Już przed sobotnią katastrofą pod Częstochową samolot miał problemy z silnikami – wynika z wtorkowych zeznań żony właściciela szkoły spadochronowej. Wcześniej badający wrak eksperci podali, że w chwili katastrofy jeden z silników nie pracował.
W sobotę po południu w katastrofie samolotu piper navajo używanego przez prywatną szkołę spadochronową zginęło 11 osób; ocalała jedna – ok. 40-letni mężczyzna. W katastrofie zginął m.in. właściciel szkoły.
Kłopoty z silnikami
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie Tomasz Ozimek powiedział, że przesłuchanie żony właściciela szkoły potwierdziło wcześniejsze nieoficjalne doniesienia o problemach z silnikami maszyny - m.in. już podczas transportu do Polski ze Stanów Zjednoczonych.
- W Polsce też były jakieś problemy, później usunięte. Ale spróbujemy coś wyczytać z dokumentacji - dodał prokurator.
Jak zaznaczył, śledczy podczas tego przesłuchania zdobyli informacje, gdzie szukać kopii części dokumentów, które najpewniej uległy zniszczeniu podczas katastrofy. Kobieta powiedziała też m.in., że maszyna należała do warszawskiej firmy, która leasingowała ją szkole spadochronowej. Prócz informacji służb Stanów Zjednoczonych, gdzie samolot był zarejestrowany, źródłem będą mogły być też dane z kontroli Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Radio RMF FM poinformowało powołując się na Andrzeja Pussaka, wiceprzewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL), że pilot maszyny próbował lądować awaryjnie. Miał potwierdzić to jedyny ocalały z katastrofy - instruktor spadochroniarstwa.
Jeden silnik nie pracował
We wtorek odbyły się dokładne oględziny obu silników rozbitego samolotu – z udziałem specjalistów tego zagadnienia. Po nich Pussak informował, że w trakcie katastrofy jeden z silników na pewno nie pracował. - My pracowaliśmy równolegle ze specjalistami Komisji, ale niezależnie, ze swoim biegłym. Nasze wstępne ustalenia też są takie, że ten silnik (...) nie pracował. Nadal jednak bierzemy pod uwagę trzy główne wersje śledcze, czyli awarię samolotu, błąd pilota i nieprawidłowości w organizacji lotu. Nie bierzemy żadnej z nich za mniej lub bardziej prawdopodobną - zastrzegł prokurator Ozimek. - Fakt awarii silnika mógł się przyczynić do katastrofy, jednak nie odpowiada to jeszcze z całą pewnością jaka była jej przyczyna - dodał prok. Ozimek.
Części zabrane do analiz
We wtorek śledczy oraz specjaliści Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL) nadzorowali przygotowywanie oraz transport wymontowanych wcześniej z wraku elementów, których specjalistyczne badania będą wykonywane w innych miejscach. W ciągu dnia z miejsca katastrofy zabrano m.in. drobniejsze elementy, w tym wyposażenie elektroniczne maszyny, a także kadłub i skrzydła. Ostatnim wywożonym elementem były silniki wraz z przekładniami i śmigłami. Wieczorem prace zaczynała ekipa, która miała uporządkować miejsce rozbicia się samolotu.
Zakończono sekcje zwłok
We wtorek zakończyły się również sekcje zwłok ofiar katastrofy. Biegli dysponowali już kompletnym materiałem do badań genetycznych – również pobranym od rodzin materiałem porównawczym. Zapowiadali, że – jeżeli nie powstaną dodatkowe trudności – do piątku powinni zakończyć identyfikację ofiar. W środę w prokuraturze ma odbyć się spotkanie specjalistów PKBWL oraz prokuratorów. Jak sygnalizował wcześniej wiceszef Komisji, poszczególne grupy ekspertów Komisji przedstawią wtedy, a potem zbiorą swoje wnioski. Prok. Ozimek dodał, że swoje ustalenia przekażą też prokuratorzy. Później uzgodniony ma zostać dalszy plan współpracy śledczych z PKBWL.
Jedyny ocalały w stabilnym stanie
Stan jedynego ocalałego w katastrofie 40-letniego instruktora we wtorek był stabilny. Mężczyzna doznał w wypadku urazu klatki piersiowej i kręgosłupa w odcinku lędźwiowym, ma też złamaną rękę. W poniedziałek 40-latka przesłuchali prokuratorzy - przy udziale przedstawiciela PKBWL. Według prokuratury 40-latek szczegółowo opisał moment wypadku i okoliczności, które poprzedzały lot. Członkowie Komisji sygnalizowali też później, że przekazane przez niego informacje wpisują się w jedną z hipotez dotyczących przyczyn wypadku.
Trzy kilometry od lotniska
Miejsce sobotniej katastrofy leży w linii prostej ok. 3 km od lotniska w Rudnikach, skąd samolot wystartował. Był to dwusilnikowy Piper PA-31 Navajo. Samolot spadł niedługo po starcie, w pewnej odległości od zabudowań, w miejscowości Topolów, w gminie Mykanów. Po katastrofie wrak palił się. W chwili przyjazdu strażaków na miejsce poza samolotem znajdowały się trzy osoby, które zdołał wyciągnąć z wraku mieszkający w pobliżu strażak. Ciała dziewięciu ofiar, które znajdowały się we wraku, zostały praktycznie zwęglone.
Autor: ktom/tr / Źródło: PAP, RMF FM