Ordynator oddziału ginekologicznego, mimo poważnych wskazań, odmówił ciężarnej kobiecie badań prenatalnych. Urodziła drugie niepełnosprawne dziecko. Ta historia ma już swój sądowy finał - ginekolog został uznany winnym, ale konsekwencji nie poniósł żadnych. Odszkodowanie zapłacił szpital, a lekarz do dziś jest szefem oddziału ginekologicznego w jedynym w tej miejscowości szpitalu. ("Czarno na białym")
16 lat temu przyszedł na świat Mateusz. Ludzi z taką niepełnosprawnością jest w Polsce niewiele ponad stu. Chłopiec choruje na dysplazję kręgosłupowo-przynasadową, czyli rodzaj karłowatości. - Fizycznie nie rozwijają się prawidłowo. Praktycznie nie mają w swoim organizmie jednej zdrowej kości - mówi o chorobie swoich dzieci Barbara Wojnarowska.
Gdy Mateusz miał ponad rok, jego mama zaszła w ciążę. - Pierwsze co, to był strach, że niestety drugie dziecko będzie miało tę samą wadę. Tym bardziej, że już ponad rok jeździliśmy z synem po różnych lekarzach specjalistach i wiedzieliśmy, że jest to uwarunkowane genetycznie - mówi pani Barbara.
Wybór "między jednym złem a drugim"
Decyzja była trudna. Matka zdecydowała się na aborcję. - Ja też jestem wierząca. Przed podjęciem tej decyzji, odnośnie badań prenatalnych, byłam u spowiedzi. Trafiłam na bardzo mądrego księdza, który mi wtedy powiedział coś, za co bardzo go szanuję. Powiedział, że to jest mój wybór i ja muszę zdecydować, bo wybieram między jednym złem a drugim złem - wspomina Wojnarowska.
W niewielkim mieście był tylko jeden szpital i pewien lekarz - ordynator oddziału ginekologicznego. Dla młodszych stażem duży autorytet. Barbara Wojnarowska przyszła zrobić badania prenatalne i powiedziała lekarzowi o swojej decyzji. - Słyszę od pana doktora, że moje pierwsze dziecko jest zupełnie zdrowe i drugie też będzie i sobie wymyśliłam jego chorobę - wspomina matka.
Barbara Wojnarowska zderzyła się ze ścianą. Nikt nie chciał podważyć zdania ordynatora. Na prywatne badania nie miała pieniędzy. Zresztą lekarz-autorytet zapewniał, że dziecko urodzi się zdrowe. W 25. tygodniu ciąży USG potwierdziło niepełnosprawność nienarodzonego dziecka.
Ból i cierpienie
- Wtedy wpadłam w histerię, bo tego inaczej nie można opisać. Nie wiem, co mówiłam, co krzyczałam. Pacjentki mówiły, że było mnie słychać na całym oddziale - wspomina.
27 października 1999 roku na świat przychodzi Monika, która również ma chorobę genetyczną. Każdy dzień to wyzwanie - i dla dzieci, i dla rodziców. Dziś trudno jest stwierdzić, jak będzie rozwijać się choroba.
- Moje dziecko jest świadome, że miałam taką możliwość. Ona to wie. Nie robi mi z tego powodu wyrzutów i ona wie, dlaczego, jeżeli podjęłabym taką decyzję, dlaczego chciałam to zrobić. Chciałam uniknąć bólu, cierpienia. Nie mojego, bo matka zniesie wszystko albo prawie wszystko - mówi Wojnarowska.
Bezkarny lekarz
Od narodzin Moniki minęło prawie 15 lat. Lekarz, który odmówił badań, wciąż pracuje w tym samym szpitalu, wciąż jest ordynatorem. Wciąż twierdzi, że nie popełnił błędu. - Pan podpisałby się pod wyrokiem śmierci dla tego dziecka? A może takie dziecko trzeba zrzucić ze skały jak w Sparcie? Albo jak Niemcy hitlerowskie zabijać? Może obóz koncentracyjny urządzić dla dzieci - mówi ordynator, pytany o sprawę Wojnarowskiej. Broni się tym, że było za wcześnie na wykrycie wady genetycznej. - Nie odmówiłem jej badań prenatalnych. Pacjentka została zbadana. Odmówiłem przerwania ciąży - dodaje.
Po narodzinach Moniki Barbara Wojnarowska wraz z mężem poszła do sądu. Sprawa trwała kilka lat, a Sąd Najwyższy przyznał rację rodzicom. "Sąd Najwyższy wskazał, że sądy I i II instancji prawidłowo stwierdziły naruszenie praw powódki jako pacjentki. (...) Pozwany (...) otrzymał dokumentację lekarską pierwszego dziecka pozwalającą na stwierdzenie zagrożeń drugiej ciąży. (...) Odmówił uzasadnionemu żądaniu powódki skierowania jej na badania specjalistyczne i wprowadził w błąd wskazując, że badania USG nie wykazały wady płodu. (...) W tej sytuacji Sąd Najwyższy stwierdził, że wobec zawinionych zaniedbań pozwanego oraz nieprzeciwdziałaniu ich skutkom przez pozwaną, pozwany szpital winien ponieść odpowiedzialność odszkodowawczą" - mówi orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie Wojnarowskich. Lekarz nie został jednak ukarany. W świetle prawa winę poniósł szpital. Barbara Wojnarowska dostała 100 tysięcy złotych odszkodowania i rentę dla córki do uzyskania jej pełnoletności. Sam lekarz nie czuje się winny. - Nie podjąłbym się przerwania ciąży po raz kolejny - podtrzymuje swoją decyzję sprzed 15 lat.
"Wolałby się nie urodzić, niż być tak chory"
Barbara Wojnarowska nie pracuje, opiekuje się dziećmi. Jej mąż jest nauczycielem. Codziennie razem zmagają się z niepełnosprawnością dzieci - ich bólem stawów, odparzeniami, kompleksami. - Ja je kocham i ja bym wskoczyła w ogień za nie, bo ja jestem matką. Nie ma tutaj możliwości, że ja żałuję. Takiej decyzji nie można żałować, bo nie byłoby się wtedy dobrym rodzicem - mówi matka Mateusza i Moniki. Dodaje jednak, że życie z taką niepełnosprawnością jest dużym brzemieniem dla jej dzieci. - Tego jest za dużo. To przerasta dorosłego człowieka, a co dopiero dziecko. Syn bardzo często mówi, że bardzo żałuje. Że wolałby się nie urodzić, niż być tak chory - mówi Barbara Wojnarowska.
Autor: dln/tr/zp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24