Ty piszesz: "dieta ci nie służy", "wyglądasz staro", "obleśna w każdym calu" pod zdjęciami obcych osób. A w efekcie takich nieprzyjemnych i napastliwych komentarzy co druga kobieta doświadcza: niższej samooceny, obniżenia pewności siebie, a także stresu, lęku, a nawet napadów paniki. Kasia Mecinski i jej koleżanki youtuberki napisały o tym książkę.
O sobie pisze: "Jestem Kobietą, Feministką, Przyjaciółką, Siostrą, Dziewczyną, Przedsiębiorczynią, Twórczynią i Vlogerką".
Każde z tych określeń może być powodem do hejtu czy krytycznych komentarzy. "Feministka" to wiadomo - "brzydka baba, co nienawidzi mężczyzny". A ta jeszcze - o zgrozo - używa feminatywów, jakby po prostu nie mogła być "twórcą", jak człowiek.
Zresztą ileż to razy przeczytałyście, że jesteśmy "nie dość dobre" w swoich rolach? "Złą siostrą" w sieci może cię nazwać nawet ten, kto nie jest z tobą spokrewniony.
I dlatego nie dziwi specjalnie, że 52 proc. kobiet nie zgadza się ze stwierdzeniem, że "internet to bezpieczne miejsce do wyrażania moich opinii" (raport UNESCO "Cyberprzemoc wobec kobiet", 2016).
"Jestem przedsiębiorczynią"
Kasia Mecinski (tak, "Mecinski" bez "ń" i ze "-ski" na końcu, to nie wina "kiepskiej korekty") to Amerykanka polskiego pochodzenia, która sporą część życia spędza w Japonii. Często na własnej skórze przekonuje się, że agresję może wywołać nawet proste "jestem przedsiębiorczynią".
A ma jej kto pisać o wadach i niedoskonałościach oraz zostawiać nieproszone dobre rady, bo w sieci jest rozpoznawalna. Tylko na Instagramie śledzi ją ponad 146 tysięcy osób, a na YouTubie, gdzie wrzuca filmy jako "Fifty na Pół", jej materiały wyświetlono ponad 23 miliony razy. Większość jej filmów dotyczy różnic kulturowych między Polską a USA.
Kasia zdążyła się już na hejt i uwagi na temat urody lub jej braku uodpornić, ale wolałaby, aby zakładanie pancerza, gdy wchodzisz do sieci, nie było konieczne. Dlatego o sobie pisze też: "Jestem przede wszystkim sobą i chciałabym, żeby każda kobieta mogła czuć się dobrze w swoim ciele bez obawy przed komentarzami innych".
- Kiedy byłam nastolatką, byłam przekonana, że "być piękną" to znaczy wyglądać jak Monica lub Rachel z "Przyjaciół". Gdy byłam trochę starsza, media starały się przekonać mnie, że wzór piękna to rodzina Kardashianów - mówi mi Kasia. A dziś?
O to, co znaczy być piękną, zapytałam Mecinski i inne kobiety, z którymi stworzyła książkę "Nie obraź się, ale" (z podtytułem "nie jesteś zbyt ładna"). Cały zysk z jej sprzedaży trafi do Fundacji "Kosmos dla Dziewczynek", organizacji, która zajmuje się dziewczyńskością i wspieraniem najmłodszych Polek, tak by miały odwagę być, kimkolwiek zamarzą.
Przecież nie pytałam o rajstopy
Janina Bąk, autorka książki "Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla", znana w sieci jako Janina Daily (114 tysięcy fanów na Facebooku) opowiada mi, że gdy była młodsza, miała w telefonie specjalny folder.
- Zbierałam w nim zdjęcia kobiet, do których wyglądu aspirowałam - wspomina. - Były tam modelki, jak Gisele Bundchen czy Geri Halliwell, która w tamtym czasie była kobietą mięśniem. Piękne kobiety, które wyznaczały mi jednak kompletnie nierealistyczny kanon piękna.
