- Ja jeszcze mam nadzieję, że wróci. Żyję tą nadzieją. I wiem, że on przyjdzie - mówi Krystyna Jankowska, matka poszukiwanego górnika. W kopalni Mysłowice-Wesoła we wtorek wieczorem ratownicy podjęli działania techniczne, które mają umożliwić im bezpieczne dotarcie do poszkodowanego. - Jakkolwiek by nie było źle, my zawsze szukamy żywego człowieka - zapewnił szef sztabu akcji ratunkowej Grzegorz Standziak.
W poniedziałek wieczorem w należącej do Katowickiego Holdingu Węglowego kopalni Mysłowice-Wesoła doszło prawdopodobnie do zapalenia metanu. W strefie zagrożenia znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię. Jeden jest poszukiwany.
"Pytałam: po co idziesz?"
- Od piątku mówił, że jest niebezpiecznie. Pytałam: Po co idziesz? Idź na emeryturę - relacjonuje Krystyna Jankowska. Matka wierzy, że jej syn wróci. - Wiem, że on przyjdzie.
Determinacja matki, by znaleźć syna jest wielka. - Ja już dzisiaj powiedziałam: mają mi dać kombinezon. Zjadę i go sobie tam sama wykopię - dodaje.
Na efekt poszukiwań zaginionego mężczyzny przed kopalnią czekał we wtorek także jego ojciec, emerytowany górnik. Mówił, że nie ma nadziei na znalezienie syna. Według niego dzień przed wypadkiem wśród pracowników kopalni pojawiły się informacje o zwiększonym zagrożeniu metanowym.
- Prawdopodobnie dzień wcześniej ludzie wiedzieli, że jest tam stężenie metanu, już tam nie powinni pracować - mówił dziennikarzom.
Bezpieczne dotrzeć do ostatniego z górników
We wtorek wieczorem pracujący w kopalni Mysłowice-Wesoła ratownicy podjęli działania techniczne, które mają umożliwić im bezpieczne dotarcie do poszukiwanego.
Głównym problemem uniemożliwiającym im penetrowanie wyrobiska, w którym może znajdować się zaginiony po poniedziałkowym wypadku górnik, jest skład kopalnianej atmosfery. Do wtorkowego południa nie było m.in. pewności, że zawartość metanu w atmosferze nie zagraża wybuchem. Dlatego sztab akcji nie wpuszczał tam ratowników, aby nie narażać ich życia. Wczesnym popołudniem warunki poprawiły się na tyle, że podjęto próby dotarcia do zaginionego.
"Zawsze szukamy żywego człowieka"
Ratownicy mają do pokonania ok. 700 metrów w bardzo ciężkich warunkach - w zadymieniu i w otoczeniu prawdopodobnie zniszczonym przez pożar. Drużyny nie mogą stosować sprzętu mechanicznego - muszą pracować ręcznie.
- Ratownicy znajdują się bezpośrednio w pobliżu rejonu ściany, gdzie miało miejsce to tragiczne zdarzenie - poinformował we wtorek szef sztabu akcji ratunkowej Grzegorz Standziak.
- Dewizą ratowników jest to, że idą po żywych ludzi. Jakkolwiek by nie było źle, my zawsze szukamy żywego człowieka. Zdarzały się przypadki, że ludzie z sytuacji wydawałoby się beznadziejnych, nie bez szwanku, ale wychodzili żywi - skwitował Standziak.
Autor: jl//plw / Źródło: TVN24, PAP