"Tyle osób skrzywdził, prezydenta, jego rodzinę, nas, a ja nadal jestem matką. To najtrudniejsze uczucie, jakie można sobie wyobrazić" - podkreślała w wywiadzie dla "Dużego Formatu Gazety Wyborczej" Jolanta, matka Stefana W., który zabił prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. "Tak bardzo bym chciała prosić żonę, dzieci, rodziców oraz brata pana prezydenta o wybaczenie, ale wiem, że proszę o dużo" - dodała.
Matka Stefana W. w wywiadzie dla "Dużego Formatu" opowiadała między innymi, w jaki sposób dowiedziała się o tym, co zrobił jej syn. "Jeden z moich synów do mnie zadzwonił: 'Mamo, Stefan dźgnął nożem prezydenta Adamowicza i teraz go reanimują'" - mówiła Jolanta.
"A syn dowiedział się od kolegi, który oglądał relację z Orkiestry i zatelefonował, by mu powiedzieć. Włączyłam telewizor, już wszyscy o tym mówili, prezydent był właśnie przewożony do szpitala" - mówiła. "Zaczęłam płakać, mąż również, mówiliśmy do siebie: 'To niemożliwe'" - czytamy w wywiadzie.
"Gdy pan prezydent był operowany, cały czas myślałam, że z tego wyjdzie"
Matka Stefana W. przyznała, że znała tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska. "Pracuję w placówce oświatowej, pan prezydent był u nas kiedyś na rocznicy. Ciepły, dobry człowiek. Nieraz widywałam go na ulicy, w centrum miasta, pewnie szedł do pracy. Mówiliśmy sobie 'dzień dobry'. Gdy pan prezydent był operowany, cały czas myślałam, że z tego wyjdzie" - przyznawała.
Stefan W. był już wcześniej karany. W maju 2014 roku usłyszał wyrok pięciu i pół roku więzienia za cztery napady na banki. Wyszedł pod koniec ubiegłego roku.
Jego matka jeszcze 30 listopada - przed wyjściem syna z więzienia - miała poinformować policjantów, że jej syn ma agresywne zamiary i zapowiada, iż zrobi coś spektakularnego, by wszyscy się dowiedzieli o krzywdzie, jaka jego zdaniem go spotkała. Za swoją sytuację miał obwiniać polityków.
Na pytanie, czego oczekiwała od policji, gdy ostrzegała przed synem, pani Jolanta podkreśliła, że według niej "nie powinien wychodzić [z więzienia - przyp. red.] albo ktoś powinien go obserwować".
"Ale usłyszałam, że nie ma podstaw, że zgłoszą tylko swoje wątpliwości zakładowi karnemu. Nikt się ze mną później nie kontaktował" - podkreśliła. "Skończyłam resocjalizację, rozumiałam, co się dzieje, ale skoro mój syn został wypuszczony, nie wińcie mnie, proszę, ani moich dzieci. Co mieliśmy zrobić?" - pytała.
"Jako matka wciąż go kocham"
W wywiadzie padło pytanie, jak teraz myśli o swoim synu.
"To jest najtrudniejsze. Jako matka wciąż go kocham. Tylko rozpaczam, że zrobił coś strasznego. Tyle osób skrzywdził, prezydenta, jego rodzinę, nas... A ja nadal jestem matką" - mówiła pani Jolanta.
Dodała, że "to najtrudniejsze uczucie, jakie można sobie wyobrazić. Urodziłam syna, który zabił człowieka, i muszę z tym żyć. Ale nigdy się go nie wyrzeknę. Będę z tym cierpieniem już do końca życia, choć syna straciłam na zawsze. Na wolności najpewniej już go nie zobaczę".
Zaznaczyła, że po tym, jak Stefan W. zabił prezydenta Gdańska, w mediach pojawiły się fałszywe informacje na temat jej syna, między innymi, że "wbił komuś nóż w rękę" oraz że "brał narkotyki, wymuszał haracze".