Dziś Janina nie ma takiego folderu. - Ale mam życiowe doświadczenie, które mnie bardzo wzbogaciło. Mianowicie byłam już w każdym rozmiarze od 34 do 48 i zwyczajnie wiem, w jakim czuję się najlepiej - mówi. W jakim? - W rozmiarze Janiny, w jakim konkretnie, nigdy nie powiem, bo może się znaleźć ktoś, kogo to sfrustruje albo sprowokuje, a tego bym nie chciała. Idealny rozmiar Janiny to ten, w którym czuję się najlepiej i najzdrowiej. Bo dziś, gdy myślę o pięknym ciele, to przede wszystkim o tym, że to zdrowe ciało - podkreśla.
W książce Janina opowiada o tym, jak wystąpiła kiedyś w rajstopach w kolorowe kropki. Jakaś kobieta napisała jej, że "nie powinna się tak infantylnie ubierać". - Lubię myśleć, że poza internetem nikt by do mnie nie podbiegł, by powiedzieć, że mam żenujące rajstopy - mówi. A w książce dorzuca: "to zupełnie zbędne komentarze, bo przecież świat by bez nich nie wybuchł".
Ale co właściwie zmieniło się w życiu Janiny, że przestała potrzebować folderu z "pięknymi kobietami"? - Myślę, że pomogło czytanie dyskusji na temat ciałopozytywności. Kiedyś byłam większą ignorantką - przyznaje. I tłumaczy: - Dopiero z czasem zrozumiałam, że dostęp do zdrowia i zdrowego stylu życia nie jest równy dla wszystkich. Wiele zależy choćby od statusu materialnego. Inaczej dba o siebie gwiazda, która ma prywatnego kucharza, trenera personalnego i korzysta z zabiegów medycyny estetycznej, a inne możliwości ma samotna matka. Spróbuj tej drugiej z internetową lekkością "poradzić", że "wystarczy mniej jeść i się regularnie ruszać" - wzdycha.
Uwaga, to zdanie Janiny to nie krytyka "gwiazd". - One miewają przechlapane z innych powodów. Ludziom się czasem wydaje, że jak ktoś publikuje swoje zdjęcia w internecie, to oni automatycznie mają prawo napisać mu, że ma krzywe zęby, a jego dziecko jest brzydkie, bo przecież "sam się prosi o opinie". Tymczasem nie. Proszenie o opinie jest wtedy, gdy ktoś pyta: "Jak Waszym zdaniem wyglądam w tej sukience?", a nie, gdy wrzuca zdjęcie z wakacji i bez żadnego trybu musi czytać, że ma "tłuste ramiona i cellulit". Zawsze się zastanawiam, dlaczego ktoś, kto zostawia innej osobie taki komentarz, nie potrafi się powstrzymać - dodaje.
To się nie może dobrze skończyć
Ci, którzy takie komentarze zostawiają, często tłumaczą się wolnością słowa lub prawem do wyrażania opinii. Nie jest dla nich zwykle ważne, czy ktoś ich o tę opinię pytał. To zaczyna się zresztą dość wcześnie - zajrzyjmy do książki: "58 proc. osób w wieku 12-24 lata uważa, że ma prawo wyrażania swoich opinii w sytuacji, gdy ktoś ich zdaniem zachowuje się głupio. Uważają, że zamieszczając mem czy pisząc dosadny komentarz, po prostu ujawniają prawdę" (raport "Wilki i owce w Internecie, czyli raport na temat hejtu wśród młodzieży 2016" przygotowany przez organizację pozarządową Global Dignity).
Co ciekawe, wiele osób dzieli się takimi uwagami, zasłaniając się troską czy dobrą radą. Tymczasem tytułowe zdanie zaczynające się od "nie obraź się, ale…", rzadko kiedy może się dobrze skończyć.
"Szkoda, żeby taka młoda dziewczyna padła na zawał nie osiągając uprzednio nic w życiu", "Jesteś już tak popularna i tak wiele pracujesz swoim wyglądem. Wyprostuj w końcu te dziwne górne zęby" czy "Szczerze… to profil super, ale nie jestem w stanie patrzeć na Twojego pieprzyka na czole bo mnie irytuje ogromnie!!! Jest obrzydliwy… po prostu go wytnij…". To tylko niektóre z komentarzy, które otrzymały - zupełnie o to nie prosząc - autorki książki. Większość z nich to internetowe twórczynie, ale też naukowczynie, badaczki, publicystki.
