Prokuratorzy z Warszawy oddali telewizory i radia ze swoich gabinetów - dowiedział się tvn24.pl. Prokuratura oficjalnie przyznaje, że w ten sposób szuka oszczędności. Jak wcześniej informowaliśmy, kryzys finansów dotyka również policjantów.
Pismo szefa prokuratury okręgowej Mariusza Dubowskiego z wytycznymi dotyczącymi telewizorów i radioodbiorników trafiło do wszystkich stołecznych prokuratorów w połowie marca.
"Nieoficjalnie słyszymy, że w ślad za telewizorami wkrótce będziemy musieli oddać czajniki, jak policjanci" - przekazał nam jeden ze stołecznych śledczych, który przesłał nam informacje na skrzynkę Kontakt 24.
Telewizor u szefa
Udało nam się dotrzeć do pisma prokuratora Mariusza Dubowskiego.
"W wyniku przeprowadzonej analizy wykonania planu finansowego Prokuratury Okręgowej na 2023 roku, która wykazała znaczny wzrost bieżących kosztów utrzymania jednostek podjąłem decyzję o wprowadzeniu oszczędności (…). Wydatki dotyczą płaconego co miesiąc abonamentu z tytułu posiadanych odbiorników telewizyjnych i radiowych, który postanowiłem ograniczyć do minimum" - napisał prokurator.
Aktualne stawki za abonament to maksymalnie 327 złotych rocznie za telewizor i 104 złote za radioodbiornik.
Ograniczenie do minimum oznacza, że w samej prokuraturze okręgowej i dziesięciu podległych mu prokuratur rejonowych może pozostać jedno radio i telewizor - w gabinetach szefów.
- Wycofywane odbiorniki mogą kupić nasi prokuratorzy, po cenach uwzględniających ich amortyzację. Zaoszczędzone środki z abonamentu przeznaczamy na refundację kosztów zakupu okularów korekcyjnych - przekazał nam rzecznik prokuratury Szymon Banna.
Rzecznik przyznaje, że śledczy są zachęcani także do codziennych oszczędności. - Chodzi o świadome użytkowanie energii poprzez wyłączanie świateł i urządzeń elektrycznych. Robiąc nowe zakupy, myślimy na przykład, żeby wymieniać żarówki na energooszczędne - wyjaśnia prokurator Szymon Banna.
Kryzys w policji
Jak wcześniej informowaliśmy na łamach tvn24.pl również policjanci, gwałtownie, poszukiwali oszczędności. Skrajną postać przyjęło to w Bydgoszczy gdzie komendant miejski rozesłał pismo do podległych mu jednostek z wykazem, ile należy zwrócić czajników do podgrzewania wody.
W piątek wycofano się z tych - jak napisała policja - "kuriozalnych poleceń". W oświadczeniu czytamy, że komendant wojewódzki "nakazał anulować polecenia dotyczące jakichkolwiek ograniczeń w dostępnie do sprzętów codziennego użytku".
O kryzysie finansów świadczy także pismo komendanta miejskiego policji w Grudziądzu z pierwszych dni lipca, który podwładnym zaleca m.in: "Ograniczenie ilości punktów świetlnych w pomieszczeniach toalet i na korytarzach". "Ograniczyć korzystanie z elektrycznych suszarek do rąk".
Policjanci przyznają, że ze stanem kasy w ich formacji jest bardzo źle. - Muszę się prosić samorządowców, by zapłacili za wymiany akumulatorów, oleju w radiowozach. Gdyby nie oni, to nie miałbym jednego sprawnego - przyznaje szef dużej jednostki policji.
Problemy z "zasileniami budżetowymi", jak formalnie nazywane są przelewy z Ministerstwa Finansów, zaczęły się w połowie ubiegłego roku.
W nowy rok policja weszła z ogromnymi długami wobec podwykonawców, współpracujących biegłych czy zakładów energetycznych. Na początku roku zaległości wyrównano, ale natychmiast zaczęło się zadłużanie.
- Jest jak w latach 90. Do tego dochodzi świadomość, że pieniądze są. Niedawno byłem na uroczystości przekazania ochotniczej straży pożarnej wozu za kilkaset tysięcy złotych. Wzięli w niej udział lokalni posłowie, była feta. Wróciłem do komendy i odebrałem monit od zakładu energetycznego, że jeśli nie ureguluję długu to odłączą moje jednostki od prądu - mówi tvn24.pl komendant, prosząc o zachowanie anonimowości.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: DarSzach/Shutterstock