Jedno z najważniejszych doświadczeń, jakim jest epidemia COVID-19, może nie zostać przez nas wykorzystane. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest ten, w którym zaraz po jej przezwyciężeniu będziemy próbowali o niej zapomnieć na amen. Przemawia za tym zarówno obserwacja zachowań Polaków w czerwcu, lipcu czy sierpniu, jak i liczne wcześniejsze zachowania. Będziemy chcieli – jak wtedy, latem – nadrobić stracony czas, rzucimy się w wir życia. Rozumianego przede wszystkim jako robienie tego, czego nie mogliśmy zrobić przez minione miesiące. Gorzej, że postąpią w ten sposób także instytucje publiczne, być może także media, opiniotwórcze elity. Problemy postpandemiczne zostaną wypchnięte poza sferę ich uwagi. Razem z lekcją, jakiej to wydarzenie nam udzieliło - dla tvn24.pl 2020 rok podsumowuje historyk i politolog, prof. Rafał Matyja (Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie).
Będziemy pamiętać 2020 jako rok pandemii COVID-19. Ale nie wiem, czy zapamiętamy go jako okres, który rozpada się na kilka różniących się od siebie doświadczeń. Obok letniego "odprężenia" mieliśmy bowiem pełen strachu pierwszy lockdown i podminowany zupełnie innymi emocjami okres "drugiej fali". W pierwszym były nie do pomyślenia ani masowe demonstracje, ani nawet jakieś poważniejsze kwestionowanie zaleceń rządu. Absurdy w rodzaju zakazu wejścia do lasów były elementem groteskowym, ale wobec powagi sytuacji nie stanowiły pretekstu do otwartego sprzeciwu. Nie stanowiły go też słabości instytucji publicznych – sanepidu, służb rządowych czy niedostatki pospiesznej legislacji.
Z pierwszego okresu zapamiętamy głównie lęk. Naszą zbiorową wyobraźnią rządziły obrazy z Bergamo. Ale powiedzmy sobie szczerze – rządziły krótko, zaledwie dwa-trzy miesiące. Potem – w czerwcu i kolejnych miesiącach - następowało naturalne oswojenie, uspokojenie, chęć powrotu do normalności. Wzmocniona tym, że nie dane nam było oglądać równie drastycznych scen. Wyjście z pierwszego lockdownu mogło być traktowane z ulgą, że jakoś nam się udało.
Państwo "jakoś to będzie"
Pierwszy okres to także doświadczenie zmian w normalnym funkcjonowaniu dwóch wielkich segmentów sektora publicznego: opieki zdrowotnej i oświaty. W obu przypadkach przystosowanie do nowej sytuacji spoczęło na barkach dwóch krytykowanych przez władze grup zawodowych: personelu medycznego i nauczycieli. W przypadku oświaty rządzący naprawdę nie mieli wyjścia. Musieli zaufać nauczycielom i rodzicom, że podołają zadaniu przejścia szkoły w tryb zdalny. I to w zasadzie niemal bez pomocy państwa, które nawet potem, jesienią, nie potrafiło podjąć skutecznych działań wspierających. Cała operacja odbyła się przy milczącym założeniu, że zarówno rodzice, jak i nauczyciele użyją do niej prywatnego sprzętu komputerowego, prywatnego oprogramowania, skorzystają z domowego internetu.
Okazało się, że sprawność państwa w tym kryzysie opierała się przede wszystkim na postawach społeczeństwa, a nie na mądrości i zapobiegliwości rządzących, wiedzy ekspertów czy sprawności instytucji takich jak sanepid. Ten ostatni zresztą był od początku źródłem frustracji ludzi, którzy znaleźli się w kłopotach. Dziesiątki anegdot o wyznaczaniu kwarantanny w ostatnim dniu jej trwania, o niemożności dodzwonienia się czy otrzymania mailowej odpowiedzi składają się na obraz, o którym wielu przed epidemią mówiło – państwa zaniedbanego, źle rządzonego. Państwa, w którym rządzący wzięli sobie za motto hasło "jakoś to będzie" i nawet po pierwszej fali nie zerwali z dyktowaną przez nie logiką postępowania.
