Pierwszy elektryczny wózek odmienił jego życie, stał się bardziej samodzielny. Nawet w piłkę z innymi grał. Potężny wózek idealnie sprawdzał się do gry w obronie. W piłce nożnej zajeżdżał drogę przeciwnikom, bronił strzałów, a w koszykówce był świetny w stawianiu zasłon. Koledzy i przyjaciele kibicowali mu także wtedy, gdy zapragnął zawalczyć o realizowanie swoich potrzeb seksualnych.
Zawsze mógł na nich liczyć. Dzwonili do agencji towarzyskich, mówili, jak jest, że kolega na wózku jeździ, wozili na spotkania z pracownicami seksualnymi.
Potem odkrył "prywatki", kobiety pracujące na własny rachunek.
- Będąc osobą o znacznym stopniu niepełnosprawności, zawsze mogłem na nich polegać w kwestii seksu i gdyby nie one, zapewne nie byłbym tą samą osobą, którą jestem dzisiaj. Dzięki nim mogłem się spełniać seksualnie, czuć się normalnym facetem - opowiada. I jeszcze, że on był dla nich kimś więcej niż zwyczajnym klientem.
Jego praca licencjacka nosi tytuł "Zjawisko prostytucji w Internecie".
- Do dzisiaj nie zapomnę widoku uśmiechniętych profesorów, kiedy wjechałem swoim wózkiem na salę, aby obronić pracę. Tak jakby wiedzieli, że moja wiedza na ten temat nie została zdobyta dzięki książkom i artykułom. Każdy uznał ten wątek za wyjątkowo ciekawy i jednocześnie nietypowy - wspomina.
Potem napisał jeszcze pracę magisterską i książkę, która - bardzo by tego chciał - ma zmieniać myślenie osób z niepełnosprawnościami o swoim życiu. Sam na pytanie, czy coś chciałby zmienić w swoim, odpowiada, że… nie.
Poznajcie Łukasza Kaznowskiego.
***
Nazywam się Łukasz i mam 31 lat. Urodziłem się w Londynie jako całkowicie zdrowe dziecko. Nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie mogłoby się wydarzyć coś, co wywróci zarówno moje życie, jak i rodziców do góry nogami. A jednak…
Gdy skończyłem dziewięć miesięcy, nagle całkowicie przestałem się ruszać. Nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje. Pewien angielski lekarz po zbadaniu mnie stwierdził, że mam najcięższą formę rdzeniowego zaniku mięśni - SMA typu I. Dodał przy tym, że dzieci z tą chorobą żyją może rok, maksymalnie kilka. Mylił się.
Po latach okazało się, że mam lżejszą formę rdzeniowego zaniku mięśni - SMA typu II, ale nie zmieniało to faktu, że choroba postępowała, a moje mięśnie były z każdym tygodniem, miesiącem, rokiem słabsze i słabsze.
Na co dzień poruszam się na elektrycznym wózku inwalidzkim. Ręce mam na tyle sprawne, że mogę samemu sterować joystickiem od wózka, mogę operować telefonem, pisać na klawiaturze, grać na konsoli, zjeść samemu posiłek i to byłoby mniej więcej tyle. We wszystkich pozostałych czynnościach potrzebuję pomocy drugiej osoby, a do codziennej egzystencji niezbędny jest mi opiekun, który jest zarówno moimi nogami, jak i rękami. Dosłownie i w przenośni.
Mój pierwszy wózek
Mój pierwszy elektryczny wózek otrzymałem w wieku sześciu lat od babci z Anglii. Odmienił on moje życie w sposób niewyobrażalny. Śmiało mogę powiedzieć, że zastąpił on w dużym stopniu moje nogi i stałem się bardziej samodzielny. To, co wcześniej było dla mnie niemożliwe, nagle stało się możliwe. Mogłem samodzielnie przemieszczać się, bawić się z rówieśnikami, ścigać się z nimi po szkole, spacerować po mieście (mieszkaliśmy już wtedy w Sopocie), a nawet uprawiać sport. Jako dziecko, a potem nastolatek często grałem z innymi w piłkę nożną i w koszykówkę. Choć bramek nie strzelałem ani koszy nie zdobywałem, to posiadałem szeroki i potężny wózek, który idealnie sprawdzał się do gry w obronie. W piłce nożnej zajeżdżałem drogę przeciwnikom, broniłem strzałów. Natomiast w koszykówce przeszkadzałem, jak mogłem i byłem świetny w stawianiu zasłon. Co śmieszne, byłem w tym na tyle dobry, że zawsze chętnie wybierano mnie do drużyn, a moje uczestnictwo w późniejszych latach w zajęciach WF-u stało się regułą. Nieraz kończyło się to skruszonym zębem lub obitym nosem, ale ja to po prostu kochałem. Będąc młodym, nigdy nie czułem się niepełnosprawny, pomimo że miałem pewne ograniczenia. Pozostali również zawsze traktowali mnie jak równego sobie.
