Płyniemy szybko, woda ma duszący zapach stęchlizny. Piach dostaje nam się do oczu, trzeba założyć okulary. Strażnicy mówią, że na początku było łatwiej wybierać śnięte ryby, bo jeszcze były całe. Po kilku dniach uległy rozkładowi, pękały na ich oczach albo zamieniały się w lepką maź.
Magda, gdy patrzy na rzekę, czuje bezsilność. Czeka na wyniki badań krwi na obecność rtęci i metali ciężkich.
Paweł, strażnik Straży Rybackiej pyta, gdzie są państwowe instytucje.
Radosław pokazuje bąble, które wyskoczyły mu nad skarpetką po kontakcie z rzeczną bryzą.
Mirosław Kamiński, prezes Polskiego Związku Wędkarskiego w Zielonej Górze, pokazuje oparzenia na ręce. Ostrzega, by nie przebywać w okolicach rzeki.
Strażak, który odławiał śnięte ryby w Połęcku, rozbiera się przed domem, bo fetor z ubrań jest nie do wytrzymania.
"Z czego jeszcze nas ODRĄ?" - pytają na transparencie przedsiębiorcy podczas protestu przy porcie w Cigacicach.
Burmistrz Krosna Odrzańskiego Marek Cebula czyta dane z tabelki. Wynika z niej, że w powiecie krośnieńskim odłowiono 16 ton śniętych ryb.
17 sierpnia stoję na moście i patrzę na rzekę w Krośnie Odrzańskim. Dobrze znam ten widok. To moje rodzinne miasto.
My mamy tu żałobę
Pamiętam Odrę z dzieciństwa. Była wartka, szeroka i głęboka. Często zatrzymywaliśmy się z dziadkiem na moście, by poszukać wirów. Dziadek miał wędki, czasem zabierał mnie na ryby nad Odrę albo Bóbr. Zwykle większość "główek" była już zajęta, więc szliśmy wzdłuż rzeki, by poszukać wolnego miejsca. "Główki", inaczej ostrogi, są dziełem człowieka. Powstały w wyniku regulacji rzeki. To miejsca, gdzie można usiąść nad brzegiem i łowić. W nocy na każdej "główce" paliły się światła latarek, czasem ktoś rozbijał namiot. Tutaj każdy ma w rodzinie przynajmniej jednego wędkarza.
17 sierpnia, gdy stoję na moście, który łączy Krosno Odrzańskie dolne, położone nad rzeką, z górnym, położonym na skarpie, ta kiedyś wartka i szeroka rzeka przypomina strumyk. Wędkarze mówią mi, że w pierwszych dniach katastrofy miała kolor coli. Dziś nadal jest mętna, wydaje się, że stężała. Ma tak słaby nurt, że trzeba się dobrze przyjrzeć, by zauważyć, że nie stoi w miejscu. Co jakiś czas uderza w nozdrza zgniły zapach bagnisk połączony ze stęchłą wonią brudnej wody, rozkładu i czegoś chemicznego. Słyszę hałas TIR-ów wjeżdżających na most gorący od upału, uderza we mnie chmura spalin. Rzeka jest ciemna i martwa, aż po horyzont nie widać ptactwa.
Chce mi się płakać.
- Od chwili katastrofy czujemy bezsilność i smutek, dla nas rzeka przestała istnieć. Mamy tu żałobę - mówi Magda Bobryk, prezeska stowarzyszenia "515". Nazwa oznacza 515. kilometr Odry, na którym znajduje się dom Magdy położony tuż nad rzeką. - Nie czujemy się bezpiecznie, boję się zjeść nawet pomidory z ogrodu. Moja siostra, współzałożycielka stowarzyszenia, na razie nie przychodzi z dziećmi nad rzekę. Boi się, nikt nie sprawdzał stanu powietrza nad Odrą. Nie wiadomo, co wdychamy, jaka substancja zabiła ryby, czy rzeka nas nie potruje. Z dnia na dzień rośnie w nas strach. Ty też jesteś tu na własną odpowiedzialność - dodaje.
