- Jestem niewinny - zapewnia ksiądz Wojciech Gil, podejrzewany na Dominikanie o molestowanie dzieci. Jak tłumaczy, dowody znalezione w jego domu mogły zostać podrzucone. I mówi: - Jeżeli przepraszam, to przepraszam za moją naiwność, mój brak odpowiedzialności, że tym ludziom za bardzo zaufałem.
Do księdza Gila udało się dotrzeć dziennikarzowi telewizji publicznej, Piotrowi Krysiakowi, który kiedyś przygotowywał o nim materiał.
Pytany wprost o to, czy dopuścił się molestowania dzieci, ksiądz odpowiada: - Nie.
"Ja się za te dzieci modlę"
Gil mówi, że zna tylko jednego z trzech chłopców, który doniósł na niego do prokuratury. Pytany zaś, czy kojarzy Carlo, jednego z chłopców występującego w reportażu dominikańskiej telewizji przyznaje, że tak. Chłopiec miał razem z księdzem jechać w tym roku do Polski, jednak z powodu jego "nieodpowiedzialnego zachowania", tak się ostatecznie nie stało.
- Ja się za te dzieci modlę, proszę pana Boga, że jeżeli cokolwiek złego w moim kierunku czuli, żeby mi wybaczyli, ale z drugiej strony wiem, że nie zrobiłem nic złego w stosunku do tych dzieci. Modlę się za nie, jako kapłan, jako człowiek - podkreśla Gil. Zaznacza przy tym, że żadne jego słowo nie będzie dla ludzi wiarygodne.
- Ja mogę powiedzieć, że jestem niewinny i te oskarżenia, które chłopiec o imieniu Carlo kieruje pod moim adresem, są całkowicie zmyślone. Z jakiego względu - nie wiem. Kto za tym wszystkim stoi, kto tym kieruje, też nie wiem. Wiem jedynie, że jeśli jest to jego jakiś wewnętrzny żal, to za to, że do Polski nie poleciał, a wydaje mi się, że może tak być - wyjaśnił.
Gil dopuszcza też możliwość zemsty za jego działalność w wiosce, która mogła komuś się nie podobać. Opowiada, że w Juncalito zaczął wprowadzać zmiany i walczyć z narkotykami.
"Przez miesiąc czasu można podrzucić wszystko"
Opowiada, że "o całej sprawie dowiedział się z ostrzeżeń, że ma nie wracać, że jest na niego wydany wyrok śmierci". - Zacząłem się zastanawiać o co chodzi - mówi. Dodaje, że wtedy zadzwonił do diakona na Dominikanie. Pytany, czy prosił go o wyniesienie komputerów, które mogłyby go obciążać, odpowiedział, że nie pamięta.
Zaznacza jednak, że przeszukanie na parafii przeprowadzono pod jego miesięczną nieobecność był wtedy w Polsce. Nie wyklucza, że materiały mogły zostać podrzucone. Twierdzi, że gdy był w Polsce, ludzie z Dominikany mieli dostęp do jego domu - z grupy ratunkowej i patrolu obywatelskiego, do których należał.
- Przez miesiąc czasu można podrzucić wszystko. Jeżeli ktoś chce coś znaleźć, to znajdzie nawet bombę atomową - ocenia.
O chwili, gdy dowiedział się, jakie zarzuty mu są stawiane, opowiada: - To było dla mnie, jakbym spadł z 10. piętra na główkę. To był ogromny cios, bo tego nigdy się nie spodziewałem. Czułem się zdruzgotany, wiedziałem, że będę miał wielki problem, aczkolwiek chciałem wrócić, żeby stawić temu czoła. Jednak wszyscy moi przyjaciele, którzy mnie znali, po prostu mi odradzali.
"Od samego początku byłem do dyspozycji policji"
Ksiądz Gil, jak tłumaczy, stwierdził, że "ma moralne prawo do obrony własnego życia". Postanowił nie wracać na Dominikanę.
Podkreśla, że jego adwokat do tej pory nie miał wglądu w materiały dowodowe. - Jestem przekonany, że na Dominikanie nie miałbym żadnych możliwości oczyszczenia się z tych zarzutów.
Zapewnia też, że w Polsce nie ukrywał się. - Od samego początku byłem do dyspozycji policji. Nie zgłosiłem się do prokuratury, bo nie kazano mi się zgłosić - wyjaśnia.
"Jestem przekonany, że się skończy dobrze"
- Jeżeli przepraszam, to przepraszam za moją naiwność, mój brak odpowiedzialności, że tym ludziom za bardzo zaufałem. Nie skrzywdziłem tych dzieci, a jeżeli je skrzywdziłem, to tylko i wyłącznie w takim wymiarze, że być może za bardzo zaufałem wszystkim tym ludziom na Dominikanie - mówi Gil.
I dodaje: - Jestem przekonany, że się skończy dobrze. Nie może się skończyć inaczej, jeżeli wiem, że jestem niewinny w tej sprawie.
A na koniec mówi: - Jeżeli komuś bardzo na tym zależy, aby zniszczyć moje życie, to i tak znajdzie na to sposób. Moje życie się nie kończy tu. Moje życie kończy się gdzie indziej - stwierdza.
Oskarżany o pedofilię
Michalita Wojciech Gil, który miał się dopuścić czynów pedofilskich wobec trójki dzieci, był w Polsce na wakacjach, gdy pod koniec maja pojawiły się zarzuty wobec niego. Nie wrócił na Dominikanę, gdzie prowadził parafię w górskiej miejscowości Juncalito. W rozmowach telefonicznych z miejscowymi dziennikarzami zaprzeczał wszystkim oskarżeniom.
W czwartek Dominikana zwróciła się z prośbą do Interpolu o pomoc w poszukiwaniu polskiego księdza. W piątek Komenda Główna Policji podała, że dane księdza podejrzewanego przez władze Dominikany o pedofilię zostały zamieszczone przez Interpol w bazie osób poszukiwanych. Za ks. Gilem wystawiono tzw. czerwoną notę Interpolu. Polskim policjantom udało ustalić miejsce pobytu księdza. Przebywa on w domu rodziców w podkrakowskiej miejscowości. Policja, zgodnie z prawem, nie mogła go jednak zatrzymać.
Dziennikarzom dominikańskiej telewizji udało się dotrzeć do materiału dowodowego zgromadzonego przez prokuraturę tego kraju w sprawie księdza Gila. Zawiera on wstrząsające zeznania ofiar księdza i opis zawartości skonfiskowanego przez śledczych twardego dysku należącego do polskiego duchownego. Są tam m.in. materiały pornograficzne z udziałem nieletnich.
Skandal na Dominikanie
Władze Dominikany badają również sprawę byłego już nuncjusza apostolskiego na Dominikanie arcybiskupa Józefa Wesołowskiego, którego w sierpniu odwołał papież w związku z podejrzeniami o pedofilię.
Śledztwo w sprawie podejrzenia seksualnego wykorzystywania dzieci przez dwóch polskich duchownych prowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Toczy się ono w kierunku przestępstwa pedofilii, za co w Polsce grozi do 12 lat więzienia. Drugim wątkiem postępowania jest przestępstwo utrwalania treści pornograficznych z dziećmi (zagrożone pozbawieniem wolności do 10 lat).
Autor: mn, nsz/tr / Źródło: TVP Info
Źródło zdjęcia głównego: materiały policji