Piotr Adamowicz, brat zamordowanego prezydenta Gdańska, opowiedział Piotrowi Jaconiowi, jak przeżył tydzień, w którym dziesiątki tysięcy ludzi żegnało Pawła Adamowicza. Najpierw długo nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Później całą noc spędził w szpitalu. To on zajął się organizacją pogrzebu.
Piotr Adamowicz, brat zamordowanego prezydenta Gdańska, w rozmowie z Piotrem Jaconiem relacjonował ostatnie dni przed i po śmierci Pawła Adamowicza.
- Ostatnie nasze spotkanie polegało na tym, że ja zadzwoniłem do LA (Los Angeles - red.) i mówię: słuchaj, jak będziecie mieli czas, to kup mi pieprz, tylko czarny, a nie kolorowy - wspomina wydarzenia sprzed tragicznej niedzieli.
- I on przyleciał (do Gdańska - red.), zadzwonił, że do mnie przyjedzie, ale pomiędzy kolejnymi spotkaniami. Więc przyjechał do mnie, Renata (żona Piotra Adamowicza - red.) zaproponowała mu, że może zje, wtedy akurat obiad był. On odpowiedział, że nie, bo nie ma czasu, ale napije się herbaty - dodaje.
Porozmawiali, zamienili "dwa słowa". - Wręczył mi prezenty, które przywiózł ze Stanów Zjednoczonych. Mówił o konieczności spotkania w sprawie 30. rocznicy przełomowych wyborów 4 czerwca (1989 - red.). Mieliśmy się spotkać w przyszłym tygodniu, po niedzieli. A w niedzielę wydarzyło się to, co się wydarzyło - mówi.
- Masz poczucie, że się z nim pożegnałeś? - pyta prowadzący rozmowę Piotr Jacoń. - Nie. Nie - odpowiada Piotr Adamowicz.
13 stycznia
- Dziewiętnasta z groszami zadzwonił do mnie wiceprezydent (Gdańska - red.) Piotr Grzelak w tonie informująco-dopytującym. On nie był do końca pewien co się dzieje. Mówię: Jezus, to jakiś absurd jest. Pawła dźgnęli nożem?
Piotr Adamowicz odtwarza wydarzenia zaraz po ataku Stefana W. na swojego brata.
- Potem miałem drugi telefon, ale taki oczekujący: potwierdzenia lub zaprzeczenia. Potem był trzeci telefon. Zadzwonił Sławek Rybicki (senator PO, przyjaciel Pawła Adamowicza - red.), który był gdzieś w pobliżu Orkiestry (przy Targu Węglowym - red.). Mówię do żony: jedziemy.
Adamowicz razem z żoną mieszkają niedaleko Szpitala Wojewódzkiego w centrum Gdańska. - Jakżeśmy dojeżdżali do Wojewódzkiego, pojawiła się karetka, jechała do UCK (Uniwersyteckie Centrum Kliniczne - red.). Staliśmy na światłach, gdy wyjeżdżała karetka. Podejrzewam, że to ta karetka (z rannym prezydentem Gdańska - red.). Potem wjechaliśmy do UCK, przedstawiłem się, znajomi dopiero zaczęli napływać, dzwonić - opowiada.
- Szef zmiany izby przyjęć udostępnił pokój lekarzy - mówi Adamowicz, wspominając, że znajomi donosili mu na oddział wodę gazowaną (taką jaką pije) i papierosy.
- Dużo paliłem wtedy. Każdy chciał w czymś pomóc. Dziękuję - dodaje.
- Potem mnie ściągnęli do dyżurki, żebym wypisał upoważnienie do udzielania informacji o stanie (rannego brata - red.). Później zawołali, żebym pokwitował zegarek, bo przed operacją zdejmują zegarek i obrączkę - opowiada.
Z obrączką - jak wspomina - był problem. - Obrączki nie można było znaleźć. Na szczęście się wyjaśniło, Olka Dulkiewicz powiedziała, że ostatnio nie nosił obrączki, bo miał bardzo spuchnięte dłonie - mówi. - Dziesiątki przechodzące w setki SMS-y, telefony, ja wszystkim za wszystko dziękuję - mówi, podkreślając, że do tego momentu nie widział brata.