Magda mieszka w Krośnie Odrzańskim "na dole", czyli nad rzeką. Moi rodzice mieszkają "na górze", ale ja też wychowałam się nad rzeką. Moja babcia była sąsiadką Magdy i tak jak ona mieszkała na 515. kilometrze Odry. Na 516. jest ujście Bobru do Odry, na 519. wpada nieduży dopływ - rzeka Biela. Na 520. jest siedlisko ptaków kani rudych i poligon, gdzie czasem można podpatrzeć, jak na drugą stronę rzeki przepływają amfibie. Rzeczny krajobraz to dla nas coś oczywistego. Wystarczy zamknąć oczy, by przywołać go w głowie. Górne Krosno też ma swoje plusy. Na promenadzie przy Parku Tysiąclecia rozciąga się piękny widok na Odrę, most i kościół św. Jadwigi. Dolne Krosno to domy i kamienice położone w odległości 20-30 metrów od rzeki. Widok na łąki i rzekę z okna takiego domu zapiera dech. W takim domu, na tarasie z widokiem na Odrę, jemy z Magdą śniadanie.
- Dzięki sile kobiet, mojej mamie, siostrze i grupie naszych przyjaciół, w 2019 roku powstało stowarzyszenie "515". Naszym celem jest rozkochiwać ludzi w rzece. Europejskie miasta kwitną nad rzekami, ludzie uwielbiają spędzać tam czas, bo rzeka ma wyjątkową aurę, jest w niej jakaś metafora życia. Pomyślałam, że i u nas powinno być podobnie. Nasze działania mają odczarować złą sławę wokół Odry, która pogłębiła się po powodzi w 1997 roku. Zaczęliśmy pracować nad tym, by ludzie z powrotem pokochali rzekę, przestali się jej bać. Przez ponad trzy lata udało nam się przekonać mieszkańców, że Odra to nasz skarb - mówi Magda. - Jak po tej katastrofie mamy się teraz z nimi komunikować, by z chęcią przyjeżdżali nad rzekę? Tego naprawdę nie wiem.
Opowiada, że wszystkie przedsięwzięcia nad rzeką, które mieli zaplanowane w następnych tygodniach, zostały wstrzymane. - We wrześniu szkoły w ramach projektu "Temat rzeka" miały uczestniczyć w tak zwanych lekcjach terenowych "515 niebieskich godzin w szkole". Dzieci miały z bliska pod mikroskopem oglądać krople żywej wody z rzeki. To teraz niemożliwe. Katastrofa zmieniła przyszłość stowarzyszenia. Musimy przekierować nasze siły z działań edukacyjnych i kulturalnych na takie, które pomogą nam uratować i odbudować ekosystem w rzece. Jako pierwszy podmiot wraz z innymi partnerami stowarzyszenia postawimy na rzece zdigitalizowaną stację monitorującą Odrę, by wszyscy wiedzieli na bieżąco, jaka jest jakość wody. Wzorujemy się na rozwiązaniach niemieckich, oni mają trzy takie stacje na rzece - mówi.
Wszystko, co najpiękniejsze
Przez trzy lata w stowarzyszeniu "515" wiele się działo, choć od początku piętrzyły się trudności: najpierw pandemia, a potem wojna w Ukrainie utrudniła organizację różnych przedsięwzięć. Działacze nie poddali się i do czasu katastrofy ekologicznej na Odrze udało im się zaprosić mieszkańców na śniadania nad Odrą czy koncert.
- Do tej pory zapraszaliśmy botaników i innych ekspertów, by wciągali ludzi w świat nadodrzańskiej przyrody. Dzieci szły z nami na łąki, oglądały świat przyrody nad rzeką z bliska, podziwiały rośliny, których kwiaty otwierają się tylko w nocy - opowiada działaczka. I dodaje, że jej marzeniem było stworzenie mapy całej Odry, by dowiedzieć się, kto mieszka na poszczególnych kilometrach. Mapa miała połączyć ze sobą ludzi rzeki.
- Myślę, że nam się to tutaj udało. Zawiązała się tu wspólnota ludzi mieszkających nad Odrą, wydarzenia na rzece stały się pretekstem do wspólnych działań. Ludzie przychodzili do namiotu pod domem, który jest naszym centrum dowodzenia, dzwonili, pytali o to, co teraz planujemy. Działalność w stowarzyszeniu dla wszystkich była wielką wartością. Włożyliśmy wszystkie siły w to, by oddać rzekę mieszkańcom i sprawić, by się z tą rzeką zaprzyjaźnili. Moja mama, dla której rzeka jest wszystkim, jest teraz na wakacjach. Rzadko wyjeżdża, bo zawsze mówi, że wszystko, co najpiękniejsze, widzi z okna swojego domu. Boję się, jak zareaguje, gdy tu wróci - opowiada.
