- Moje wejście w góry było obciążone - jakby to powiedzieć - dziedziczne. Mój ojciec się wspinał, brat ojca się wspinał - mówił w rozmowie z Edwardem Miszczakiem Maciej Berbeka. Uznany za zmarłego himalaista, zakopiańczyk, architekt przed laty opowiadał Edwardowi Miszczakowi w programie "Ludzie w drodze" o życiu wspinacza i śmierci ojca w górach.
Ojciec Macieja Berbeki, Krzysztof, zmarł na skutek urazów i odmrożeń, jakich doznał w czasie zejścia z Dent d'Herens w Alpach. - To było w 1964 roku. Miałem wtedy 10 lat. Pamiętam tylko, że wieczorem, w przededniu wyjazdu, wsadzałem mu (ojcu - red.) do bagażu taką paczuszkę cukierków, landrynek - wspominał Maciej Berbeka. Od czasu śmierci ojca matka przestrzegała go, by nie wspinał się w Alpach. - Mówiła: możesz synku robić wszystko, tylko nie jedź w Alpy. Byłem raz w Alpach. To były Alpy Francuskie. Może dlatego moja droga w Himalaje była łatwiejsza. Mówiło się mamie: jedziemy w Himalaje, to przecież nie są Alpy - mówił Berbeka.
Strach, który zostaje
Edward Miszczak pytał też himalaistę o jego wyprawę na K2 w 1988 roku. - Zagarnęła mnie tam lawina i spadłem do podstawy ściany. Stałem na czubkach raków i z wbitym czekanem i wiedziałem, że to mnie zaraz porwie i nie mam szansy uciec - opowiadał Berbeka. Mówił, że właśnie świadomość tego, że nie mógł nic zrobić była najgorsza. - To jest ten największy strach i to zostaje - stwierdził himalaista. I dodał: "A potem przychodzi taki moment, kiedy wydaje się, że to jest już koniec. I taki moment przyszedł." W tamtym czasie jednak Maciej Berbeka miał szczęście, bo przy podstawie ściany znalazł się na wierzchu lawiny.
Jak najkrócej w "strefie śmierci"
Himalaista mówił też o pomaganiu sobie partnerów w czasie wspinaczki. - Pomoc tej drugiej osobie nie polega na tym, żeby wziąć partnera i go znieść, bo tego fizycznie chyba nie da się zrobić. Ale samo uczestniczenie w tym, że ta druga osoba nie zostaje sama - tłumaczył Berbeka. Zdobywca pięciu ośmiotysięczników mówił, że najtrudniejsze sytuacje zdarzają się właśnie na wysokości 7-8 tys. metrów. - Wychodzimy bardzo szybko na szczyt. Idzie dwóch świetnie przygotowanych alpinistów. Idą razem. Z reguły na szczycie jeden czeka na drugiego. Ale na dół lecą na łeb, na szyję. Który szybciej zejdzie. Bo ten, kto szybciej zejdzie, ma większą szansę. To się czuje. W tej strefie śmierci trzeba przebywać jak najkrócej - powiedział himalaista. Maciej Berbeka został uznany za zmarłego po wyprawie w Karakorum na Broad Peak (8051 m). Wraz z Tomaszem Kowalskim nie powrócili do obozu po zdobyciu szczytu. Wejście czterech Polaków (Adama Bieleckiego, Artura Małka, Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki) zimą na ten ośmiotysięcznik było pierwszym w historii.
Autor: ktom//kdj / Źródło: TVN, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN