Zdesperowana 18-latka zgłasza na policję, że jej rodzice katują czwórkę młodszego rodzeństwa. Ani kurator, ani sąd rodzinny od lat nie reagują. Jeden z chłopców próbował popełnić samobójstwo. O dramacie dzieci z Pruszkowa poinformował nas policjant z tamtejszej komendy.
– Proszę o pomoc, warto żeby ta historia ujrzała światło dzienne – napisał na Kontakt TVN24 pragnący zachować anonimowość funkcjonariusz. Piątka dręczonych przez rodziców dzieci od lat natykała się na mur bierności urzędników.
Prokuratura zajęła się sprawą dopiero wtedy, kiedy jeden z chłopców próbował popełnić samobójstwo podcinając sobie żyły. Odratowano go, jest obecnie w szpitalu. Jeśli śledczy udowodnią, że to sytuacja w domu skłoniła go do targnięcia się na własne życie, rodzice usłyszą zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Grozi za to do 12 lat więzienia.
Ani kuratorka, ani dyrektorka powiatowego centrum pomocy w rodzinie nie chciały rozmawiać z dziennikarzami. - Pani dyrektor prosi, żebym przekazała, że jest jej bardzo przykro, ale nie przyjmie państwa. Ma wiele obowiązków - ucięła urzędniczka.
"Kurator biernie się przyglądał"
Z relacji przesłanej na Kontakt TVN24 wynika, że tragedii można było zapobiec, gdyby instytucje powołane do nadzorowania takich rodzin wypełniały swoje obowiązki. W styczniu 18-letnia dziewczyna zgłosiła na pruszkowskim posterunku, że rodzice znęcają się fizycznie i psychicznie nad czwórką jej rodzeństwa. Dzieci mają 10, 13, 15 i 16 lat, a rodzina - od ponad 10 lat - kuratorkę. Ta, według policjanta, nie widziała problemu. Nic dziwnego - swoje wizyty zapowiadała z tygodniowym wyprzedzeniem, co pozwalało podopiecznym przygotować się do nich. Z dziećmi rozmawiała w obecności rodziców.
- Mówiły, że kurator biernie się przyglądała, nie reagowała na ich prośby i trzymała stronę rodziców. Informowała wręcz, że dzieci na nich donoszą – relacjonuje policjant. Te słowa potwierdza jedna z dziewcząt. - Kurator rozmawiała z nami w obecności mamy. Pytała, czy jest dobrze. Mówiliśmy, że tak. Tylko desperat by powiedział, że jest niedobrze – mówi.
Sędzia: dzieci kłamią
To nie koniec zaniedbań urzędników. Gdy matka rozbiła głowę jej upośledzonemu 16-letniemu bratu Maćkowi, policja wnioskowała w sądzie rodzinnym o natychmiastowe odebranie dzieci. Sprawa o ograniczenie, a potem odebranie im praw rodzicielskich toczy się od 1998 roku.
- Sędzia odmówił, twierdząc, że nie ma podstaw do przeniesienia dzieci, ponieważ zna rodzinę od lat, nic tam złego się nie dzieje. Poza tym nie ma miejsca w placówce, która mogła by przyjąć dzieci! – opisuje funkcjonariusz. Wobec bierności sądu i centrum pomocy rodzinie policja sama znalazła miejsce.
"Ojciec katował upośledzonego syna"
- Po wielokrotnych telefonach i błaganiach oraz znalezieniu miejsca u zaprzyjaźnionych sióstr zakonnych udaje mi się przekonać sędziego, który wydał postanowienie, twierdząc jednak, że przekroczyliśmy swoje kompetencje w tej sprawie. I od tej pory robi nam na złość kosztem dzieci – twierdzi policjant.
Zakonnice, u których dzieci przebywały kilka miesięcy, potwierdzają, że przeżyły w domu gehennę. – Raz ojciec wracał pijany samochodem, uderzył o bramę, stłukł lampę i po powrocie do domu skatował Maćka. To wiem od niego, właśnie tego słowa użył: skatował. Z pięści dostawał po twarzy. Gdy był mały, a rodzice chcieli wyjść, to go kneblowali i chowali do wersalki, żeby nie krzyczał – mówi siostra Marta Elżbieta Chojnacka.
Trójka dzieci trafiła ostatecznie do placówki w Ostrołęce. - Musiałem je zawieźć osobiście radiowozem jak przestępców, ponieważ ani sąd, ani kurator, ani panie z PCPR nie poczuły się w obowiązku, stwierdzając, że to nieetyczne! – podsumowuje policjant.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24