- W pewnym momencie przyszedł pan doktor, ja nie wiedziałem, że jest tak źle - relacjonuje.
"41 jednostek krwi. Nie wiedziałem czy to jest dużo, czy mało"
- Poszliśmy na OIOM, tam jest pokój dla rodziny, nie za duży, tam żeśmy w tym pokoju przebywali. Tam dostałem informację, że w pewnym momencie zjechało się tylu lekarzy, sami z siebie. (…) Jakiś lekarz, który był w Warszawie, jak się dowiedział, to wsiadł w najbliższy samolot i przyleciał do Gdańska. Nie wiem, czy operował, czy nie - wspomina.
Jak mówi, około pierwszej w nocy w UCK pojawił się arcybiskup Sławoj Leszek Głódź.
- Po godzinie drugiej dostaliśmy informację, że niedługo przyjdzie zespół operujący, który wyjaśni, jaka jest sytuacja. Na pytanie, o stan, odpowiedź była, że jest bardzo ciężki. Opowiedzieli o obrażeniach, o przebiegu operacji, o tym, że przetoczono mu 41 jednostek. Wtedy nie wiedziałem czy to jest dużo, czy mało. Później się dowiedziałem, że jest to około 20 litrów. Wlewali, a tu się wylewało - mówi.
Były cztery rany: serca, przepony, jamy brzusznej i przedramienia. Ta ostatnia powstała" jakby w geście obronnym". - Paweł musiał się bronić. Chyba jeden z profesorów powiedział, że takie obrażenia to się spotyka na wojnie. Wtedy powiedzieli, że jeżeli przeżyje do rana, to będzie cud. Ale o ten cud należy się modlić - opowiada.
Potem w UCK pojawił się ksiądz Ireneusz Bradtke, proboszcz Bazyliki Mariackiej.
- Zostałem sam z księdzem Ireneuszem, rozmawialiśmy. On miał różaniec, w pewnym momencie zapytał: czy modlisz się, czy chcesz się pomodlić. A ja mówię: modlę się bardzo krótko i szybko, bo jak się zacznę za długo modlić i z tobą się jeszcze będę modlił, to popadnę w jakąś malignę, a ja tutaj muszę starać się jakoś trzymać. Mówię do niego: jeżeliby się wydarzyć miało to, co się może wydarzyć, to pogrzeb robimy w sobotę o dwunastej - relacjonuje przebieg spotkania z duchownym.
"Rury, monitor, aparatury"
Kiedy zobaczył brata pierwszy raz po ataku? - To było tak, że poproszono nas, tylko najbliższą rodzinę, że możemy podejść. Podeszliśmy, ja z żoną najpierw. Leży brat, podpięty. Przeróżnego rodzaju rury, jeden monitor, drugi monitor, trzeci monitor, jakieś aparatury. Nie chcę mówić, jak wyglądał - odtwarza wydarzenia. - A Bradtke mi o tym nie powiedział, ale on w pewnym momencie wszedł i udzielił mu (Pawłowi Adamowiczowi - red.) ostatniego namaszczenia, ale oprócz tego rozgrzeszenia. I on mi o tym później powiedział i dobrze - zaznacza.
Piotr Adamowicz wspomniał swoją rozmowę z szefem OIOM-u. - Poprosiłem o szczerą diagnozę, pan profesor powiedział, że w zasadzie stan jest stanem krytycznym i na pytanie o rokowania odpowiedział, że są one zdecydowanie negatywne. To było około ósmej rano. - W międzyczasie pan profesor przyszedł do mnie, na korytarzu wyjaśnił, że poprosił o dodatkową konsultację neurologów i neurochirurgów. Powiedział, że w ich ocenie mózg raczej nie funkcjonuje. Zadzwoniłem do żony, żeby pojechała do rodziców, później zadzwoniłem do siostry Magdy (Adamowicz, żony prezydenta, która była wtedy w drodze z USA - red.). Powiedziałem, że sytuacja jest taka, że może być to kwestia godzin, a nawet minut. I żeby przywiozła teściów. Usiłowałem być delikatny w rozmowie z rodzicami - mówi Piotr Adamowicz.