"Nie obraź się, ale" nie powstałoby - co podkreśla wielokrotnie Kasia - gdyby nie Natalia Mialik, która pomogła nadać ramy pierwotnej koncepcji i asystowała przy tworzeniu książki. Na co dzień Mialik edukuje innych o menstruacji (na Instagramie ma konto "Natalia o okresie"). Jej misją jest budowanie świadomości wokół zaburzeń miesiączkowania i idących często z nimi w parze zaburzeń odżywiania. Tym razem pytam ją jednak nie o okres, a o piękno.
- Jako nastolatka myślałam, że piękno jest tylko "jedno". Tylko jeden rodzaj urody mógł być piękny, tylko to, co modne i popularne, mogło być uważane za piękne - zaznacza Natalia. I zaraz dodaje: - To było bardzo krzywdzące przekonanie, które sprawiało, że nigdy nie czułam się piękna, bo ono było zarezerwowane tylko dla niewielkiej garstki osób.
Dziś widzi to już zupełnie inaczej. - Teraz piękno widzę w różnorodności. Piękne jest dla mnie to, co jest inne, ciekawe, nietypowe. W każdym człowieku i w każdej rzeczy potrafię doszukać się piękna i nie mam już potrzeby stopniowania go - mówi. - Nie uważam, że ktoś jest piękniejszy od kogoś innego. Po prostu każdy ma w sobie piękno, które wyraża się na różne sposoby i pod różnymi cechami charakteru czy wyglądu. Takie postrzeganie piękna daje dużą wolność - podkreśla.
Ta wolność to coś, czego można się nauczyć - to coś, co do czego w zasadzie zgodne są autorki książki.
Taka ładna, a niegłupia
Podobnie postrzeganie piękna z wiekiem zmieniło się również u Kasi Gandor, biotechnolożki i promotorki nauki, którą na Instagramie śledzi 87 tysięcy osób, a jej filmy obejrzano ponad 18 milionów razy (najpopularniejsze to te, w których odpowiada na pytania o szczepionki mRNA na COVID-19 i naukowa, zupełnie poważna opowieść o tym, dlaczego się całujemy).
W książce rozmowa z Kasią zatytułowana jest "Jak na kobietę jesteś całkiem mądra" i zaczyna się od opowieści o czymś, co "ciągnie się" za Kasią. A mianowicie, gdy byłą nastolatką, Gandor pracowała jako wzięta modelka (ostatni raz po wybiegu szła jakieś siedem lat temu).
Na co dzień musi więc walczyć ze stereotypami, bo "osobom, których aparycja wpisuje się w promowany aktualnie kanon urody, przykleja się łatkę głupich". Pod jej poważnymi materiałami o zmianach klimatu, technologii czy zdrowiu wciąż zdarzają się komentarze w stylu: "o, taka ładna, a nie głupia". Bo krzywdzące komentarze mogą dotyczyć zarówno tego, że według odbiorców jesteśmy zarówno "niesamowicie brzydcy", jak i "nieprzyzwoicie ładni".
- Kiedyś byłam bardzo skupiona na "kanonie", to jest i na tym, by samej dążyć do wyidealizowanego modelu piękna, i na tym, by krytycznym okiem spoglądać na osoby, które się z niego wypisują - przyznaje Kasia.
Jak się to zmieniło? - Dzisiaj, po wielu latach przeróżnych doświadczeń, również tych wyniesionych z pracy w biznesie modowym, jestem w stanie spoglądać na cały przemysł mody i beauty krytycznie - twierdzi. - Widzę, że to branża, która karmi się kompleksami i monetyzuje fakt, że ludzie czują się w swojej skórze niekomfortowo, a przez to łatwiej mi nie łapać się na zarzucane przez nią wszędzie haczyki. Nie jestem jeszcze na nie w 100 procentach odporna, ale zmierzam w dobrym, bardziej inkluzywnym i mniej wypełnionym presją kierunku - dodaje z dumą.
Ale zmieniło się u niej coś jeszcze, co wyznaje w książce, a refleksje przyszły wraz ze Strajkiem Kobiet. I nie, nie chodzi tylko o dyskusję o aborcji, ale o postrzeganie kobiet w ogóle i narracje na ich temat.
Przeczytajmy: "Dawniej pewnie powiedziałabym: 'Ja nie jestem taka jak inne dziewczyny'. Dzisiaj już chyba nie. Mówiąc to, wyrażałam przekonanie, że kobiety mają jakiś domyślny zestaw cech, które uważam za niepożądane. Że kobiety to intrygantki, że są powierzchowne i zainteresowane trywialnymi sprawami. A ja? Proszę, wielka pani biotechnolog, mająca naukowe - czyli stereotypowo męskie - spojrzenie na świat, i do tego jeszcze się nie maluję, bo jestem ponad takie bzdury! Dzisiaj widzę, że wynikało to ze zinternalizowanego, nienawistnego spojrzenia na kobiety, którego teraz staram się pozbyć. Skonfrontowanie się z tymi myślami jest trudne, ale wiem, że razem z tym idzie wyłącznie zmiana na lepsze".
Piękno robi nam krzywdę
Zmiana to proces i nie zawsze przychodzi szybko i łatwo. Wie o tym też Jola Szymańska, która ostatnio napisała do swoich ponad 67 tysięcy obserwujących ponad naturalnym zdjęciem: "Od kilku miesięcy czuję się w swoim ciele dobrze. Wystarczająco dobrze. Nie spadło mi to z nieba, jest wynikiem terapii i różnych trudnych decyzji".
- Szczuplutkie, drobne sylwetki moich koleżanek. To było dla mnie piękne, gdy byłam nastolatką - wspomina. Do tego dorzuca gładką alabastrową cerę i delikatne rysy twarzy. W szkole artystycznej, w której się uczyła, za piękne uważano coś, co nazywa dziś "perfekcyjną naturalnością". - Niby nie dbasz o wygląd, nie masz makijażu, nonszalancko się ubierasz, ale równocześnie jesteś śliczna, piękna - tłumaczy Jola. I przyznaje, że nigdy się taka nie czuła.
W mediach społecznościowych Jola opowiada między innymi o zdrowiu psychicznym i wysokiej wrażliwości (na YouTubie jej filmy mają ponad 4 miliony wyświetleń). Nie ma dla niej tematów tabu, ale rozmowy o pięknie uważa za trudne.
- Dziś, mówiąc o pięknie, więcej myślę o naturalności, różnorodności, akceptacji. To jest dla mnie piękne w ludziach - mówi Jola. Ale szczerze dodaje: - Nadal mam w głowie takie coś, co sprawia, że moje ciało bardziej mi się podoba, gdy jest szczupłe. Ale już w ogóle nie mam tego uczucia, gdy patrzę na ciała innych. I myślę, że to jest już duża zmiana. Widzę piękno w ciałach niewpisujących się w medialny kanon, a rozmowy na ten temat bardzo pomagają mi w polubieniu też siebie - dodaje.
Dla Joli w rozmowie o pięknie najtrudniejsze jest to, że słyszy o nim właściwie tylko, gdy rozmawia się o kobietach. - To pojęcie patetyczne, wzniosłe i do tego niby może znaczyć wszystko, ale fakty są takie, że w naszej kulturze w kontekście kobiet znaczy bardzo określone rzeczy - podkreśla. - Dziś już, jako dorosła kobieta, mam problem z tym pojęciem i staram się go w ogóle nie używać. Nie czuję się z nim komfortowo. Poza tym zauważyłam, że posługiwanie się tym słowem rzadko przynosi jakąś wartość. Więcej z tego szkody niż pożytku - wzdycha.
I wspomina niedawny wpis tancerki i aktorki Agnieszki Kaczorowskiej (400 tysięcy obserwujących), która przekonywała na Instagramie, że zapanowała niebezpieczna jej zdaniem "moda na brzydotę". - Po takich wpisach zastanawiam się, czy mówienie o pięknie jest nam w ogóle potrzebne i co nam daje - mówi Jola.
Do swoich obserwujących napisała - również komentując wpis Kaczorowskiej: "Pamiętajmy, że każda i każdy z nas czasem wygląda gorzej, czasem lepiej. Kiedy wygląda lepiej, chętniej to pokazuje (...) To nie idealny wygląd daje szczęście. Szczęście dają bliskie i szczere relacje z osobami, które kochają nas bezwarunkowo".
Ma wąsik. I co z tego?
Małgorzata Iwanek, psycholożka i seksuolożka (na Instagramie jej "Kultura Seksualna" ma około 28 tysięcy obserwujących) też przeszła tę drogę.