Mieszkaliśmy już wtedy na przedmieściach Warszawy. Tutaj skończyłem szkołę podstawową, gimnazjum oraz liceum jako jedyna osoba na wózku w tych szkołach. To rodzice od samego początku dbali o to, żebym dorastał wśród zdrowych rówieśników, wysyłając mnie do zwyczajnych szkół. Uważam, że była to najlepsza decyzja z możliwych.
Byłem towarzyski i miałem mnóstwo znajomych. Często uciekałem z pozostałymi na wagary. W liceum dużo imprezowałem i latałem regularnie po warszawskich klubach z muzyką elektroniczną. Z reguły i tam byłem jedyną osobą na wózku. Zawsze mogłem liczyć na moich znajomych, którzy często byli zmuszeni nosić zarówno mnie, jak i mój ciężki elektryczny wózek po schodach. To nigdy nie powstrzymywało nas od zabaw.
Debiut seksualny
Gdy stałem się dorosły, co naturalne, zaczęło ciągnąć mnie do dziewczyn. Odkąd zacząłem dojrzewać, wiedziałem, że moja choroba w żaden sposób nie wpływa na seksualność. Nie miałem potrzeby rozmawiać o tym ze specjalistami ani kimkolwiek. Znam siebie bardzo dobrze. Czucie mam w całym ciele i wszystko odczuwam tak samo jak zdrowy człowiek. Mój członek funkcjonuje normalnie, a z osiąganiem orgazmów też nie mam najmniejszych problemów. Popęd seksualny mam na takim samym poziomie jak w przypadku innych zdrowych mężczyzn. Jedynie co, to słabo się poruszam, więc to dziewczyna musi być stroną aktywną podczas stosunku.
Kamasutry może nie jestem w stanie przerobić, ale czuję się spełniony w kwestii seksu i to pomimo tego, że przez większą część swojego życia nie miałem stałej partnerki, z którą byłbym w oficjalnym związku. Nie ma co ukrywać, ale osobie niepełnosprawnej, a zwłaszcza o takim stopniu niepełnosprawności jak mój, znalezienie sobie dziewczyny nie jest łatwym zadaniem. Zacząłem więc korzystać z płatnych usług seksualnych.
Mój pierwszy raz z kobietą świadczącą takie usługi miał miejsce w Amsterdamie, w słynnej dzielnicy czerwonych latarni. Wyszedłem z założenia, że jak szaleć - to na całego. Miałem wówczas osiemnaście lat i byłem na wakacjach z przyjaciółmi, którzy się mną tam opiekowali. Nie wspominam tego jakoś szczególnie. Była to zwykła transakcja pieniądze w zamian za seks - bez większych emocji, o chemii nawet nie wspominając.
Ale! Dziewczyna nie miała problemu z moją niepełnosprawnością, przekonałem się, że mój stan zdrowia nie jest przeszkodą w kwestii realizowania się w życiu intymnym. Po tym pierwszym kroku w świecie płatnego seksu zacząłem korzystać z warszawskich agencji towarzyskich.
Bywało różnie, bo nie zawsze było wiadomo, do kogo trafię. W agencjach obowiązuje zasada, że przychodzi klient, a dziewczyny do niego wychodzą i on wybiera jedną spośród nich. Częściej trafiałem na dziewczyny, które były wobec mnie bardzo w porządku i dawały ze swojej strony dużo więcej, niż mógłbym się spodziewać. Rzadziej na takie, które nie były zbyt chętne na spotkanie ze mną.
Wracałam zazwyczaj do tych, z którymi było mi dobrze. Moje znajomości z pracownicami seksualnymi nierzadko zamieniały się w bliższe relacje, czułem, że nie spotykam się z przypadkowymi osobami na seks, lecz z bliskimi koleżankami, które znały bardzo dobrze nie tylko mnie, ale także moje potrzeby seksualne.
