- Ratownicy wiedzą, co mają robić. Wchodzą do akcji z zadaniowym nastawieniem. Odcinają emocje, które mogą przeszkadzać - mówił na antenie TVN24 specjalista ds. wsparcia psychologicznego w sytuacjach kryzysowych Tomasz Kozłowski. Jak podkreślił, "to są ludzie, którzy nie wybierali tego zawodu dla pieniędzy".
- Jest taki mechanizm psychologiczny, nieświadomy, który bardzo dobrze ratowników chroni. Oni często działają tak, jakby mieli automatycznego pilota, który ich emocje wyłącza. Rzeczywiście jest tak, że można wejść do akcji i dziwić się, że jest się emocjonalnie odciętym od tego współczucia, od tego, co człowiek normalnie czuje - powiedział Kozłowski.
Jednak, jak podkreślił, takie akcje "nie pozostają bez kosztów". Zaznaczył, że po akcji, w momencie, kiedy ratownik znajdzie się w bezpiecznym miejscu, w domu albo na bazie, może to z siebie wypuścić.
"Działają pod wpływem adrenaliny"
Specjalista zauważył, że strażacy uczą się, jak radzić sobie z emocjami. Dodał, że takie akcje to trudne momenty nie tylko dla poszkodowanych, ale też dla ratowników. - Zawsze działają pod presją i w niebezpiecznych warunkach - powiedział.
Dlatego jego zdaniem ważne jest, aby dowódca akcji nad wszystkim czuwał. - On zawsze patrzy przez inny pryzmat, nie jest sam zaangażowany fizycznie we wchodzenie w ten trudny teren, patrzy racjonalnie. A ratownik działa pod wpływem adrenaliny - zaznaczył.
W opinii Kozłowskiego strażacy "wchodzą do akcji z zadaniowym nastawieniem". - To są ludzie, którzy nie wybierali tego zawodu dla pieniędzy, mają taką potrzebę, taką postawę. Chcą ratować ludzkie życie i napęd do tego, żeby tam wejść, jest bardzo duży - dodał.
28 zastępów w akcji
W akcji w Katowicach bierze udział 150 strażaków. Nad ranem w kamienicy w centrum miasta doszło do wybuchu gazu. Budynek częściowo się zawalił, zapalił się dach.
Strażak, który brał udział w podobnych akcjach, Przemysław Rembielak, podkreślił, że w takich sytuacjach muszą działać spokojnie. - Takie akcje odbywają się według ustalonego schematu. Ta akcja nie powinna odbywać się szybko. Stwierdzenie "bardzo wolno" jest bardzo właściwie. Na początek trzeba usunąć zagrożenia z terenu obiektu - koledzy z Katowic na pewno to robią. Trzeba po prostu odłączyć instalacje i sprawdzić czy nie ma zagrożeń, to trwa dość sporo czasu, bo jeśli przyczyną był gaz, to trzeba być pewnym, że gazu w tym obiekcie nie ma i znowu nie wybuchnie - podkreślił.
Dodał, że samo zakręcenie zaworu "nie załatwi sprawy". - Dlatego, że w rurach w takim obiekcie jest masa gazu, potrzeba czasu, aby ten gaz wywentylować. Trzeba potem sprawdzić za pomocą przyrządów, czy stężenia nie są zbyt duże - stwierdził.
"Opieramy się na doświadczeniu, a nie na domniemaniu"
Rembielak powiedział też, jak wyglądają kolejne etapy takiej akcji. - Następnym elementem jest lokalizacja i to pochłania najwięcej czasu. Najpierw trzeba zlokalizować, czy (w gruzach - red.) są żywe osoby, potem gdzie one się znajdują, a następnie wybrać najlepszą drogę dotarcia. Dopiero później przystępuje się do torowania drogi do potencjalnych ofiar. Bardzo delikatna materia, bo poruszanie się po gruzowisku, które pochodzi z zawalenia się kilku pięter może skutkować obrażeniami osób, które się tam znajdują. Dlatego w strefie zagrożenia musi być minimum ratowników, tylko tyle, ile można tam wprowadzić - zaznaczył.
Przypomniał też, że zdarzały się sytuacje, gdzie w trakcie akcji ratunkowej zawalała się reszta budynku. - My się opieramy na doświadczeniu, a nie na domniemaniu. Dlatego nie wolno się spieszyć - podkreślił.
Autor: eos//gak/kka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Andrzej Grygiel