A jak widzi piękno? - Od kiedy pamiętam piękne u ludzi wydawało mi się to, co było jakoś charakterystyczne - wyznaje. - Jako nastolatka zupełnie tak samo jak teraz zwracałam uwagę na piegi, tak zwane niedoskonałości skóry, różnego rodzaju trzeszczenia czy szeleszczenia przy mówieniu. Czyli coś, co nazywa się wadami wymowy, choć osobiście nie lubię określenia "wada" w tym kontekście. Do tego tatuaże, różnego rodzaju blizny - wylicza.
Podkreśla, że nie chodzi o to, że są to dla niej jakieś fetysze, że bez takich cech charakterystycznych osoba nie może mi się wydać ciekawa, ładna. - Nie jest tak, w żaden sposób nie seksualizuję takiego rodzaju wyglądu czy cech - zastrzega. - Bardziej chodzi o to, że zwracam na to uwagę i uważam to za piękne. Do dzisiaj mam tak, że jak widzę osobę z poparzeniami albo plamami powstałymi wskutek bielactwa, to zastanawiam się, czy ona wie, że jej czy jego skóra jest piękna. Wyjątkowa - dodaje.
Ale nie jest też tak, że jako nastolatka nie miała kompleksów. - Kłopotem było dla mnie tak zwane nadmierne owłosienie na twarzy - wspomina. - Nie wiem, skąd mi się to wzięło, bo dorastałam w miejscu, gdzie jedynym kontaktem z mass mediami były ulotki z apteki, moja mama czytała "Wróżkę", a dzieci ze szkoły wyglądały właściwie wszystkie tak samo, niemniej wąsik spędzał mi sen z powiek - przyznaje.
To się zmieniło. - Dzisiaj wąsik dołączył u mnie do grona cech szczególnych, które są piękne, bo wyjątkowe - mówi z dumą. - Nie uważam, żeby dbanie o siebie polegało na pozbywaniu się tego, co jest jakoś inne od stereotypowego wyobrażenia na temat ładnego wyglądu. Uważam, że kładziemy za duży nacisk na ujednolicanie się, sprowadzanie wszystkich do tej samej formy, kształtu. Różnimy się, nasze ciała są mikrokosmosami i szkoda te mikrokosmosy niszczyć w imię bycia kimś takim samym jak reszta - dodaje.
A czytelniczki książki przestrzega: "Nienawistne komentarze dotyczące wyglądu przyczyniają się do powstania presji związanej z tym, jak się prezentujemy, ponieważ wszystko to, co nie wpisuje się w kanon, jest atakowane, wyśmiewane, oceniane jako brak dbania o siebie. Wcześniej czy później dochodzi od internalizacji - przyjmujemy za własne przekonania innych na temat tego, jak powinniśmy czy powinnyśmy wyglądać".
Czy da się z tego wyrwać? Wiele zależy od nas samych. Od tego, co czytamy, ale i co piszemy innym i o innych.
Ta brzydka władczyni
Tymczasem zbyt często o tym, co jest piękne i dobre, próbują decydować za nas inni. Nie tylko branża kosmetyczna, o której mówiła Kasia Gandor czy influencerzy tacy jak przywołana Kaczorowska. To się zaczęło znacznie dawniej.
Weźmy taki cytat: "Anna Jagiellonka żyła w niezwykle ciekawych, pełnych wyzwań czasach, ale sama nie była postacią interesującą czy barwną. Niezbyt inteligentna, niezbyt ładna, małostkowa, czasem śmieszna, zawsze nieszczęśliwa". To opis historyczki Marii Boguckiej, piszącej popularne książki.
Czy trafny? Przecież o tej XVI-wiecznej władczyni można mówić zupełnie inaczej, bo jak zauważa historyczka z Uniwersytetu Warszawskiego Patrycja Czarnecka, Jagiellonka wiele zrobiła dla polskiej polityki, kultury i sztuki. Zajrzyjmy do "Nie obraź się, ale", Czarnecka w historycznym eseju o postrzeganiu kobiet wylicza jej zasługi: ukończyła budowę pierwszego mostu na Wiśle, postawiła okazały drewniany pałac w Jazdowie, wyremontowała Kaplicę Zygmuntowską, prowadziła wystawny, nowożytny dwór królewski. I na koniec zauważa: "A mimo to wciąż wspomina się ją jako brzydką, starą pannę - jakby wiek i uroda miały definiować jej zasługi".
