Weronika jeszcze w sobotę była panną młodą. W niedzielę już wdową. Jej mąż w noc poślubną, tuż po weselu, schodząc z sypialni po schodach, powiedział: Idę oglądać prezenty. Zszedł jednak niżej niż tylko do salonu. W piwnicy Weronika znalazła go wiszącego na pasku od weselnego garnituru.
Cała wioska szepcze: to są tajemnice, proszę państwa, to są tajemnice. - Heniek, to przecież tajemnice – zaczepiają się pod sklepem ci, którzy o wioskowych sprawach wiedzą wszystko. Heniek chętnie by się jednak czegoś więcej dowiedział. Bo niby nikt nic nie mówi, ale gadają wszyscy. Fakty łączą po swojemu, przekręcają, dodają od siebie trochę dramatyzmu, ubarwiają. Skoro dobrze się gada, to się gada.
A faktów jest kilka.
Po pierwsze: Weronika i Kamil bardzo się kochali.
Paweł, wujek Kamila, na co dzień sprawuje ważną funkcję władzy wykonawczej, na stołku sołtysa wita się z mieszkańcami, potem trochę przy zwierzętach pochodzi. - To jest fakt, że się bardzo kochali – kiwa głową. Pamięta jak Kamil – wtedy jeszcze ledwo co odrośnięty od ziemi – biegał po wiosce z kolegami. Sołtys wie, że za głupotami biegał, jak to chłopaki, w samochody zaglądał, tak go za kierownicę ciągnęło, zamiast w książki. Ale wszyscy go lubili, był taki fajny. To i Weronika go polubiła.
Weronika polubiła go cztery lata temu. To drugi fakt.
Przetańczyli całą noc na imprezie w remizie, mimo że wtedy jeszcze niepełnoletni, to do rana siedzieli. Potem on wziął ją na swoją studniówkę, ona do rodziców, żeby zobaczyli, że Kamil to porządny chłopak.
Z remizy do kościoła
Kolejność tych faktów była taka: remiza, studniówka, obiad u mamy, potem ciąża, szybki ślub cywilny, urodziny małej Mai.
- No i ślub kościelny na koniec – wylicza Paweł.
Na białej kartce napisali, że serdecznie zapraszają na uroczystość zaślubin. Kartek rozdali grubo ponad setkę, wesele przecież, bawić się trzeba, ma być hucznie, z przytupem. Grubo ponad setka gości słyszała jak Weronika drżącym głosem powiedział do mikrofonu: ślubuję miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Kamil jej odpowiedział: i że nie opuszczę cię aż do śmierci. Potem był ryż, rzucanie groszami, wydłubywanie ich przy aplauzie gości z bruku przed wejściem do kościoła. Potem w wynajętej gminnej salce po kolei: rosół, wódka, kotleciki, wódka, tort, gorzko, gorzko, więc znowu wódka, krokiety i wódka. Na wiosce mówią: ona taka wysoka, on ciemny, szary na twarzy, przystojny. Aż się chciało patrzeć. Tańczyli z małą Mają na rękach do północy, potem dziecko wróciło do domu, a oni z parkietu schodzili tylko na toasty. – To nie wypada, żeby na weselu nie tańczyć do rana – macha ręką Heniek. – To tańczyli.
Prosto, w lewo, w prawo i do piwnicy
Dopiero rano wsiedli do samochodu, zmęczeni bieganiem, zamieszaniem na weselu, milczący, trochę nieprzytomni, ze zdartymi obcasami po tańcach ruszyli w trasę. Do przejechania kilkanaście kilometrów. Wyjechali z wioski, w której brali ślub, musieli minąć rodzinną miejscowość Weroniki, gdzie spali już jej rodzice, potem prosto, w lewo, w prawo i już dom Kamila.
- Weronika schylała się nad dzieckiem, Kamil rzucił na łóżko marynarkę weselną. Powiedział jej, że idzie na dół pooglądać ślubne prezenty – opowiada Paweł. Zszedł po schodach, Weronika poprawiła kołderkę dziecku. Pokręciła się jeszcze chwilę. Też zeszła na dół, sama ciekawa co dostali. Chociaż wiedziała, że nic poza kopertami tam chyba nie było, chcieli samych pieniędzy. Ale może jednak coś dostali? W salonie nie było Kamila, zakradła się do kuchni, cicho zajrzała do łazienki, żeby nie obudzić rodziców. Wyszła na zewnątrz, pomyślała, że poszedł zapalić przed snem. Przeszła się po ogrodzie, czuć już było, że zaraz będzie jesień. Kamil nie palił papierosa ani przy bramie garażu, ani przy furtce, nie udeptywał też z dymkiem kółek na trawie. - I wtedy coś ją tknęło. Skąd tak tknęło? Nie wiem. Poszła do piwnicy – przypomina sobie Paweł. – I znalazła tam wiszącego Kamila. Kamil zawisł na pasku, który specjalnie kupił, żeby pasował do weselnych spodni. Miał je na sobie, miał też koszulę. – Tylko marynarka została na górze na łóżku i pantofle zdążył na laczki zamienić – mówi Paweł.