Do szpitala przyjechał minister zdrowia Łukasz Szumowski.
- Przyszła informacja, jak Magda leci, że wyleciała z Los Angeles, że ląduje na Gatwick w Londynie, ma sześć godzin oczekiwania i jeszcze musi zmienić lotnisko. Potem przyszła informacja, że KPRM (Kancelaria Prezesa Rady Ministrów - red.) udostępniła samolot, doleci (do Gdańska - red.) szybciej - opowiada Adamowicz.
Zanim Magdalena Adamowicz wylądowała na gdańskim lotnisku, o śmierci prezydenta Adamowicza poinformował minister zdrowia. - Niełatwo - odpowiada Piotr Adamowicz na pytanie, czy trudno było zorganizować pogrzeb. - Należało pogodzić szereg racji. Racje rodziny, racje kościoła instytucjonalnego, oczekiwania, czego życzyłby sobie mój brat. I to trzeba było pogodzić, myślę, że się udało. Były pewnego rodzaju zgrzyty.
Urna z prochami zamordowanego Pawła Adamowicza została złożona w niszy w kaplicy świętego Marcina gdańskiej Bazyliki Mariackiej. Prezydenta Gdańska żegnały tłumy ludzi.
- Zaprasza się na śluby i na chrzciny, na pogrzeby może przyjść każdy. Sympatie polityczne moje czy szeroko rozumianej rodziny są określone. Określony obóz rządzący rządzi. Ja nie jestem sympatykiem czy fanem ani prezydenta (Andrzeja - red.) Dudy, ani premiera (Mateusza - red.) Morawieckiego. Ale są to legalnie, demokratycznie wybrani przedstawiciele władzy - podkreśla.
Adamowicz podkreślił, że "od początku było wiadomo, że nie chcieli pogrzebu o charakterze państwowym". - Organizowało (uroczystości pogrzebowe - red.) miasto w porozumieniu z rodziną. Trzeba było ustalić warunki uczestnictwa, obecności. Rozmawiałem pięć razy z panem premierem, za co dziękuję.
- Zadzwoniłem do Olka Halla (przyjaciel zmarłego prezydenta Gdańska, działacz antykomunistycznej opozycji w PRL - red.) i mówię: słuchaj, ja nie mam czasu, ale zadzwoń do Ludwika (ojca Wiśniewskiego - red.) i zapytaj, czy by nie wygłosił kazania, może by coś przygotował. To nie było tak, że ja czegoś oczekuję, to wyszło jakoś. Magda (Adamowicz - red.), gdy się zorientowała jaka jest sytuacja, powiedziała, że ich życzeniem jest, żeby kazanie wygłosił znany nam obojgu Krzysztof Niedałtowski - mówi. Dlaczego ksiądz Niedałtowski? - Ano dlatego, że to on ich przygotował do małżeństwa, dzieci do pierwszej komunii, to jest naturalne - argumentuje Adamowicz.
- Z arcybiskupem Głódziem miałem bardzo długą rozmowę - tłumaczy wybór kolejnego duchownego. - Ja jego rozumiem, (…) w zgodnej ocenie wielu fachowców to kazanie arcybiskupa Głódzia (wygłoszone podczas pogrzebu - red.) było jednym z najlepszych z jego kazań, co nie oznacza, że może się wszystkim podobać - zaznacza.
- Trzeba nam braterstwa serc, dłoni otwartych, a nie zaciśniętych pięści. Dźwięk tego dzwonu wzywa nas do odbudowy polskiej wspólnoty wedle miary miłości, zaufania, szacunku - mówił hierarcha w Bazylice Mariackiej.