"Prywatki"
Mając ponad 20 lat, odkryłem pewien portal erotyczny, który otworzył mi furtkę do najfajniejszych dziewczyn świadczących usługi seksualne w Warszawie. Rozpoczęła się moja przygoda na tak zwanych prywatkach. Prywatka to potoczne słowo używane przez klientów, które oznacza, że dziewczyna nie pracuje dla kogoś, lecz sama na siebie. Wynajmuje mieszkanie do spotkań i sama wybiera, z kim chce się spotykać.
Ja zawsze prosiłem moich przyjaciół, żeby dzwonili, tłumacząc w skrócie, jaka jest moja sytuacja. Jeśli dziewczyna nie miała z tym problemu, umawialiśmy się na konkretny dzień i godzinę. Czasami wystarczyła wymiana wiadomości. Dziewczyny te z reguły były dużo bardziej otwarte od tych pracujących w agencjach towarzyskich. Nie mam wątpliwości, że wiele z nich lubiło ten zawód i wszystko, co z nim związane. W moich oczach niektóre z nich były nimfomankami, które kręci możliwość spotykania się z wieloma mężczyznami z różnych środowisk.
Wiele z nich bardzo mnie polubiło. Poza spotkaniami na seks widywaliśmy się na mieście, na imprezach, a nawet u mnie w domu. Bez żadnych dodatkowych opłat z mojej strony. Na spotkaniach z takimi dziewczynami nigdy nie czułem, że kupuję seks. Owszem, płaciłem za godzinę, ale często niższą stawkę od pozostałych klientów. Miałem na przykład kilka dziewczyn, które pracowały na stawce 300 złotych za godzinę, a ja, jako stały bywalec, płaciłem 200 i siedziałem po kilka godzin - rozmawiając, popijając drinki. Spotykałem się z nimi dwa, trzy razy w miesiącu.
Dziewczyny w tym zawodzie są naprawdę różne. Są takie, które szczerze kochają seks z facetami i dla nich jeden partner to za mało. Ale są również takie, które zostały w jakiś sposób skrzywdzone w przeszłości przez mężczyzn i dlatego nie chcą mieć stałych związków. Są też kobiety, które w ten sposób zarabiają na życie z powodu trudnej sytuacji życiowej bądź też finansowej. Każda ma swój powód, dla którego znalazła się w branży, która jest piętnowana przez większą część społeczeństwa.
Ja spotykałem się głównie z kobietami, które są w tym zawodzie z własnego wyboru. I miałem wobec nich wielki szacunek. To naprawdę dobre kobiety o wielkich sercach.
Będąc osobą o znacznym stopniu niepełnosprawności, zawsze mogłem na nich polegać w kwestii seksu i gdyby nie one, zapewne nie byłbym tą samą osobą, którą jestem dzisiaj. Dzięki nim mogłem się spełniać seksualnie, czuć się normalnym facetem.
Nie mam też wątpliwości, że ja byłem dla nich kimś więcej niż zwyczajnym klientem. Często odnosiłem wrażenie, że spotykając się ze mną, czuły, że robią coś dobrego. Nawet te, które mówiły o sobie, że są ku…i, które żyją w przekonaniu, że ich postępowanie jest złe i godne napiętnowania.. Wtedy reagowałem i mówiłem, że pomagają niejednemu, a ja jestem tego najlepszym przykładem.
Stąd zapewne byłem traktowany wyjątkowo. Siedziałem dłużej, niż powinienem, byłem z nimi w stałym kontakcie poza spotkaniami, a czasami nawet otrzymywałem szerszy zakres usług niż to, co było w ich ofercie. Byłem przyjacielem, który nie tylko wpadał na seks, ale umiał też nawiązać przyjacielską relację, interesując się nimi.
W szczególności miałem jedną taką dziewczynę, która była dla mnie jak najlepsza przyjaciółka, wspaniała opiekunka i jednocześnie świetna kochanka. Z mało kim nadawałem na takich samych falach jak właśnie z nią. Mieliśmy podobne charaktery oraz identyczne zainteresowania. Zapraszała do siebie na kolacje, lataliśmy razem po knajpach, na imprezy, przychodziła do mnie do domu. Wszystko bezinteresownie, tak normalnie - po przyjacielsku.