Paweł trzymał Kamila za rękę, kiedy przyszedł prokurator
Weronika zaczęła krzyczeć, nie przestała jeszcze przez wiele następnych godzin. Zbiegli się sąsiedzi, rodzice Kamila zerwali się z łóżka, mała Maja zaczęła płakać na piętrze. Siostry Kamila próbowały go jeszcze reanimować, nawet akcja serca na chwilę wróciła, ale widocznie pętla z paska za długo zdążyła być zaciśnięta na jego krtani. I nic nie pomogło już Kamilowi. - Ja nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Widziałem go jak już leżał. Siedziałem z nimi i trzymałem za rękę Kamila i jego ojca, mojego brata. Dwie godziny tak siedziałem, patrzyłem jak się kręcą prokurator z policjantami. To był widok nie do uwierzenia. Biedna dziewczyna, taki biedny chłopak – mówi Paweł. I to ostatni fakt, o którym szepcze wioska. Taki, że oto Kamil popełnił samobójstwo w dzień swojego ślubu.
Zamiast na miesiąc miodowy pojechała na cmentarz
- Co tam się mogło wydarzyć? On to przecież do grobu ze sobą zabrał, Weronika roztrzęsiona, nie ma pojęcia co się stało – zastanawia się sołtys. Kamil nie zostawił żadnego listu. Nawet jednego słowa na żadnej kartce, mailu, na komórce, w esemesie. Weronika sprawdziła wszystko. Zostawił za to bilety do Jarosławca, tam miał zaraz na miesiąc miodowy zabrać Weronikę i Maję. I umówionych fachowców, którym powiedział, że we wtorek, dwa dni po ślubie, zadzwoni, umówi się na wylewanie betonu pod nowe schody. I pełne koperty pieniędzy, cieszyli się z nich, chociaż finansowo radzili sobie bardzo dobrze. I nową pracę, paliwo znów miał wieźć do Rosji. Wyniki badań, które robił, żeby dostać zgodę na te paliwa: opinię psychologa, że stabilny, odporny na stres. Lekarza pierwszego kontaktu, że okaz zdrowia. I zrozpaczoną pannę młodą, dziecko, które za dwa tygodnie miało obchodzić swoje pierwsze urodziny, załamanego ojca, matkę i dwie siostry. – To olbrzymia rana – tata Kamila nie chce mówić o tragedii. – Nie wiem, kiedy uda mi się znów zacząć normalnie żyć – ucina też Weronika.
W sobotę panna młoda, w niedzielę – wdowa
W sobotę była jeszcze panną młodą, w niedzielę – wdową. W środę pochowała męża i zamiast do Jarosławca pojechała dwie wioski dalej, do swoich rodziców. - Co tam się stało? Tylko on to wie, ale tajemnice zabrał do grobu. To są tajemnice, proszę państwa, tajemnice – szepczą więc na wiosce.
Weronika mówi, że nic nie rozumie. Sąsiedzi - że przecież nigdy się nie kłócili. Koledzy nie mogli uwierzyć. Jeden dostał ogromnych bóli serca, kiedy się dowiedział. - Bo przecież żadnych przesłanek, no jakby nie patrzeć, nie było – mówił. Rodzina, że przecież życie mieli ułożone, zaplanowane, już stabilne, schody wylewać mieli. Że zadowoleni czekali na ślub kościelny, pieniądze na wesele odkładali przecież. I mówią: odporny na stres, bo przecież w wynikach tak było napisane od psychologa, zakochany po uszy, całkiem majętny, bo na tirach dobrze płacą, zdrowy jak koń, z piękną córeczką. No co się mogło stać? Prokurator, który siedział z żoną, wujkiem, ojcem, matką i siostrami Kamila, umorzył postępowanie. Uznał, że nikt Kamilowi nie pomógł. Że Kamil samodzielnie zamontował pasek, potem przełożył przez niego głowę. Prokurator poprosił jednak policję o zbadanie pana młodego. Dokładnego wyniku nikt nie zanotował, w dokumentach jest tylko notatka: Kamil był pod wpływem alkoholu. - No wiadomo, co chwila gorzko, gorzko, co chwila toast, co chwila chlup kieliszek i zaraz po następny. A im później, tym więcej kieliszków, rodzice przecież pojechali, babcie, dziadkowie, dziecko, sami kumple tańcują, nie trzeba już się tak pilnować. A kto na własnym weselu nie chciałby się napić? – mówi Paweł.
Samobójstwo? Jak to?
- To był impuls alkoholowy. Kamil może być idealną reklamą wesel bez picia, bez butelek, wódeczki na stołach – mówi Włodzimierz Adam Brodniak. To socjolog medycyny, który wiele godzin spędził w szpitalnych salach rozmawiając z tymi, którym udało się przeżyć próbę samobójczą. Słucha i nie wierzy: ten Kamil miał 22 lata? Jakiś obłęd. Ładną żonę? Zdrowe dziecko? Dobrych kolegów? Plany na życie, na miesiąc miodowy, na remonty? Miał dobre wyniki badań, pieniądze? Jakiś obłęd. To byłoby idiotyczne, żeby taki ktoś chciał zabić się w dzień własnego ślubu. Kompletnie idiotyczne. Nie mógł tego zrobić świadomie. Kamil nie zostawił listu, więc znaczy raczej nie planował samobójstwa, odruch musiał się pojawić w drodze po schodach do przeglądania kopert z pieniędzmi. Ale po co? - Życie mu się rozwijało jak w hollywoodzkim starym filmie, absolutny happy end. „Happy and” i do tego jeszcze „żyli długo i szczęśliwie”. A tu się okazuje, że jednak nie aż tak długo. Może czas reklamować wesela bez alkoholu? – pyta Włodzmierz Adam Brodniak.
Autor: Olga Bierut (tvn24.pl) / Źródło: Duży Format
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock