Po katastrofie smoleńskiej wiele miało się zmienić. Z jednej strony opracowywano nowe przepisy bezpieczeństwa związane z podróżowaniem najważniejszych osób w państwie, z drugiej zaś rozpoczęto dyskusję o zakupie nowej floty powietrznej dla VIP-ów. Tej jednak, pięć lat po śmierci śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 innych osób pod Smoleńskiem, wciąż nie ma. Na ile bezpieczne są powietrzne podróże polskich urzędników państwowych? ("Polska i Świat")
Najlepszym momentem do przeprowadzenia zmian były pierwsze miesiące po katastrofie smoleńskiej. Wtedy jednym głosem mówiły wszystkie ekipy w parlamencie, a także eksperci. Najważniejszy był zakup samolotów dla VIP-ów. O nowej flocie powietrznej, z której mieli korzystać państwowi oficjele, mówiło się zresztą od lat 90., a kolejne rządy obiecywały rozpisanie przetargów.
Nowe samoloty? Lepsze rejsowe
Wiceminister obrony narodowej w latach 2009-2012 Marcin Idzik mówił np. 4 lutego 2011 r., 10 miesięcy po katastrofie, że nowa flota samolotów „jest dla rządu priorytetem”. Politycy zapewniali, że do końca 2011 r. przetarg „powinien się rozpocząć”. To jednak się nie stało - ani w 2011 r., ani w kolejnych latach.
Rząd tymczasem zdecydował w połowie 2011 r. o zlikwidowaniu lotniczego 36 specpułku, którego piloci tradycyjnie siadali za sterami maszyn, na których pokładzie siadali polscy politycy i wyczarterował od Polskich Linii Lotniczych LOT samoloty Embraer-175.
Donald Tusk - ówczesny premier - powiedział 5 sierpnia 2011 r., że te dwie, wyczarterowane maszyny „wyczerpują potrzeby państwa polskiego”.
Innego zdania był jednak prezydent Bronisław Komorowski, który rok później stwierdził, że jest to „przedziwna sytuacja”, a to dlatego że embraery mają za mały zasięg, by przelecieć np. Ocean Atlantycki. To z kolei doprowadziło do sytuacji, w której Komorowski lecący do USA na szczyt NATO w Chicago musiał kupić bilety na samolot pasażerski i udać się tam razem z innymi pasażerami.
Cztery lata z nowymi przepisami
Poza kwestią floty samolotów, równie ważne okazało się wdrożenie nowych procedur bezpieczeństwa w organizowaniu lotów polskich delegacji. Po katastrofie smoleńskiej zdecydowana większość ekspertów i komentatorów mówiła otwarcie, że sytuacja, w której tak wiele ważnych dla państwa osób wsiada na pokład jednej maszyny, jest nie do pomyślenia.
Kilka miesięcy po katastrofie, w październiku 2010 r., Biuro Bezpieczeństwa Narodowego opracowało nowe zalecenia dla lotów najważniejszych osób w państwie. Oprócz prezydenta, premiera i marszałków Sejmu i Senatu, dodatkowymi rygorami bezpieczeństwa objęci zostali członkowie Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Kolegium Służb Specjalnych, a także dowódcy poszczególnych rodzajów sił zbrojnych oraz szefowie służb mundurowych.
W lutym 2011 r. wszystkie podmioty i instytucje zaangażowane w organizacje lotów VIP-ów podpisały porozumienie, które zabroniło przebywania na pokładzie tego samego samolotu: prezydenta i marszałka Sejmu, prezydenta i premiera, premiera i pierwszego wicepremiera.
Dodatkowo - w myśl przyjętych wtedy przepisów - jednym samolotem nie może lecieć więcej niż połowa członków Rady Ministrów oraz więcej niż połowa dowódców rodzajów sił zbrojnych.
Przepisy dotyczące lotów są od czterech lat przestrzegane. Po długim czasie, gdy dyskusje o nowej flocie powietrznej dla VIP-ów ucichły, w końcu deklaracje dotyczącą zakupu i wyposażenia takich maszyn wygłosił wicepremier i obecny szef MON Tomasz Siemoniak. W grudniu ub. roku powiedział, że polski rząd w 2015 r. „chce zakupić dwa samoloty, takie, które na terytorium Europy mogą przewozić 12-14 osób, a przez ocean osiem”.
Po latach wraca też kwestia posadzenia za sterami tych maszyn pilotów wojskowych. Eksperci zwracają jednak uwagę na to, że sam zakup samolotów i zatrudnienie pilotów nie wystarczy, bo potrzebne jest stworzenie oddzielnego, własnego ośrodka szkolenia, a tego nie da się zrobić w ciągu roku.
Autor: adso/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24