- Ta śmierć zwróciła moją uwagę i w jej sprawie musi zostać przeprowadzone bardzo drobiazgowe śledztwo - powiedział w programie "Tak jest" w TVN24 prof. Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego o śmierci technika pokładowego Jaka-40, który lądował w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. godzinę przed katastrofą Tu-154M.
Profesor Nałęcz mówił, że "każda śmierć, w której w grę wchodzi podejrzenie samobójstwa i każda gwałtowna śmierć dziwi". - To jest na pewno wstrząsające wydarzenie - dodał.
Konieczne "drobiazgowe śledztwo"
Powiedział, że w chwili, gdy o tym przeczytał, był w szoku. - Momentalnie przeczytałem te informacje, więc jestem dosyć typowym odbiorcą. Ta śmierć zwróciła moją uwagę i w jej sprawie musi zostać przeprowadzone bardzo drobiazgowe śledztwo. Prokuratura powinna niesłychanie dokładnie i bez żadnych opóźnień o tym informować - stwierdził.
Nałęcz mówił, że "na pewno będą w Polsce ludzie, którzy w tej śmierci będą widzieli potwierdzenie swojej sensacyjnej teorii na temat katastrofy", ale wiadomo tyle, że "stało się nieszczęście, bo odszedł człowiek". - Trzeba wyjaśnić w jakich okolicznościach - skwitował.
Kim był?
Ciało Remigiusza M. znalazła jego żona w sobotę wieczorem w piwnicy ich domu w Piasecznie.
Remigiusz M., technik pokładowy z załogi Jaka-40, który 10 kwietnia wylądował w Smoleńsku przed katastrofą prezydenckiego Tupolewa, mówił w wywiadzie dla tvn24.pl, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 m - podczas gdy z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do stu metrów.
W wywiadzie technik potwierdzał, że polskie załogi wiedziały, iż na lotnisku w Smoleńsku obowiązuje 100 m jako wysokość decyzji. Określona była ona w tzw. "karcie podejściowej".
Autor: adso//kdj/k / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24