Lato okazało się dla nich okazją do zwolnienia tempa, po męczących wyborach i pełnej niepewności próbie poradzenia sobie z niesterownością struktur. Końcówka kanikuły przebiegała pod hasłem rekonstrukcji rządu i towarzyszącego mu paraliżu, w którym rządzący bardziej bali się kaprysu prezesa niż drugiej fali epidemii. W pewnym sensie słusznie, bo największe emocje w tej drugiej fali wywołały nie rosnące statystyki, nawet nie obrazy oczekujących przed szpitalami karetek, ale decyzja o zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Decyzja, której nawet po 22 października nie uznano za błąd.
Kierunek: chaotyczna samowola oparta na kaprysach władzy
Rok 2020 będzie zatem pamiętany także jako moment silnego wstrząsu społecznego, gniewu wyrażanego przez manifestujące na ulicach tłumy. Zasięg protestu przekroczył wyobrażenia niemal wszystkich komentatorów, a jego pamięć utrwalą nie tylko wielotysięczne manifestacje w Warszawie, Krakowie czy Łodzi, ale także protesty w wielu miastach powiatowych. Wiele wskazuje na to, że wpływ tych kilku dni największego gniewu na życie społeczne i polityczne będziemy mierzyć latami. Zachwiały one bowiem nie tylko zaufaniem do rządzących, ale także były manifestacją sprzeciwu wobec obłudy i nadużyć Kościoła katolickiego, demonstracją determinacji kobiet w obronie własnej godności. Co więcej, stały się okazją dla podkreślenia odmiennych postaw młodego pokolenia Polaków, zapowiedzią zmiany światopoglądowej, która – choć nie nastąpi z dnia na dzień – wydaje się nieuchronna. Po trzydziestu latach postkoumunistycznej zamrażarki Polska pójdzie zapewne w dłuższej perspektywie drogą wielu katolickich społeczeństw Zachodu – Hiszpanii, Włoch czy Irlandii - i stanie się krajem laickim.
Buntowi w kwestiach obyczajowych towarzyszył sprzeciw wobec systemu władzy. Długo wydawało się, że jako społeczeństwo pogodziliśmy się z tym, że nasze życie może być regulowane w jakiejś mierze poza kontekstem prawa, że władza, wykorzystując strach, może działać w przestrzeni faktów dokonanych. Dotyczyło to nie tylko pozaprawnego zakazu zgromadzeń, ale także ostentacyjnej próby przeprowadzenia wyborów poza PKW, niepublikowania ustawy legalnie uchwalonej przez parlament i podpisanej przez prezydenta, licznych regulacji wprowadzanych w sprzeczności z zasadami państwa prawa. To drugie doświadczenie – zetknięcia się z absurdalnymi postawami policji, władz zapowiadających represje wobec uczestników manifestacji, mediów publicznych szczujących na protestujących czy wreszcie dość dziwacznych zachowań prezesa PiS – zapadnie na długo w pamięć młodego pokolenia. Będzie doświadczeniem formacyjnym, a zarazem negatywnym punktem odniesienia w polityce.
Polska wraz z pandemią wpadła bowiem w dryf, którego kresem nie jest jakiś dający się precyzyjnie opisać autorytaryzm, lecz chaotyczna samowola oparta na kaprysach władzy. Argumentem przeciwko opisom obecnego modelu rządów, jako konsekwentnego autorytaryzmu, może być choćby spektakularne zwycięstwo, jakie nad kaprysami Kaczyńskiego odniósł wiosną Jarosław Gowin, blokując skutecznie próbę przeprowadzenia wyborów pocztowych.
Niepewność nie była wyłącznie spowodowana polityką, ale też niezręcznością władz. Spektakularnym przykładem jest zaproponowany już za czasów ministra Niedzielskiego model wprowadzania restrykcji na podstawie tygodniowej średniej zachorowań. Model, od którego rząd odszedł w chwili, w której stało się jasne, że nieuchronna będzie liberalizacja ograniczeń. Tymczasem, łamiąc własne reguły, ogłoszono ich drastyczne zaostrzenie. Władza zignorowała fakt, że społeczeństwo planuje własne działania, opierając się na jej wcześniejszych deklaracjach. Na podstawie tych deklaracji podejmowano decyzje dotyczące firm i planów biznesowych, wypoczynku i wyjazdów, spotkań ze znajomymi i zakupów. Wszystko wzięło w łeb. Nikt nie jest pewny własnego jutra, a źródłem niepewności nie jest wirus, ale chaotyczne postępowanie rządu.