Czarnecka - jest specjalistką od tej epoki - naczytała się listów Jagiellonki i widziała w nich raczej wielką samotność i codzienność, która dla kobiety nie była łaskawa. W książce pisze: "Staram się jej nie oceniać. Próbuję raczej postawić się w jej sytuacji i zastanowić, co czuła i co determinowało jej zachowanie".
Jak ma się historia Jagiellonki do współczesnej dyskusji o pięknie i hejcie? Oto - uważa Czarnecka - tak wtedy jak dziś krytykowane jest to, co nie wpisuje się w określone oczekiwania, a hejt skupia się na tym, co łatwo i szybko ocenić. Co, jak widać, nie wymaga ani wiedzy, ani czasu.
Czarnecka dostrzega to również w mniej odległej historii. - Gdy byłam nastolatką, bardzo ważne było dla mnie znalezienie akceptacji w grupie rówieśniczej, a więc często znajomi wyznaczali standardy - mówi, gdy pytam ją o jej postrzeganie piękna. I dodaje: - Ważniejsza chyba była dla mnie opinia koleżanek niż kolegów, bo one boleśniej potrafiły wytknąć coś, co im się nie podoba. Piękne było więc to, co otoczenie uważało za piękne.
Co dziś uważa za piękne? - Studia na historii i historii sztuki nauczyły mnie, jak wiele jest definicji piękna. Zmieniły się one na przestrzeni lat, często wzajemnie się wykluczały. Obecnie wiem, że piękno ma wiele twarzy i chyba to jest najpiękniejsze - mówi historyczka. - Z czasem nauczyłam się też, że piękne nie jest tylko to, co teraz jest modne i popularne, a to, z czym ja czuję się dobrze i komfortowo. Nie trzeba robić czegoś na siłę, by wpasować się w otoczenie, choć zdaję sobie sprawę, że presja jest ogromna - dodaje.
Siostrzeństwo nas uratuje
Tym, co może być dla kobiet ratunkiem, który pomoże nam uciec przed tą presją, jest siostrzeństwo. Do "Nie obraź się, ale" esej napisała o nim działaczka i przedsiębiorczyni Rita Miernik, znana w sieci jako "Lex Maruda".
- Kiedy byłam nastolatką, pojęcie piękna traktowałam bardzo dosłownie - jako atrakcyjność fizyczną, estetyczną powierzchowność. Oczywiście miarą tej atrakcyjności było zainteresowanie płci męskiej moją osobą i zazdrość koleżanek. To zabawne, że 10 lat później piszę do książki esej o siostrzeństwie - mówi Rita.
Piękno w jej nastoletniej wyobraźni miało bardzo ciasny i określony schemat: makijaż, fryzura, "kobiece" ubrania podkreślające figurę, gładka, wydepilowana skóra. - Jednak idąc przez życie, nie tylko uznałam ten kanon urody za cholernie opresyjny i nieosiągalny, ale także nauczyłam się dostrzegać piękno w dużo szerszym ujęciu - mówi dziś Miernik.
W swoim tekście stawia niewygodne pytania: "czy nigdy nie zdarzyło ci się odwołać spotkania z koleżanką, bo na randkę zaprosił cię chłopak? Czy nigdy nie przedłożyłaś relacji z mężczyzną nad relację z kobietą? Czy nigdy nie przyszło ci przez myśl, że kobieta, która w tym momencie znajduje się w zasięgu wzroku twojego chłopaka, stanowi dla ciebie zagrożenie, bo ma dłuższe włosy, chudsze łydki i smuklejsze kostki?". Jeśli jesteście w stanie na wszystkie te pytania odpowiedzieć 'nie', to jestem pod wrażeniem - udało się wam umknąć wzorcom kulturowym, w których byłyśmy wychowywane".
