Proszę sobie wyobrazić, że siedzę przed telewizorem, oglądam relację i dzwoni ktoś stąd, prezes tej spółdzielni i mówi, że płonie pana mieszkanie. Wyobraźnia działa niesamowicie - mówił dla TVN24 Stefan Okołowicz, który ma swoją pracownię artystyczną w mieszkaniu, na którego balkon wpadła raca z marszu narodowców.
Podczas Marszu Niepodległości, który przechodził przez Warszawę, doszło do starć z policją, między innymi przed Muzeum Narodowym. Wcześniej maszerujący rzucali racami i petardami w okna między innymi Domu Kultury Śródmieście, budynków wokół ronda Charles'a de Gaulle'a, a także policjantów i dziennikarzy.
W mieszkaniu znajdującym się na trasie marszu, w pobliżu mostu Poniatowskiego, wybuchł pożar. Na jednym z pięter budynku znajduje się tęczowa flaga i baner z symbolem Strajku Kobiet. Oficer prasowy Mazowieckiego Komendanta Wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej młodszy brygadier Karol Kierzkowski w rozmowie z TVN24 powiedział, że "prawdopodobnie wskutek racy czy jakiejś petardy doszło do pożaru na drugim piętrze przy Alei 3 Maja, w budynku mieszkalnym".
"Jakby to mieszkanie się zajęło, to by momentalnie wszystko poszło"
W mieszkaniu, do którego wpadła raca, znajduje się pracownia artystyczna. Jej właściciel Stefan Okołowicz jest witkacologiem, który jest jednym z założycieli Instytutu Witkacego w Warszawie. W pomieszczeniu, do którego wpadła raca, stały fotografie Witkacego na międzynarodową wystawę planowaną na przyszły rok, między innymi zdjęcie zatytułowane "Przerażenie wariata".
- Na szczęście nic się nie zajęło - powiedział pan Okołowicz. Wyjaśnił, że raca wpadła między drzwi, które zaczęły się palić. - Od zewnątrz mogło to wyglądać bardziej przerażająco, bo była taka, tak jak na obrazie Salvadora Dali płonąca żyrafa, tak tu były płonące drzwi, jak u Hasiora - dodał. Podziękował straży pożarnej, że szybko zareagowała, dzięki czemu mieszkanie ocalało. - Jakby to mieszkanie się zajęło, to by momentalnie wszystko poszło - powiedział.
Dodał, że "na szczęście oryginalne prace Witkacego są w zupełnie innym miejscu", a tu znajdują się powiększenia i reprodukcje z wystaw. - To też byłaby duża strata - zaznaczył.
"Oglądam relację i dzwoni prezes tej spółdzielni i mówi, że płonie pana mieszkanie"
- Proszę sobie wyobrazić, że siedzę przed telewizorem, oglądam relację i dzwoni ktoś stąd, prezes tej spółdzielni i mówi, że płonie pana mieszkanie. Wyobraźnia działa niesamowicie, bo wiadomo, jak wyglądają pożary mieszkań. Ogień błyskawicznie się rozprzestrzenia - mówił.
Relacjonował, że prawdopodobnie rzucający race celowali w mieszkanie, w którym wywieszony był plakat Strajku Kobiet, który Okołowicz również sam popiera. - Witkacy o mało nie oberwał. Aczkolwiek Witkacy jako patron chyba to uratował - powiedział. - Witkacy nie ma nic wspólnego ani z marszem, ani ze Strajkiem Kobiet, ale ze mną ma - dodał.
Podczas rozmowy z TVN24 do Okołowicza dzwonili znajomi pytając, czy wszystko jest w porządku oraz zaniepokojeni o swoje prace artyści, których obrazy znajdowały się w mieszkaniu.
"To była masa rac. Jedna za drugą"
Sąsiadka, która mieszka piętro wyżej, pani Zdzisława, mówiła, że zapach spalenizny unosi się również w jej mieszkaniu. Z tego powodu musiała wyjść na zewnątrz. - Akurat do mnie przyjechał syn z dziećmi. Wnuczka 9 lat, wnuczek 5 lat. Oni dostali po prostu jakiejś histerii, bo to było piekło w zasadzie. Ogień niesamowity. To wszystko kumulowało się właśnie na balkonie obok i niżej - opisywała.
Starcia z policją podczas Święta Niepodległości w Warszawie
Dodała, że w efekcie jej syn wrócił z dziećmi do domu, ponieważ "bardzo płakały, przeżyły to bardzo".
- To była masa rac. Jedna za drugą. Huk. W okna waliły te race, w drzwi balkonowe. Wpadły też na balkon - dodała. Zaznaczyła, że dzwoniła w tej sprawie na policję.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24