Magda wraca pamięcią do czasu sprzed katastrofy. Mówi, że zanim pojawiły się w mediach pierwsze wiadomości o skażeniu, niepokojące informacje napływały do niej od wędkarzy.
- Starzy wędkarze alarmowali, że czuć zapach fenolu. Pan Mietek, który łowi ryby od 50 lat mówił, że już w lipcu miał wrażenie, że woda parzyła go jak pokrzywa. Nie miał żadnych zmian skórnych. Mój partner i ja byliśmy w wodzie 26 lipca, weszliśmy na kajak, by zmierzyć głębokość rzeki. Wypłynęliśmy na środek rzeki. Andrzej wyciągał gołymi rękami sznurek, stopami dotykał wody. Ja też miałam kontakt z wodą. Cztery dni później oboje mieliśmy krwiomocz. On był w gorszym stanie, miał gorączkę, trafił do lekarza. Dostał silny antybiotyk. Może to było skażenie chemiczne? Nie wiem, ale mam podstawy, by mieć takie domysły, bo lekarze nie odpowiedzieli jednoznacznie, skąd takie objawy. Kilka dni temu zrobiłam badania krwi na obecność metali ciężkich. Czekam na wyniki - mówi Magda.
Nikt nas nie ostrzegł
Magda w środę 17 sierpnia była na spotkaniu komisji sejmowej w Warszawie.
- Zobaczyłam tam jedynie marnotrawstwo własnego czasu i polityków, których nie bardzo interesuje człowiek. Tu nad rzeką działa się błyskawicznie. Wcześniej na konferencji w Cigacicach z niedowierzaniem usłyszałam słowa skierowane do mnie i naszej ekspertki dr Marty Jermaczek-Sitak ze strony ministra Grzegorza Witkowskiego, że jesteśmy "pseudoekolożkami". Serio? Życie w czystym, nieszkodliwym dla zdrowia miejscu jest moim prawem, a nikt nie umiał i nie umie do dziś odpowiedzieć na pytanie, czy ja i mieszkańcy jesteśmy tu bezpieczni. Gdzie są służby państwowe? Gdzie są badania powietrza? Gdzie zarządzanie kryzysowe, z którego jasno wynika, co się dzieje dookoła? Sposób zarządzania tym kryzysem oceniam jako nieudolny. Kto jest za to odpowiedzialny? To trudne dla mnie. Podróżuję po świecie, widzę, jak zorganizowane są inne kraje, jaka tam jest świadomość społeczna, poczucie dbałości o środowiska. A przede wszystkim, jaka jest egzekucja kar za zanieczyszczanie środowiska - uważa.
Pytam Magdę, co dalej.
- Musimy się przeorganizować, na pewno nie zostawimy rzeki. Musimy postawić na edukację, by wszyscy wiedzieli, że rzeki to arterie życia dla wszystkich obywateli tego kraju. Zintensyfikujemy swoje działania w ramach koalicji "Czas na Odrę" i "Ratujmy rzeki". Zbudujemy tu pierwszą społeczność, która będzie samodzielnie monitorować jakość rzek. Znajdziemy w naszej okolicy każdą rurę, która wyrzuca podejrzaną zawartość do Odry. Nie zostawimy rzeki i ludzi - mówi działaczka.
W województwie lubuskim odłowiono grubo ponad 20 ton martwych ryb. Najwięcej, bo 15 ton, w okolicach Gostchorza i Krosna Odrzańskiego. To rekord. Martwe ryby zauważyli najpierw wędkarze ze Społecznej Straży Rybackiej w Krośnie Odrzańskim. Działania zaczęły się 9 sierpnia, prace trwały od rana do wieczora. - Sami się zebraliśmy, oczywiście zostały o tym poinformowane konkretne osoby. Polski Związek Wędkarski w Zielonej Górze, pan burmistrz Krosna Odrzańskiego. Parę dni działaliśmy sami z ochotnikami. Było nas około 50 osób - mówi Paweł, strażnik rybacki z Krosna Odrzańskiego.