- Jest dla mnie oczywiste i chcę to wyraźnie powiedzieć, że ja go rozumiem - powtarza Adamowicz. - On (abp Głódź - red.) jest gospodarzem Kościoła Gdańskiego. Jest to osoba bardzo uczuciowa i sentymentalna. Kiedy ciężko zachorował na raka i leżał w Warszawie w szpitalu, mój brat chyba jako jedyny z tutejszych działaczy, polityków odwiedził go. Poza tym Paweł w momencie, kiedy dowiedział się, że zmarł brat arcybiskupa, osoba bliska, jako jeden z nielicznych zatelefonował. I arcybiskup docenia te gesty. Oni często się spierali, ale bardzo często ze sobą rozmawiali, a rozmowa jest rzeczą istotną. Oni przeszli na "ty" - dodaje.
- To teraz mogę powiedzieć. Nie sądzę, żeby arcybiskup Głódź głosował w ostatnich wyborach na przedstawiciela ugrupowania rządzącego Polską - podkreśla.
Wie to, czy domyśla się? - pyta Adamowicza prowadzący rozmowę Piotr Jacoń. - Ja wiem, ale więcej nie mogę powiedzieć - odpowiada krótko brat prezydenta Gdańska.
"Uznałem, że jako brat muszę powiedzieć coś więcej"
- Pozwolę sobie na małą, osobistą refleksję. Niedawno grupa Polaków, wszechpolaków, wydała akt politycznego zgonu mojego brata i dziesięciu innych prezydentów miast Polski - mówił sam Piotr Adamowicz podczas pogrzebu. - Uznano, że tej sprawy nie ma. Taki hejt, happening.
Czy długo myślał o tym, co powie?
- Nie, uznałem, że jako brat muszę powiedzieć coś więcej, konkretniej. Na początku chciałem dowalić, ale potem, zważywszy na okoliczności, nastąpiła autorefleksja: (…) jest smutno, jest źle, jest tragicznie, ale ta zła energia, która wybuchła w niedzielę wieczorem, ona z minuty na minutę przeradzała się w wielką, pozytywną, dobrą energię. Mówię o telefonach, SMS-ach, gestach, ludziach płaczących, z flagami, gromadzących się na placach, na ulicach, modlących się w kościołach. Mówimy teraz o dziesiątkach tysięcy, jeżeli nie więcej. I to zło przerodziło się w pozytywną energię - podkreśla.
Do kogo kierował swoje przemówienie? - Mówiłem do sprawujących władzę polityczną w tym kraju, do nich dokładnie to mówiłem. Ale mówiłem też do zwykłych ludzi, bo coś z tym trzeba zrobić - twierdzi.
"Emocje, emocje, raz jeszcze emocje"
- Co by tu powiedzieć, żeby nie skłamać? Przyjeżdża kto chce - mówi, komentując wybór miejsc dla prezydenta i premiera. - Emocje, emocje, raz jeszcze emocje, które w pewnym momencie mogą być emocjami niekontrolowanymi. Tam tylko są dwa rzędy ławek. Gdyby był trzeci, to te osoby być może siedziałyby inaczej. Ale są tylko dwa rzędy i to nie był piętnasty rząd.
Jak mówi, "jego ojciec, który jest wierzący, ale nie jest sympatykiem tego obozu politycznego, on powiedział, że oczekiwałaby, żeby premier złożył mu kondolencje". - I ja przekazałem tę sugestię dalej, powiedziałem, że postaram się to zaaranżować. I to się stało - mówi Adamowicz.
"Chcę jak najszybciej wyjechać"
Czy patrzy na brata w kategoriach symbolu? - Nie chcę - odpowiada stanowczo. - Broń Boże, żadnego kultu, na litość boską. Swoje w życiu (Paweł Adamowicz - red.) zrobił, popełniał też błędy, do których się przyznawał. Bilans jest pozytywny.
Czy uświadamia sobie to, co się wydarzyło?
- Mam puzzle, ale nie mam obrazu jeszcze, bo go nie chcę mieć. Podskórnie, intuicyjnie wiem (co się wydarzyło - red.), ale nie chcę powiedzieć, że wiem, ponieważ mam jakieś obowiązki do zrobienia (…). Zadaniowość, zadaniowość, zadaniowość. - Chcę mieć święty spokój. Jak najszybciej wyjechać gdzieś i mnie nie ma, nie ma - ucina na koniec.
Autor: akw//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24