Do wyjścia Polski z Unii Europejskiej wystarczy większość w parlamencie i podpis prezydenta - podkreśliła profesor Ewa Łętowska w rozmowie opublikowanej na Prawo.pl. - Wydaje mi się, że mamy powody do niepokoju, i jako prawnicy, i jako obywatele, co mogłoby się stać, gdyby ktoś rzucił hasło, że my do tej Unii przecież w ogóle nie musimy należeć - oceniła była rzecznik praw obywatelskich i sędzia Trybunału Konstytucyjnego.
Do wyjścia Polski z Unii Europejskiej wcale nie jest potrzebne referendum, "ponieważ w 2010 roku wprowadzono zmianę w ustawie z 2000 roku o umowach międzynarodowych, zresztą dość mocno ukrytą w przepisach wprowadzających inną ustawę - o koordynacji współpracy między Sejmem i Senatem, w związku z członkostwem w UE" - zwróciła uwagę w rozmowie z Prawo.pl profesor Ewa Łętowska, była rzecznik praw obywatelskich i sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.
Profesor Łętowska wyjaśniła, że mocą tych uregulowań do rozpoczęcia procedury tak zwanego polexitu wystarczy zwykła większość parlamentarna i stosowna notyfikacja prezydenta.
"To jest bardzo niebezpieczne, ponieważ uzależnia możliwość podjęcia decyzji w tak ważnej sprawie od woli zwykłej większości parlamentarnej, co przecież może być sprawą aktualną w jakimś momencie i przejściową" - zauważyła. - "Politycznie jest to też niebezpieczne, ponieważ taka większość parlamentarna powstaje czasem bez związku z proporcjami wynikającymi z głosowania w wyborach" - oceniła była rzecznik praw obywatelskich.
"My sobie nie zdajemy sprawy z tego, jakie to jest łatwe"
"Jest wprawdzie jakimś pocieszeniem, że tego typu decyzje nie przynoszą skutków bezpośrednich, one wymagają pewnej karencji, w tym wypadku Traktat o Unii Europejskiej wymaga dwóch lat" - podkreśliła, przybliżając przebieg ewentualnej procedury o wyjściu ze struktur UE.
"Ale przykład Wielkiej Brytanii pokazuje, że nawet jeśli w pewnych środowiskach przychodzi potem otrzeźwienie, to cofnięcie takiej decyzji jest bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe" - zauważyła profesor Łętowska. "Jeśli więc pojawiają się wypowiedzi o podobieństwie sytuacji prawnej Polski i Wielkiej Brytanii, to ja twierdzę, że u nas taka akcja, jak ich decyzja o wyjściu z Unii Europejskiej, byłaby znacznie łatwiejsza" - podkreśliła.
Była sędzia Trybunału Konstytucyjnego przywołała w tym kontekście wywiad "Gazety Wyborczej" z europosłanką PO Różą Thun z 27 września, w którym Thun również zwracała uwagę, że wyjście Polski z Unii Europejskiej jest o wiele łatwiejsze niż mogłoby się to wydawać.
"My sobie nie zdajemy sprawy z tego, jakie to jest łatwe. Wiele osób uważa, że skoro po referendum wchodziliśmy do UE, to potrzebne też będzie referendum, żeby z niego wyjść, więc jesteśmy bezpieczni" - zauważała Thun. - "Bo skoro dziś 86 procent polskich obywateli opowiada się za obecnością polski w UE, to wiadomo, że przeciwnicy UE w referendum nie mają żadnych szans" - podkreślała.
"W Sejmie też jest takie powszechne przekonanie, że za opuszczeniem UE przez Polskę musiałaby głosować szeroka większość Zgromadzenia Narodowego. Tymczasem, jeśli się wczytać w ustawę o umowach międzynarodowych, to mówi ona jasno, że do wypowiedzenia umowy międzynarodowej wystarczy decyzja Rady Ministrów, przyjęta przez większość sejmową i podpisana przez prezydenta. I jesteśmy poza Unią Europejską" - zauważyła europosłanka PO.
"Mamy powody do niepokoju i jako prawnicy, i jako obywatele"
"Czyli cała sprawa dzisiaj jest w rękach PiS-u" - kontynuowała Thun. - "I ministrowie PiS-owscy plus ich posłowie w Sejmie - którzy karnie przegłosują, plus prezydent - który im przecież podpisuje wszystko, co chcą - decydują, czy my jesteśmy w Unii, czy my w Unii nie jesteśmy" - podkreślała.
"Wydaje mi się, że mamy powody do niepokoju i jako prawnicy, i jako obywatele, co mogłoby się stać, gdyby ktoś rzucił hasło, że my do tej Unii przecież w ogóle nie musimy należeć" - oceniła profesor Łętowska. - "Takiej perspektywy wcale nie przekreślają wyniki sondaży pokazujące, że większość Polaków jest zadowolona z przynależności do Unii Europejskiej. To jest bardzo kruche, łatwo o zmiany nastrojów politycznych, a gwarancje prawne w takiej sytuacji okazałyby się dość słabe" - dodała.
Wniosek o stwierdzenie niezgodności z polską konstytucją
Ziobro wnosi o stwierdzenie niezgodności z polską konstytucją artykułu 267 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej "w zakresie, w jakim dopuszcza występowanie przez sąd z pytaniem prejudycjalnym o wykładnię Traktatów lub o ważność i wykładnię aktów przyjętych przez instytucje, organy lub jednostki organizacyjne Unii, w sprawach dotyczących ustroju, kształtu i organizacji władzy sądowniczej oraz postępowania przed organami władzy sądowniczej państwa członkowskiego Unii Europejskiej".
Ziobro wskazuje, że "zachodzi jednak konieczność przeprowadzenia kontroli kwestionowanego przepisu w innym, autonomicznym kontekście, dotyczącym konstytucyjności, wynikającego z art. 267 TFUE zakresu kompetencji sądu krajowego.
"W szczególności bowiem przepis ten dopuszcza występowanie przez sąd z pytaniem prejudycjalnym o wykładnię Traktatów lub o ważność i wykładnię aktów przyjętych przez instytucje, organy lub jednostki organizacyjne Unii, w sprawach dotyczących ustroju, kształtu i organizacji władzy sądowniczej, a także postępowania przed organami władzy sądowniczej państwa członkowskiego Unii Europejskiej, co budzi wątpliwości co do zakresowej zgodności kwestionowanego unormowania ze wskazanymi w petitum niniejszego pisma przepisami Konstytucji RP" - napisał prokurator generalny.
Autor: tmw//now / Źródło: Prawo.pl, Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia/Adrian Grycuk (CC-BY-SA-3.0-PL)