- Próbowała prowadzić dialog z porywaczami. Pytała, czy kiedykolwiek wróci do domu - opowiada tata porwanej 12-latki. Dziewczynę uprowadził w niewielkim Golczewie mężczyzna, który wyszedł z więzienia. Co przeżyła, gdy wpadła w ręce porywacza? Materiał programu "Uwaga!" TVN.
- To jest nasze jedyne dziecko. Ledwo co ją spod klosza puściliśmy. Trochę swobody dostała. W nagrodę poszła z koleżankami na pizzę – opowiada dziennikarzowi "Uwagi!" TVN mama 12-latki.
Porwana kilkadziesiąt metrów od domu
Dziewczynka miała umowę z rodzicami, że informuje ich, gdy już jest blisko domu. Tak było i tym razem.
- Zadzwoniła, że przechodzi koło sklepu, który jest na rogu ulicy. To taki nasz punkt, że można schodzić i otwierać jej drzwi. Czekaliśmy w holu. Po dziesięciu minutach pomyśleliśmy, że weszła do sklepu. Poszedłem zapytać, ale nikt jej nie widział. Pobiegłem do restauracji, ale tam też jej nikt nie widział. Po dwudziestu minutach poinformowaliśmy już policję – mówi tata dziewczynki.
12-letnia córka państwa K. została porwana z ulicy kilkadziesiąt metrów od domu. Sam moment uprowadzenia zarejestrowała kamera monitoringu. Kilkuset policjantów rozpoczęło zakrojone na dużą skalę poszukiwania.
Po kilku godzinach dziewczynkę odnaleziono w porzuconym samochodzie, a spłoszeni porywacze uciekli. Według wstępnych ustaleń – została przez porywaczy odurzona alkoholem. Lekarze nie stwierdzili u niej żadnych obrażeń i po pobycie w szpitalu wróciła do domu.
Pytała porywaczy, czy wróci do domu
- Od dziecka wpajałam jej jak ma się zachowywać w różnych sytuacjach – mówi mama porwanej.
- Dzięki temu żyje – dodaje tata. Opowiada, że ich córka wykazała się wyjątkową odwagą.
- Ona ma 12 lat. Wyciszyła telefon i schowała go, żeby policja mogła ją namierzyć. Próbowała prowadzić dialog z porywaczami. Zadawała im pytania. Spokojnie. Pierwsze pytanie było: czy kiedykolwiek wrócę do domu. Dokładnie wiedziała, kiedy zacząć krzyczeć. Dopiero jak usłyszała krzyki ludzi szukających ich, to zaczęła krzyczeć – opowiada tata dziewczynki.
Porywaczem okazał się 31-letni Ryszard D., pomagała mu jego partnerka Elżbieta B. Mężczyzna od ponad miesiąca przebywał na warunkowym zwolnieniu z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za to, że kilka lat temu brutalnie pobił 10-letnią dziewczynkę w rodzinnym Trzechlu.
- Próbował ją zgwałcić. Uderzył ją w głowę młotkiem. Nie ma pół czaszki - mówi Agnieszka Witek, mama pobitej wtedy dziewczynki.
Ryszard D. miał zakaz zbliżania się do dziewczynki, którą skatował. Po wyjściu z więzienia zamieszkał ze swoją partnerką kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnego Trzechla, ale wkrótce wrócił do domu.
- Opowiadał o sobie, jak tam było w więzieniu. Chwalił się wszystkim. Myślałem, że się zmienił – przyznaje Piotr Smoliga, znajomy Ryszarda D.
Zakład karny był przeciwny, ale sąd go wypuścił
Skazany starał się o wyjście z więzienia kilka razy, ale każda jego prośba była odrzucana przez sąd, bo dyrekcja zakładu karnego, w którym przebywał była stanowczo temu przeciwna.
- Nasza opinia była negatywna – mówi mjr Sebastian Matuszak, rzecznik prasowy Dyrektora Okręgowego Służby Więziennej w Szczecinie.
Po kolejnej odmowie sądu okręgowego, Ryszard D. odwołał się do Sądu Apelacyjnego w Szczecinie, który – mimo sprzeciwu prokuratury i służby więziennej – pozwolił mężczyźnie wyjść na wolność.
- Sąd miał wątpliwości co do stanowiska dyrektora zakładu karnego, jak również prokuratora. Decyzja nie była błędna. Błędne było prognozowanie. Sąd pomylił się w tej prognozie - mówi Janusz Jaromin z Sądu Apelacyjnego w Szczecinie.
Dziewczynka wkrótce ma być przesłuchana przez psychologa. Ryszard D. i jego partnerka trafili do aresztu. Prokurator postawił im na razie zarzut uprowadzenia i pozbawienia wolności dziecka. Grozi im od trzech do 15 lat więzienia.
Źródło: UWAGA! TVN