Czterech górników zostało rannych, w tym dwaj ciężko po tym, jak w kopalni "Makoszowy" w Zabrzu wybuchł podziemny pożar. Dwaj poparzeni górnicy przebywają w szpitalu, ich nie zagraża już niebezpieczeństwo. Tymczasem w zagrożonym rejonie ratownicy budują tamy, żeby pożar się nie rozprzestrzeniał.
Pożar wybuchł na poziomie 850 m pod ziemią. PAP podaje, że prawdopodobnie zapalił się metan. Po godzinie 2 w nocy podmuch gorącego powietrza zauważył metaniarz. Powiadomił sztygara oddziałowego. Ok. godz. 2.40 w chodniku znaleziono czterech poparzonych górników, prowadzących tam wcześniej prace konserwacyjne. Odwieziono ich do szpitala. Dwóch wypisano, dwaj są hospitalizowani w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
Z zagrożonego rejonu wycofano 36 górników.
Ratownicy wciąż walczą z pożarem
- W kopalni trwa akcja pożarowa - poinformował na antenie TVN24 Jerzy Kolasa, dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego w Gliwicach. Jak wyjaśnił, akcja polega na przygotowywaniu materiału, który ma odizolować zagrożony rejon od pozostałych wyrobisk w kopalni. - Plan akcji przewiduje wybudowanie tam tzw. przeciwwybuchowych, które mają zabezpieczyć ten zagrożony rejon - mówił Kolasa.
Dodał, że prace nad odizolowaniem zagrożonego rejonu prawdopodobnie potrwają do poniedziałku.
Dyrektor OUG poinformował, że temperatura w tym rejonie obecnie wynosi około 30 stopni (chodzi o prąd wylotowy powietrza ze ściany). Poza tym wciąż utrzymuje się tam gęsty dym i bardzo duże stężenie tlenku węgla (około 0,5 proc.).
"Nie było przekroczeń dopuszczalnego stężenia metanu"
Jerzy Kolasa zapewnił, że ok. godz. 2, gdy doszło do zdarzenia, żaden z czujników stężenia metanu nie wykazał przekroczeń dopuszczalnych stężeń. - Całe zdarzenie nastąpiło w tzw. zrobach ściany, a tylko jego efekt w postaci podmuchu gorącego powietrza wydobył się na zewnątrz i on poparzył ludzi - tłumaczył prawdopodobny przebieg wydarzeń.
Dodał, że ta "ściana była w końcowej fazie wydobycia". - Była już przeznaczona do likwidacji, chociaż jeszcze nie przystąpiono do tych prac - mówił. Bezpośrednio przed zdarzeniem odbyło ostatnie wydobycie węgla z tego rejonu.
Według Kolasy, dopiero po kilku miesiącach będzie można "wejść do tej ściany i odzyskać sprzęt".
Ratownicy budują tamy
Na miejscu pracuje osiem zastępów ratowników górniczych - poinformowała rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach, Edyta Tomaszewska.
Jak tłumaczyła, w kopalni "Sośnica-Makoszowy" pojawił się tzw. pożar endogeniczny. To naturalne zjawisko w górnictwie węgla kamiennego. W tego typu przypadkach zwykle nie występuje otwarty ogień, pożary są natomiast wykrywane najczęściej przez czujniki wykazujące zwiększoną temperaturę, zadymienie oraz podwyższone stężenia tlenku węgla i innych gazów.
Opanowanie sytuacji może trwać kilka miesięcy
Najczęstszą metodą zwalczania podziemnych pożarów jest odizolowanie od pozostałej części kopalni tamami przeciwwybuchowymi. W odgrodzony rejon, w zależności od sytuacji, można tłoczyć tzw. gazy inertne, np. azot, który wypierając powietrze przyspiesza wygaśnięcie pożaru. Po otamowaniu pożar zwykle wygasa, jednak może to trwać nawet kilka miesięcy.
Obecnie ratownicy tłoczą w ten zagrożony rejon azot i wodę po to, aby węgiel przestał się tlić. Ma to uniemożliwić wybuch metanu. Kolejnym etapem będzie budowanie dwóch tam, które odetną przepływ tlenu.
Kopalnie "Makoszowy" i "Sośnica" zostały połączone w 2005 r., tworząc jeden zakład "Sośnica - Makoszowy".
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24