- Dziś, kiedy bliżej mi do trzydziestki niż dwudziestki, piękno to dla mnie relacje z ludźmi, nauka i możliwość realizowania swoich planów - mówi Miernik. - Po latach w mieście zaczęłam dostrzegać piękno w życiu na prowincji. W prowincjonalnych tradycjach, architekturze, czasami przaśności, a przede wszystkim w zapomnianych wielokulturowych odcieniach, których poszukuję, prowadząc projekt "Smutne synagogi" i opowiadając historię barwnej i zróżnicowanej społeczności wiejskiej i małomiasteczkowej.
Tego spokoju życzy też innym kobietom. A teraz zachęca je właśnie do budowania siostrzeństwa, choćby biernie. Bo jak pisze w książce: "Solidarność to przyjmowanie do wiadomości, nieocenianie i niewartościowanie. To powstrzymywanie się od dawania niechcianych rad. To brak kąśliwych uwag na wiele różnych tematów - od tego, jak ktoś wygląda, poprzez jego wiarę w mniej lub bardziej konkretne bóstwa, po to, z kim i jak sypia".
Bądź mi siostrą!
Dlatego już najwyższa pora wrócić do Kasi Mecinski. To w końcu ona połączyła te wszystkie twórczynie i właśnie z tego powstała książka. Genialny przykład praktycznego budowania siostrzeństwa.
- Na początku myślałam o tym, żeby napisać książkę szeroko traktującą o tym, jakiej presji podlegają kobiety w kulturze i mediach, również ze strony mężczyzn - opowiada Kasia. - Ale, gdy zaczęłyśmy o tym rozmawiać, okazało się, że lepiej będzie skupić się na relacjach między kobietami. Dlaczego? Bo zależy nam na tym, żebyśmy były dla siebie sojuszniczkami. Idea siostrzeństwa, w którym wspieramy siebie nawzajem, wciąż dla wielu jest obca, a naprawdę może zmienić świat - dodaje.
Kasia zauważa, że jednym z jej celów było pokazanie czytelniczkom, że naprawdę mogą lubić siebie takimi, jakimi są. - Im jestem starsza i bardziej świadoma tego, jak tworzą się kanony piękna, tym mocniej jestem przekonana, że najfajniej byłoby, gdyby każdy mógł je sobie sam wybierać - mówi.
Sama, gdy słyszy hasło "piękna kobieta", widzi osobę pewną siebie, akceptującą i kochającą siebie. - Kiedyś nie myślałam takimi kategoriami, więc wiem, że to praca w głowie, którą trzeba wykonać - mówi.
Ale czy dzięki tej pracy sama czuje się na co dzień piękna? - W większość dni tak, choć są oczywiście też takie bardziej dołujące. Ale coraz częściej potrafię wtedy odpuścić i nie dostosowywać się do oczekiwań, również tych, że zawsze będę najlepszą wersją siebie - mówi.
Nie kryje, że wzrusza ją odzew od pierwszych czytelniczek książki. - Dziewczyny, których wcześniej nie znałam, piszą mi o swoich historiach i doświadczeniach. Chcą po prostu pogadać, podzielić się, a to oznacza, że temat dla wielu z nas jest ważny. Może łączyć, a nie dzielić. I może to brzmi patetycznie, ale wierzę, że razem zmienimy świat - podkreśla autorka.
Kasia jest jednak zdania, że ta zmiana musi się zaczynać jak najwcześniej. I dlatego właśnie zysk ze sprzedaży książki trafi do Fundacji "Kosmos dla Dziewczynek". - Trzeba zaczynać u podstaw - mówi Kasia. - Przecież ta presja, której doświadczam jako kobieta, nie zaczęła się, gdy miałam 15 czy 20 lat. Jesteśmy w niej wychowywane od najwcześniejszych lat.
Kasia twierdzi, że gdyby mogła napisać tę książkę jeszcze raz, wrzuciłaby do niej jeszcze więcej danych. Ale akurat to zjawisko presji od wczesnej młodości dobrze udało się jej w liczbach podsumować: "Większość polskich dziewcząt między 13. a 15. rokiem życia jest niezadowolona ze swojego wyglądu, a według niektórych badań nawet już 8- i 9-latki wykazują niezadowolenie z własnego ciała".
- Tylko edukacja i szczere rozmowy mogą sprawić, że one nie tylko nie będą czytać zdań zaczynających się od "nie obraź się…", ale też że same nie będą ich wobec innych używać - kończy Kasia.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Kuba Łysiak