Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku rozpoczął się w poniedziałek proces lekarza i dwóch położnych, oskarżonych o nieumyślne narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia urodzonego przedwcześnie noworodka. Dziecko ma teraz poważne problemy zdrowotne.
Chodzi o jeden z oddziałów Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Oskarżeni to młody lekarz rezydent i dwie doświadczone położne. Cała trójka nie przyznaje się do zarzutów. Sąd rozpoczął w poniedziałek przesłuchania świadków.
Dziewczynka była reanimowana
Prokuratura Okręgowa w Białymstoku zarzuciła oskarżonym, że w czerwcu ubiegłego roku nieumyślnie narazili przedwcześnie narodzone dziecko na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. W ocenie prokuratury, doszło do tego, ponieważ - mimo zgłaszanego przez pacjentkę w 26. tygodniu ciąży silnego bólu - lekarz dyżurny nie przeprowadził badania położniczego, a kobieta dostała jedynie lek rozkurczowy. Położne, które były wtedy na nocnym dyżurze, odpowiadają przed sądem za to, że - wiedząc o dolegliwościach pacjentki - wobec braku reakcji lekarza dyżurnego, nie zawiadomiły lekarza nadzorującego. - Brak odpowiedniej reakcji osób, na których ciążył obowiązek opieki nad ciężarną pacjentką, skutkował nierozpoznaniem przedwczesnego rozpoczęcia porodu, co w efekcie zwiększyło ryzyko wystąpienia w okresie okołoporodowym głębokiego niedotlenienia dziecka - uważają śledczy. Dziewczynka urodziła się bez oznak życia, czynność serca udało się przywrócić dopiero po 10 minutach reanimacji. Jest niepełnosprawna, jej matka mówiła dziennikarzom, że właściwie każdego dnia walczy o życie dziecka.
Nie przyznają się do winy
Oskarżeni nie przyznają się do winy. Lekarz mówił w poniedziałek przed sądem, że jest rezydentem, czyli lekarzem, który się szkoli i uczy. Oznacza to obowiązkowe dyżury medyczne pod nadzorem lekarza ze specjalizacją. Gdy doszło do zdarzenia, był na 4. roku specjalizacji, która trwa 6,5 roku. Oskarżony mówił, że nie mógł na dyżurze podejmować samodzielnych decyzji i dodał, że to na lekarzu nadzorującym "ciążyła odpowiedzialność za to, aby dyżur przebiegał prawidłowo". - To on podejmował wszelkie działania diagnostyczne i terapeutyczne w trakcie dyżuru - mówił oskarżony. Powiedział też, że z lekarzem nadzorującym konsultował się i przedstawiał mu sytuację pacjentki, mówiąc mu, iż jest zagrożenie przedwczesnego porodu. Wyjaśniał, że lekarz zalecił dalszą obserwację, a w przypadku nasilenia się dolegliwości - zastosowanie leków rozkurczowych, nie wskazał też na potrzebę innych działań. Zdaniem prokuratury, która oparła się m.in. na zeznaniach świadków i opinii biegłych, po tej konsultacji lekarz nadzorujący przez kilka godzin nie był informowany o stanie pacjentki. Zarzutów mu nie postawiono.
Konsekwencje służbowe
Przed rozpoczęciem procesu sąd nie uwzględnił wniosku obrony o wyłączenie jawności sprawy z uwagi na tajemnicę lekarską. Zgodził się z argumentacją prokuratury, że lekarze zeznający w tej sprawie zostali z tej tajemnicy zwolnieni, poza tym o jawność procesu wnioskowała pokrzywdzona kobieta. W ub.r. sprawa miała też konsekwencje służbowe. Jak informował wtedy szpital, lekarz nadzorujący został zwolniony, a wobec pozostałych osób (rezydenta i położnych) orzeczono kary służbowe wynikające z kodeksu pracy: nagany i upomnienia.
Autor: js/kk / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24