Społeczna Straż Rybacka to organizacja społeczna, powołana przez Starostwo Powiatowe w Krośnie Odrzańskim. Strażnicy rybaccy zajmują się kontrolowaniem wód w powiecie krośnieńskim. Sprawdzają, czy wędkarze mają wszystkie dokumenty, opłacają składki, łapią też kłusowników. Każdy powiat ma swoich strażników. W powiecie krośnieńskim jest ich 64.
- Trzy dni odławialiśmy śnięte ryby, nie wiedząc, z czym mamy do czynienia. Państwowe służby zaangażowały się trzy dni później - opowiada Paweł. Wędkarze i członkowie Straży Rybackiej mówią o poczuciu żalu. - Nikt nas nie ostrzegł, myśleliśmy, że to przyducha - dodaje Paweł. Przyducha to znaczne zmniejszenie tlenu w wodzie, które może prowadzić do śnięcia ryb. Paweł prosi o anonimowość. Tłumaczy, że z mediów społecznościowych usuwane są filmiki strażników z akcji na rzece. - Taka demokracja, szkoda słów. Za mali jesteśmy, żeby coś wskórać. Gdzie są państwowe instytucje, żeby wyjaśnić, co się stało? - pyta.
- Wiedzieliśmy, że coś musiało być do rzeki spuszczone, bo kilka osób miało poparzone dłonie. Są w trakcie leczenia, zostali skierowani na badania przez sanepid. A ryby? Jak je wyciągaliśmy, niektóre jeszcze żyły, ale miały przekrwione, poparzone skrzela - dodaje inny strażnik. I pokazuje zdjęcie z odsuniętą rybią płetwą. Pofalowane jak firanki i spalone skrzela widać wyraźnie.
- Ryby umierały na naszych oczach - mówią strażnicy.
Jestem nad Odrą w Połęcku, wsi oddalonej 17 kilometrów od Krosna Odrzańskiego. Przy promie o 9 rano służby zwodowały łodzie, żołnierze będą zbierać worki ze śniętą rybą zostawione na brzegach. Prom dziś nie przewozi aut, woda jest zbyt płytka. Na miejscu jest kilka oddziałów służb: 5. Batalion Saperów, Straż Rybacka i Straż Pożarna. Rzekę sprząta kilka zespołów na łodziach.
Rozmawiam z komendantem powiatowym Państwowej Straży Pożarnej w Krośnie Odrzańskim.
Andrzej Kaźmierak: - Prowadzimy czyszczenie rzeki zarówno w dół Odry, jak i w górę. Wczoraj zakończyliśmy działania na 521. kilometrze. Łodzie, które płyną w górę rzeki, mają za zadanie oczyścić teren do 521. kilometra, a te, które płyną w dół rzeki, mają dotrzeć do granicy powiatu, jeśli będzie to oczywiście możliwe. Na łodziach są saperzy, strażacy Państwowej Straży Pożarnej i Ochotniczej Straży Pożarnej. Mamy wodery, żele do dezynfekcji, rękawice i maseczki. Są też patrole piesze, które mają worki i podbieraki. Ryby są zbierane ręcznie. To niebezpieczna, ciężka praca. Wszystkie martwe ryby są przewożone do punktu zbiórki i tam przekazywane do kontenera.
Wędkarze palą znicze
Próbuję policzyć, z ilu osób składa się cała ekipa, która 17 sierpnia oczyszcza brzegi rzeki w okolicach Połęcka.
Komendant Kaźmierak wylicza: 33 żołnierzy 5. Batalionu Saperów, 10 strażników ze Straży Rybackiej, 10 strażaków. Wśród nich są dwie kobiety. Do dyspozycji są cztery łodzie z Wojska Polskiego, jedna łódź rybacka i trzy łodzie ze straży pożarnej. Wszyscy wyposażeni w rękawice, worki i podbieraki.
Czy to dużo ludzi? - pytam.
- Jeśli weźmiemy pod uwagę odcinek, który mamy do zrobienia, to nie jest dużo - odpowiada komendant.