"To wszystko kłamstwa" - dodała. "Nie uczył się, to prawda. Naukę zakończył w szóstej klasie, bo wagarował. Sztuki walki? Nie wiem, skąd się wzięła wiadomość, że lubił bić ludzi. To są kłamstwa. Właśnie w podstawówce stwierdzono u niego zaburzenia zachowania i emocji" - podkreśliła.
"Przeczytałam, że wynosił sprzęt z domu i dawał do lombardu. A ja potem rzekomo odkupowałam. To też nieprawda" - zaznaczyła.
"Niech nas ktoś zrozumie, on skrzywdził także nas"
Matka Stefana W. relacjonowała, że "po zamachu na prezydenta w nocy [do mieszkania - przyp. red.] wpadła policja, z bronią w ręku, zabrali synów na przesłuchanie".
"Niech nas ktoś zrozumie, on skrzywdził także nas. Tak bardzo bym chciała prosić żonę, dzieci, rodziców oraz brata pana prezydenta o wybaczenie, ale wiem, że proszę o dużo i być może będę musiała na to długo poczekać. Dlatego chciałam tego jedynego wywiadu - żeby dotarły do nich moje słowa: bardzo państwa przepraszam. Bardzo przepraszam za moje dziecko" - zaznaczyła pani Jolanta.
Jak mówiła, impulsem do tego, by pójść na policję, było ostatnie widzenie z synem przed jego wyjściem z więzienia. "W trakcie ostatniego, listopadowego widzenia znów mówił, że wydarzyła mu się krzywda. 'Zdrowie mi zniszczyli', powtarzał, i że zrobi coś spektakularnego. Wystraszyłam się" - powiedziała.
"Uważał, że skoro napadał z atrapą, powinien dostać lżejszą karę"
Jak mówiła pani Jolanta, "to się zaczęło jeszcze w Gdańsku. Kiedy był w areszcie, przydzielono mu status więźnia niebezpiecznego i prawie dwa lata spędził w izolatce, to było coś strasznego, przebywał w pojedynczej celi. Najpierw miał tam tylko radiowęzeł, potem pozwolono, byśmy mu przynieśli mały telewizor. I pewnego dnia powiedział mi, że z tego telewizora wychodzą głowy" - relacjonowała.
"Gdy trafił do więzienia w Malborku, poprosiłam o konsultację. Zawieźli go do Szczecina, gdzie stwierdzono schizofrenię paranoidalną. Wrócił, jakiś czas brał leki, ale przestał. Wtedy powiedział, że słyszy głosy, że w gdańskim areszcie był podtruwany, zniszczono mu żołądek, ktoś się znęcał" - opowiadała matka Stefana W.
Kobiet dodała, że jej syn "ostatni rok był w Gdańsku-Przeróbce, zakładzie półotwartym. Podejrzewam, że to tam naoglądał się różnych wiadomości na kanałach informacyjnych i wmówił sobie niechęć do PO. Wcześniej nigdy o tym nie mówił. Tam najczęściej wracał do tego, że w więzieniu zmarnowali mu życie. Nie rozumiał, i nie dało mu się wytłumaczyć, dlaczego dostał ponad pięć i pół roku za napady na placówki bankowe. Uważał, że skoro napadał z atrapą, powinien dostać lżejszą karę".
"Nie byłam w stanie zrównać się z tą tragedią"
Przyznała także, że chciała pożegnać zmarłego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
"Miałam taką myśl, żeby iść w poniedziałek i wziąć udział w wiecu poświęconym jego pamięci albo w środę postawić znicz na placu Solidarności, ale nie miałam siły" - podkreśliła.
"Te tłumy ludzi... Nie byłam w stanie zrównać się z tą tragedią" - mówiła matka Stefana W.
Autor: akr//now / Źródło: Gazeta Wyborcza