Luzak na kółkach
Po zakończeniu liceum rozpocząłem studia na kierunku dziennikarstwo internetowe na warszawskiej uczelni Collegium Civitas. Wybrałem ten kierunek z dwóch powodów. Po pierwsze, od zawsze lubiłem pisać, a po drugie bardzo interesowałem się koszykówką i moim marzeniem było zostać redaktorem sportowym. W ten oto sposób odbyłem praktyki w jednym z najbardziej popularnych portali koszykarskich w Polsce. Pisałem teksty, przeprowadzałem wywiady z koszykarzami, których znałem osobiście, itp. Kochałem to robić, ale dość szybko zdałem sobie sprawę, że ciężko mi będzie się z tego utrzymać, a poza tym nie bardzo widziałem szansę na znalezienie pracy w tym zawodzie.
Temat i tytuł mojej pracy licencjackiej to "Zjawisko prostytucji w Internecie". Do dzisiaj nie zapomnę widoku uśmiechniętych profesorów, kiedy wjechałem swoim wózkiem na salę, aby obronić pracę. Tak jakby wiedzieli, że moja wiedza na ten temat nie została zdobyta dzięki książkom i artykułom. Każdy uznał ten wątek za wyjątkowo ciekawy i jednocześnie nietypowy. Na tym przecież polega dziennikarstwo, żeby poruszać tematy tabu, a ja wykorzystałem moje prywatne doświadczenia, by napisać niezwykłą pracę, dzięki której otrzymałem tytuł absolwenta studiów licencjackich z najlepszymi ocenami.
Studia magisterskie rozpocząłem na tej samej uczelni, lecz tym razem mój wybór padł na stosunki międzynarodowe w języku angielskim. Do dzisiaj nie do końca rozumiem swoją decyzję, ale dużo się nauczyłem i podszlifowałem swój angielski. Poznałem też wielu ciekawych ludzi z różnych stron świata. Praca magisterska nosiła tytuł "Ameryki wojna z terroryzmem po 11 września" i również obroniłem ją z dobrymi wynikami.
Choć dzisiaj nie pracuję w zawodach, do których przygotować mnie miały studia, to jednak wyniosłem z tych kierunków bardzo dużo. A zdobyte umiejętności w pisaniu podczas pracy jako redaktor portalu wykorzystałem po zakończeniu studiów do napisania książki o swoim niecodziennym życiu.
W "Luzaku na Kółkach" (książka wydana w 2017 roku przez Wydawnictwo Venta) szczegółowo opisałem swoje doświadczenia, szaleństwa, życie intymne i tak naprawdę wszystko, co dotyczy mojego zwariowanego, ale też ciekawego życia na wózku. Pokazuję w niej, ile dobra tkwi w ludziach, pod warunkiem że się na nich otworzymy. Staram się w niej udowodnić, że bez względu na to, w jakiej sytuacji się znajdujemy, możemy korzystać z życia w każdym jego aspekcie. Przytaczam liczne przykłady pokazujące, że jedyne granice jakie mamy, to te, które istnieją w naszych głowach. Myślę, że moja książka dobrze oddaje obraz tego, z jakimi trudnościami przychodzi się mierzyć osobom niepełnosprawnym i w jaki sposób możemy pokonywać własne słabości.
"Siła to stan umysłu, ograniczenia to wymysł człowieka" - to jedno z haseł przewodnich mojej książki, którą wydałem własnym sumptem i samodzielnie promowałem.
Dzięki książce poznałem wielu wspaniałych ludzi z różnych środowisk, a w szczególności osoby niepełnosprawne. Bardzo często otrzymywałem na swoim fanpage'u wiadomości z podziękowaniami za to, że moja książka zmieniła ich myślenie oraz zmotywowała do działania. Nierzadko ktoś pisał do mnie z prośbą o porady - często właśnie w kwestiach intymnych. Swego czasu prowadziłem vloga, uczestniczyłem w różnego rodzaju spotkaniach autorskich, w których motywowałem innych ludzi swoim przykładem. Zdarzyło się nawet kilka razy, że ktoś mnie zaczepił na ulicy i zapytał, czy to ja jestem Luzakiem na Kółkach, wypowiadając jednocześnie miłe słowa pod adresem moim oraz książki. Jest mi niezmiernie miło w takich sytuacjach. Czuję wtedy, że moja praca nie poszła na marne - nawet jeśli nie mam z tego żadnych korzyści finansowych. Lubię dzielić się swoim życiem i nie mam problemu o nim opowiadać - nawet jeśli chodzi o tematy tabu. A co najważniejsze - cieszy mnie bardzo to, że mogę pomagać ludziom w różnych sytuacjach życiowych uwierzyć w siebie i we własne możliwości. Uważam, że trzeba się cieszyć z życia i korzystać z niego na sto procent.