Wsiadam do łodzi z trzema strażnikami. Jeden trzyma ster, dwóch zajmuje się zbieraniem worków z martwymi rybami. Płyniemy szybko, woda ma duszący zapach stęchlizny. Zatrzymujemy się przy brzegu co dwie, trzy "główki". Mówię, że rzeka śmierdzi.
- Ten zapach jest dziś akurat do zniesienia. Dwa dni temu fetor był nie do wytrzymania. Ubrania tak śmierdziały, że rozbieraliśmy się przed domem i wkładaliśmy je do reklamówki - mówi jeden ze strażaków.
Strażnicy rybaccy opowiadają, że na początku wędkarze wyciągali z wody martwe dojrzałe szczupaki, sumy i inne piękne okazy ryb.
- Płakaliśmy. Wędkarze nad Odrą przy moście w Krośnie Odrzańskim palili znicze. Dla nas to koniec świata. Rzeka to całe nasze życie - mówi Paweł z krośnieńskiej Straży Rybackiej.
Płyniemy, piach dostaje nam się do oczu, trzeba założyć okulary. Strażacy mówią, że na początku łatwiej było wybierać śnięte ryby, bo jeszcze były całe. Po kilku dniach uległy rozkładowi, pękały na ich oczach albo zamieniały się w lepką maź.
- Straszny widok, mogę pokazać zdjęcia. Ale nie wiem, czy powinna je pani oglądać - ostrzega Paweł.
Oglądam. Nie wiem, co powiedzieć. Brakuje słów.
Strażacy zbierają z brzegów śnięte ryby w srebrnych workach, potem jeszcze wkładają je do żółtych, a fetor i tak czuć w łodzi. Mijamy dwie łodzie, jedną strażacką, drugą rybacką. Żołnierze mówią, że wszystko już prawie wyzbierane. Ale rzeka nadal pachnie czymś złowrogim.
- Wstyd, że w XXI wieku nie można zrobić badań i sprawdzić, co dokładnie się w tej rzece znajduje - mówi jeden z mężczyzn biorących udział w akcji.
- Na razie czujemy się dobrze, ale nie wiemy, jak za jakiś czas zareagują nasze organizmy - dodaje drugi.
Podpływa kolejna łódź.
- Jak zatankujecie, wbijcie w górę, bo ludzi trzeba przerzucać - przerywa nam rozmowę trzeci.
Akcja w Połęcku powoli się kończy.
- Na zakolu mamy jeszcze prace kosmetyczne. Cały region zielonogórski to ponad 20 ton śniętej ryby, ogromna liczba. Dla wędkarzy to tragedia. Wyciągaliśmy wspaniałe okazy. Dzwonili do mnie wędkarze z całej Polski, żeby pomóc finansowo, zrobić coś, by Odra się odrodziła. Krosno Odrzańskie to ważny punkt i perła wędkarstwa. Przyjeżdżali tu wszyscy, organizowaliśmy spotkania wędkarzy, zawody, festiwal Rybobranie. Dziś wszyscy straciliśmy tę rzekę. Zobaczymy, co będzie dalej - mówi Mirosław Cyra, komendant Społecznej Straży Rybackiej w Krośnie Odrzańskim.
Burmistrz dzwoni na 112
Marek Cebula, burmistrz Krosna Odrzańskiego, co chwilę odbiera telefony. Był na patrolach na Odrze. Pokazuje mi tabelkę: w naszej okolicy wyłowiono 16 ton śniętych ryb.
- Pierwsze dni były w oczyszczaniu o tyle łatwiejsze, że ryba była świeża, można było podbierakiem wybrać wszystko. Dzisiaj ryby są w stanie mocno zaawansowanego rozkładu, część jeszcze zasusza się na brzegach, więc można ją podjąć. W tej chwili teren przybrzeżny w powiecie krośnieńskim mamy wysprzątany. Co ciekawe, ryba umierała falami. Chciałbym poznać przyczynę tego, co tak naprawdę wydarzyło się na Odrze. W powiecie nowosolskim wybrano tylko 55 kg ryb. Potem, idąc w dół rzeki, wpływamy na teren powiatu zielonogórskiego i tam mamy sześć ton ryb. Poniżej Cigacic, w okolicach Będowa, gdzie zaczyna się powiat krośnieński, nagle okazuje się, że mamy 16 ton martwych ryb. Te dane są bardzo niepokojące. Nie jest możliwe, by w jednym miejscu ryba umierała, a w innym nie, gdyby skażenie było jednolite. Ono musiało być zmienne. Pierwszego dnia, czyli 9 sierpnia, zebraliśmy tonę. Dzwoniliśmy na numer alarmowy 112, by ktoś nam pomógł. Ten widok powalił na kolana największych twardzieli - opowiada Marek Cebula.
