Nieznajomość języka angielskiego szkodzi - przestrzegała w kampanii Platforma. Już po wyborach o zagrożeniu "bycia europosłem czwartej kategorii" mówił też Jarosław Kaczyński i zalecał intensywny kurs językowy Zbigniewowi Ziobrze. Wiedział dlaczego. Zmagania naszych polityków pokazują bowiem, że "język giętki" - zwłaszcza obcy - nie zawsze "mówi wszystko, co pomyśli głowa".
Juliusz Słowacki nie pisał o Ziobrze, Kaczyńskim, Marcinkiewiczu, Olejniczaku, czy Tusku. Ale każdy z wymienionych polityków zdanie z "Beniowskiego" mógłby powiesić sobie na lodówce jako przestrogę. Historia wystąpień publicznych naszych parlamentarzystów w wersji "in english" potwierdza, że zawsze "chodzi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa". Tyle, że język obcy naszych polityków rzadko bywa giętki, a częściej po prostu śmieszny.
English jest "taft" na szczytach władzy
- Strasznie mnie bawi, jak ktoś, kto słabo zna angielski, rzuca się do przemawiania w tym języku - mówił swojego czasu w wywiadzie dla "Dziennika" prezydent Lech Kaczyński. Tłumaczył w ten sposób, dlaczego śmiał się z Donalda Tuska, który podczas wizyty w Warszawie Condoleezzy Rice słodził jej po angielsku.
Ale sam prezydent w drodze na szczyt do Pragi mówił, że z Rosją trzeba grać "taft" (tough) w sprawie tarczy antyrakietowej, albo podczas konferencji z września 2006 kiedy krzyczał do mikrofonu "to raz jeszcze, once more…" gdy udało się rozwiązać problemy z techniczne.
Maria Kaczyńska w jednym z wywiadów przyznała, że prezydent nie ma talentu do języków. - Zna biernie angielski. Wszystko rozumie, poprawia, tłumaczy, ale mówi niechętnie. Rosyjski zna natomiast dość dobrze, ale ma "płochoje udarenje". Nie ma specjalnego talentu do obcych języków.
Lubią się chwalić
Nie lepiej od prezydenta wypadają nasi parlamentarzyści. Co prawda z oficjalnych danych Kancelarii Sejmu wynika, że ponad 300 posłów na 460 deklaruje bardzo dobrą znajomość angielskiego, to w rzeczywistości języki obce znają głównie ze słyszenia.
Rok temu postanowił to sprawdzić "Przekrój". Dziennikarz zadzwonił do posła PiS (za chwilę naszego reprezentanta w PE) Tadeusza Cymańskiego i powiedział po angielsku, że pracuje w dzienniku "The Guardian". Poprosił o komentarz na temat refundacji in vitro. Dziennikarz usłyszał jednak w słuchawce trzaski i szept po polsku: "Powiedz, że ojca nie ma". Po chwili do dziennikarza oddzwonił syn posła. Wyjaśnił, że tata mówi po angielsku bardzo słabo.
Yes, yes, yes
Najpopularniejszym angielskim słowem polskiego parlamentu jest "yes", nadużywane przez byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicz. Im dalej w las, tym gorzej. Językowym popisem Marcinkiewicza była jego rozmowa z dziennikarzami "Super Expressu", kiedy zadzwonili (podszywali się pod bankowców) by zaproponować mu pracę. Najczęściej używany przez Marcinkiewicza angielski zwrot w czasie rozmowy to "yyy". Ostatecznie były premier wydukał, żeby przesłać mu ofertę pracy mailem.
Swoich sił "w angielskim" próbował też Wojciech Olejniczak (również przyszły europoseł) na spotkaniu z młodzieżą. Efekt do dziś można podziwiać w kilkudziesięciu wersjach montażowych na "youtube". Jeszcze odważniejszy był swojego Roman Giertych, który jako minister edukacji zorganizował konferencję dla zagranicznych dziennikarzy i całe spotkanie mówił po angielsku. Akcentem nie przejmował się ani trochę.
Ale dobry akcent i wizytówka poligloty gwarancją sukcesu nie są. W ostatnią niedzielę boleśnie przekonał się o tym Tadeusz Iwiński (zna 15 języków obcych), który walkę o europarlament przegrał w Olsztynie z Jackiem Kurskim (PiS) i Krzysztofem Liskiem (PO).
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. sxc.hu