Państwo porwane na strzępy
Państwo, jako narzędzie panowania nad własnym losem, wypadło nam z rąk. Wiosną i jesienią okazało się porwane na strzępy, kierujące się różną logiką. Niespójność dzieliła zresztą także poszczególne jego segmenty wewnątrz. Władza próbowała znaleźć sposób na podporządkowanie policji własnym celom i własnym emocjom, ale próby te okazywały się nieskuteczne.
A epidemia COVID-19 nauczyła nas przecież, że ostre rozgraniczenie między państwem a społeczeństwem nie istnieje, że skuteczność działań władzy zależy od gotowości współpracy ze strony "rządzonych". Problem w tym, że to owi "rządzeni" wzięli na siebie nierzadko ciężar działań, łatając dziury w błędach wynikających z pracy struktur formalnych. Państwo, w różnych wymiarach, funkcjonowało siłą społecznej odpowiedzialności i ofiarności. Sprawność struktur formalnych – od sanepidu począwszy, a na policji skończywszy - pozostawiała wiele do życzenia.
W rachunku za czas epidemii nie wystarczy zatem spisanie indywidualnych i zbiorowych błędów, a być może także nadużyć. Logika komisji śledczej, o której chętnie mówią niektórzy politycy opozycji, jest niewystarczająca. Bo państwo, żeby stawić czoła następnym wyzwaniom, nie może już być zbudowane na wierze w mądrość politycznego lidera, racjonalność i sprawność administracji, rzeczowość ekspertów. Musi wyjść poza metaforę władzy jako rodzica próbującego okiełznać niesforne dzieci, czyli społeczeństwo.
Kryzys paternalizmu
Pandemia odsłoniła, że jest inaczej – że to rządy (nie tylko polski) z ich rozbudowanymi aparatami nierzadko postępują w sposób niedojrzały. Co więcej, że warunkiem skuteczności jest nie to, do czego są w stanie zmusić obywateli zakazami i nakazami, ale to, do czego potrafią ich przekonać. Wywróciła się wizja państwa jako hierarchii, w której mądrzy i silni opiekują się w chwili kryzysu resztą. Wraz ze wspomnianymi manifestacjami z przełomu października i listopada składa się to na głęboki kryzys paternalizmu. Tego partyjnego, manifestowanego do znudzenia przez rządzących, i tego powszechniejszego, znanego nam z relacji zawodowych, szkolnych, rodzinnych czy z innych form życia społecznego. Rozstanie się z tym modelem nie będzie łatwe, ale jego sens został już wystarczająco mocno zakwestionowany.
W sferze publicznej punktem wyjścia powinno być uznanie, że wiedza nie jest zmagazynowana w rządowych silosach, ale rozproszona. Że funkcjonalnych rozwiązań nie da się zadekretować, a władze – także te samorządowe czy inne - swojej skuteczności nie zawdzięczają własnemu geniuszowi, ale zdolności współpracy z innymi.
W wymiarze nieco szerszym społecznym – zmiany mogą mieć skutek jeszcze bardziej rewolucyjny. Mogą dotyczyć zakwestionowania modelu oświaty, niedostrzegającego zmian kulturowych i społecznych, spowodowanych rewolucją w komunikacji. Zmienią obyczajowość wszędzie tam, gdzie dotyczy ona kwestii światopoglądowych i religijnych. Zakwestionują świat wartości tych pokoleń, które tworzyły ramy transformacji po komunizmie.
W wymiarze instytucji warto będzie jednak odrobić także drugą lekcję: wyciągnąć wnioski z najważniejszych błędów popełnionych w czasie walki z pandemią. Przygotować państwo do funkcjonowania w warunkach kryzysów poważniejszych niż powódź czy ryzyko zanieczyszczenia środowiska naturalnego.
Autorka/Autor: Rafał Matyja
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz/tvnwarszawa.pl