Pytam burmistrza, dlaczego służby dopiero po trzech dniach pomogły ochotnikom w odławianiu śniętych ryb.
- Wydawałoby się, że instytucji jest wystarczająco dużo, by szybko zareagować. Mamy Wody Polskie, Centrum Zarządzania Kryzysowego w województwach, Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Z Warszawy nie widać, co dzieje się na rzece, a lokalne służby chyba słabo monitorowały Odrę, skoro nie nastąpiło ostrzeżenie mieszkańców. Pierwszy sygnał o śniętych rybach mieliśmy 8 sierpnia od wędkarzy, a wiemy też, że dzień wcześniej mieszkańcy korzystali z rzeki rekreacyjnie. Pierwsza oficjalna informacja, by nie wędkować i nie brodzić w rzece, przyszła do nas 10 sierpnia. Wysłał ją Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Opóźnienie w informowaniu jest faktem. Dziwię się, że z województwa dolnośląskiego nie poszedł oficjalny sygnał do nas, że coś się dzieje z rzeką. Rzekę ratowali ochotnicy - tłumaczy Cebula.
Będą tragedie
Burmistrz mówi, że sytuacja na Odrze przekroczyła wyobraźnię wszystkich osób, którzy żyją przy rzece.
- Wędkarze mówili, że skończyło się ich życie. Jeśli ktoś jest w wieku emerytalnym i całe godziny spędzał nad rzeką, to nie ma już gdzie iść. I trudno będzie to wszystko odbudować. Świeżo wpuszczony narybek nie odrodzi się w krótkim czasie. Sum, który miał 20 lat, teraz będzie potrzebował tyle samo czasu, by stać się dorosłym osobnikiem. A tego nie da się kupić. Ludzie, którzy żyją przy Odrze, nie wiedzą też, kiedy będzie odpowiedni czas, by powtórnie zarybiać tę rzekę. Wiem, że są różne spekulacje dotyczące tego, co się stało. Jeśli było to naturalne zjawisko, to jest to nasz koniec. Jeśli te zjawiska będą się cyklicznie powtarzały, to życie w Odrze zamrze - uważa Cebula.
Burmistrz dodaje, że ludzie, którzy prowadzą biznesy nad Odrą, również płakali, bo katastrofa na rzece oznacza dla nich bankructwo. Na Odrze działały przystanie, restauracje. Teraz, zdaniem burmistrza, sprzedaż ryby zmaleje.
- Zagrożona jest cała branża. Przy Zalewie Szczecińskim mieszka sto rodzin, które żyją z hodowli ryb w Zalewie. Jeśli ten biznes upadnie, trudno oszacować konsekwencje dla tych ludzi. Właściciele lokalu przy porcie w Cigacicach już mówią, że zainteresowanie pływaniem galarami gwałtownie spadło - wymienia Cebula.
"Z czego jeszcze nas ODRĄ?"
Jadę do portu do Cigacic. O godzinie 18 zaczyna się protest przedsiębiorców, którzy żyją z nadrzecznych inwestycji. Przychodzi około 100 osób. Na transparentach napisy: "Ujawnijcie truciciela, politycy do roboty!", "Nie ma Odry, nie ma nas", "Cała Polska śmierdzi", "O dranie! Odry nie wybaczymy!", "Odra to ściek, przyzwolenie polskiego rządu" czy dobitne "Z czego jeszcze nas ODRĄ?".
Swój lokal przy porcie w Cigacicach nad Odrą prowadzi Tomasz Włoch. Klienci mogą też przepłynąć się galarami. - Chcemy zrozumieć tę sytuację, przygotować się do tego, jakie będą konsekwencje zatrucia dla rzeki. Czujemy bezsilność, bo odpowiedzi wciąż nie ma, żądamy tej odpowiedzi od państwowych instytucji - mówi Tomasz Włoch.
