jedno pomieszczenie, a konkretnie - były magazyn sklepowy. Wejście do spożywczaka zostało zamurowane, zniknęły skrzynki na owoce i warzywa, miasto postanowiło zorganizować tu Marzenie i jej dwójce 4-letnich dzieci socjalne mieszkanie.
- Wchodzę tam i widzę: tu wielopoziomowa podłoga, tak się śmieję, bo płytki każda w swoją stronę wygięta. Tu lecący ze ścian tynk, rozpadający się piec kaflowy. Ale to nieważne, ważniejsze że tam nie ma ani toalety, ani łazienki, żadnego kranu, umywalki. Nie ma nawet w zasadzie miejsca na sedes, jest tylko kącik w tym pokoju, w którym można by wstawić muszlę - pokazuje zdjęcia Marzena.
Urzędnicy jej powiedzieli: proszę się nie przejmować, Miejski Zakład Usług Komunalnych to pani dostosuje.
- Ale jak dostosuje? Jeśli postawi mi prysznic, to 4-letnie dzieci będą musiały wychodzić na dwór, kiedy ja się będę kąpać? A jak mi podrosną, a to przecież dziewczynka i chłopiec, to będą się musiały podglądać, kiedy jedno będzie brało w pokoju prysznic a drugie w tym samym miejscu będzie odrabiało lekcje? - denerwuje się Marzena.
I wymienia: sedes, prysznic, łóżko, biurko do odrabiania lekcji, piec. - I wszystko w jednym pomieszczeniu? - mówi. - Zresztą ono wydaje się malusieńkie, nie byłam tam z miarką, ale nie wydaje mi się żeby miało nawet 25 metrów - dodaje.
Trzydziestometrowy magazyn
Pomieszczenie po byłym magazynie, jak twierdzą urzędnicy, ma jednak trzydzieści metrów. - Przyznaję, nie jest to miejsce w którym da się zamieszkać - mówi Bogumiła Potera, przewodnicząca Komisji Mieszkaniowej w Pionkach.
Informuje jednak, że magazyn to była tylko "luźna propozycja" dla Marzeny. - Jeśli by się zgodziła, wyremontowalibyśmy to miejsce. Fakt, dalej nie byłoby osobnej łazienki, ale wstawilibyśmy sedes, prysznic - wymienia.
- Ja nie mam szkoły, wykształcenia, nie jestem bogata. Ale bardzo się staram, żeby moje dzieci miały normalne życie - rozkłada ręce Marzena. Nie ma pracy, od miesięcy jej szuka. - Robiłam ostatnio darmowy kurs na krawcową, bo wiem, że jest w Pionkach kilka zakładów. Staram się o pracę, ale tu o nią po prostu jest bardzo ciężko - mówi.
Nie ukrywa, że magazyn sklepowy to nie pierwsza mieszkaniowa propozycja, jaką dostała od miasta. - Ponad rok temu zaproponowali mi przydział w hotelu robotniczym, tam gdzie są same mieszkania socjalne. I dwa dni po tym przydziale na wycieraczce, która miała być moją, sąsiedzi położyli swojego kolegę, który zmarł w trakcie libacji. Bo to jest takie miejsce: ciągle alkohol, małe dzieci z papierosami w zębach. Czy ktoś mi się dziwi, że nie chciałam tam moich dzieci? - mówi.
Urzędnicy by nie zamieszkali
Urzędnicy zrozumieli, przyjęli odwołanie i wtedy, po roku, zaproponowali właśnie magazyn.
- To nie jest tak, że ja wymagam cudów. Ja chcę tylko godnych warunków do życia dla moich dzieci. Jestem biedna, wiem, ale chcę żeby one mogły funkcjonować w społeczeństwie tak jak każde inne dziecko - dodaje. - Ale też nie siedzę z założonymi rękami i nie czekam na mannę z nieba. Naprawdę intensywnie szukam pracy i robię wszystko, co w mojej mocy, żeby sama móc im te warunki zapewnić - twierdzi Marzena.
Urzędnicy do magazynu, jak zapewniają, wstawiliby wszystko, co potrzebne: naprawiliby podłogi, zostawili okna - jak mówią - w "przyzwoitym stanie", doprowadziliby wodę. Sami jednak, nawet po remoncie, nie chcieliby w magazynie zamieszkać. - No raczej nie - mówi Bogumiła Potera.
Ale tłumaczą też, że jeśli magazyn Marzenie się nie spodobał, długo może czekać na inne rozwiązanie. - Bardzo długo to u nas trwa - twierdzi przewodnicząca Komisji Mieszkaniowej.
Autor: Olga Bierut (o.bierut@tvn.pl)/i / Źródło: tvn24.pl