Wiem, że nie wszystko jest od nas zależne i mam ogromne szczęście, że posiadam wspaniałą rodzinę, przyjaciół oraz opiekunów, na których mogę polegać i jednocześnie realizować się życiowo. Niemniej jednak najwięcej zależy od nas samych i tego, w jaki sposób myślimy i podchodzimy do życia. To tylko od nas samych zależy, czy przyciągamy do siebie ludzi, czy ich odpychamy swoim podejściem.
Obecnie pracuję zdalnie jako pracownik biurowy dla pewnej firmy zlokalizowanej z dala od mojego miejsca zamieszkania. Moim głównym zadaniem jest pomoc w organizowaniu podróży służbowych. A więc - wyszukiwanie hoteli, połączeń lotniczych, samochodów pod wynajem, wyszukiwanie różnych informacji, kontaktowanie się w języku angielskim. Ponadto otrzymuję rentę z tytułu mojej niepełnosprawności. Na co dzień mieszkam z rodziną, która nieustająco mnie we wszystkim wspiera, opiekuje się mną. Moimi nogami i rękoma od lat są też opiekunowie, którzy pomagają mi żyć niezależnie. Mam również samochód, przystosowany tak, że mogę podróżować w różne miejsca.
Przyznaję się bez bicia, że jak na sytuację zdrowotną, w której się znajduje, nie mógłbym mieć lepiej. Bardzo doceniam to, co mam. Wiem, że nie każdy ma tyle szczęścia co ja, i jest mi z tego powodu przykro. Staram się jednak udowadniać ludziom swoim przykładem, że dużo też zależy od nas samych. Bez pozytywnego podejścia do życia nie ma pozytywnych rezultatów. Trzeba wykorzystywać każdą sytuację, w jakiej się znajdujemy na sto procent swoich możliwości.
Dzisiaj, mimo że nie jestem tak samo zwariowany jak kiedyś, to nadal mam w sobie dużo luzu i jestem aktywny na różnych frontach. Nastąpiło u mnie również wiele zmian. Pracuję zdalnie, rozpocząłem leczenie Spinrazą, dbam o dietę, ale jednocześnie nadal lubię czasem wyskoczyć gdzieś na miasto, żeby się zabawić lub po prostu spotkać się ze znajomymi. Wciąż interesuje się koszykówką i jeżdżę na mecze miejscowych drużyn, jeśli tylko jest to możliwe. Nie tak dawno poznałem kogoś. Zobaczymy, jak to się wszystko rozwinie. Fajnie byłoby się w końcu ustatkować. Nigdy nie wybiegam za daleko w przyszłość i cieszę się każdym dniem. Skupiam się przede wszystkim na tym, co jest tu i teraz. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy jest coś, co bym zmienił swoim życiu, odpowiedziałbym, że nie. Jestem dumny ze swoich dotychczasowych dokonań i nie żałuję żadnego ze swoich dotychczasowych wyborów. Mam też świadomość, że mógłbym robić więcej niż obecnie. Najważniejsze jednak dla mnie jest to, żeby moja historia trafiała do ludzi, zmieniała myślenie, otwierała oczy na pewne kwestie oraz inspirowała do działania i wiary we własnego siebie. Albo Ty bawisz się życiem, albo życie bawi się Tobą!
TUTAJ MOŻNA KUPIĆ KSIĄŻKĘ ŁUKASZA >>> A TUTAJ ZAPOZNAĆ SIĘ Z JEGO FANPAGE'EM >>> REPORTAŻ O ŁUKASZU W "DZIEŃ DOBRY TVN" >>>
Autorka/Autor: Łukasz Kaznowski, autor książki "Luzak na Kółkach"
Źródło: Magazyn TVN24