Protestujący otrzymują od przedsiębiorców wlepki z napisem "ODRA R.I.P.".
Głos zabiera Michał Zygmunt. Mówi, że jest muzykiem i człowiekiem rzeki. Tworzy muzykę z nadodrzańskich dźwięków. Znają go tu wszyscy.
- Za chwilę będziemy widzieć tu rzekę jak w latach 80., gdy nikt nie mógł do niej wejść, bo była jednym wielkim syfem. Po 1997 roku rzeka się odrodziła. Większość z nas widziała to odrodzenie. Teraz widzimy, że nasza obecność, te wszystkie biznesy są tutaj niemożliwe do zrealizowania. Bo państwo i instytucje nie potrafią zapewnić nam bezpieczeństwa. Potrzebna jest wielka dyskusja i plan nie tylko dla Odry, ale wszystkich innych rzek. Stara wizja, pompowana przez lata, skończyła się w momencie tego wycieku. To nie stało się dzisiaj. Jest masa zgłoszeń o zanieczyszczeniach sprzed roku i dwóch, na które nikt nie odpowiedział. Ważne jest prawo, które powinno nas chronić. Ale tych instytucji nie ma nad rzeką - mówi Zygmunt.
Protestujący skandują: "Czym zatruto Odrę?", "Chcemy prawdy!".
Co dalej z Odrą?
Głos zabiera Mirosław Kamiński, prezes zarządu Polskiego Związku Wędkarskiego w Zielonej Górze.
- Okręg w Zielonej Górze jest rybackim użytkownikiem rzeki Odry na odcinku 156 kilometrów, łączna powierzchnia, którą dysponujemy, to 6500 hektarów. Jesteśmy zbulwersowani tym, co stało się na Odrze. To my zajęliśmy się sprzątaniem tego bałaganu. Na naszym odcinku zebraliśmy, według naszych szacunków, prawie 25 ton martwej ryby. Czy tej ryby będzie jeszcze dużo? Oczywiście. Zebraliśmy na razie to, co było na powierzchni, ale wiele martwych ryb zalega na dnie. One będą stopniowo wypływać i dotruwać Odrę.
Mieszkańcy dopytują, co dalej z rzeką.
Kamiński: - Dzisiaj Odra nie żyje. Padły wszystkie ryby i skorupiaki, ślimaki, małże, raki. Również to, co stanowiło pokarm dla ryb. Według mojej oceny na zarybienie będziemy czekać około roku, bo ichtiofauna musi się odbudować. Na wiosnę zobaczymy, jak wygląda wegetacja roślin nadbrzeżnych, ryba musi mieć czym się żywić. Odbudowa może potrwać tak naprawdę 10 lat. My jako okręgi będziemy prowadzić własne postępowanie, niezależnie od tego, czy władzom państwowym uda się cokolwiek ustalić. Zrobimy wszystko, by ujawnić sprawców.
Prezes Kamiński ostrzega, by pod żadnym pozorem nie wchodzić do rzeki. I pokazuje bąble na ręce, które zrobiły mu się po kontakcie z wodą.
Po proteście mieszkańcy Cigacic rozmawiają o sytuacji na rzece w lokalu przy porcie.
Radosław pokazuje ranę na nodze.
- Tutaj nad skarpetką mam jeszcze bąble, a wcześniej noga spuchła i była na niej jedna wielka sącząca się rana. Spacerowałem wzdłuż rzeki, miałem kontakt z rzeczną bryzą. Te ryby nie miały żadnych szans - mówi.
Agnieszka Chyrc, działaczka z Instytutu Równości: - Przeżywam śmierć ryb, ale poruszyła mnie też obywatelska postawa mieszkańców, wędkarzy, strażników rybackich i wszystkich ochotników, którzy zajęli się uprzątaniem rzeki i narażali swoje zdrowie. Tylko do naszego Instytutu zgłosiło się 12 młodych wolontariuszy gotowych do pomocy. To my, obywatele, sklejamy to państwo jak klej.
Autorka/Autor: Iga Dzieciuchowicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24