Dziś mija rok od pierwszego pacjenta w Polsce, u którego zdiagnozowano wirusa SARS-CoV-2. Początki były bardzo trudne, bo największy strach budziła niewiadoma. Wielu specjalistów uspokajało, mówiąc wtedy, że ten koronawirus groźny nie jest, potem jednak zdanie zmieniali. Co wiemy po upływie roku i czy jesteśmy bliżej odpowiedzi na najwyższe pytanie: kiedy wygramy z pandemią? Materiał magazynu "Polska i Świat".
- Nie mamy potwierdzonego ani jednego przypadku w Polsce, natomiast na pewno taki przypadek się pojawi wcześniej czy później – mówił w styczniu 2020 roku Łukasz Szumowski. Przez wiele dni to zdanie ówczesny minister zdrowia mógł powtarzać na kolejnych konferencjach prasowych. Pierwszy przypadek zakażenia w Polsce pojawił się 4 marca - Mieczysław Opałka był pierwszym pacjentem, u którego wykryto wirusa SARS-CoV-2.
"Ten wirus powoduje uszkodzenia prawie każdego organu"
Na początku zeszłego roku o koronawirusie wiedzieliśmy niewiele ponad to, że infekuje mieszkańców Wuhanu, potem mieszkańców kolejnych chińskich miast. - Wirus, jak się wydaje, jest umiarkowanie groźny i jego zdolność zakażania i zdolność zabijania nie przekracza zdolności przeciętnego wirusa grypy – mówił w styczniu 2020 roku konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych prof. Andrzej Horban.
Dziś lekarz podkreślają, że COVID-19 jest poważną chorobą ogólnoustrojową. - Ten wirus powoduje uszkodzenia prawie każdego organu w naszym organizmie. Już wiemy, że jego śmiertelność jest większa niż grypy, już wiemy niestety, że mutuje częściej niż grypa – zwraca uwagę prof. Andrzej Fal z Wydziału Medycznego UKSW.
"Najbardziej niepokojące są zaburzenia neurologiczne"
Z czasem przekonaliśmy się, że COVID-19 można przejść naprawdę ciężko niezależnie od wieku, informacje przekazywane na początku roku mogły sugerować coś innego. - Głównie narażone są osoby, które są przewlekle chore, które mają zaburzenia odporności, są także osoby w podeszłym wieku. Natomiast zagrożenie dla osób, które są zdrowe, młode jest stosunkowo małe – podkreślał w styczniu 2020 roku ówczesny Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas.
Pacjenci oddziałów covidowych to rzeczywiście wciąż głównie osoby starsze i schorowane, ale od jesieni dołączyli do nich też inni. – W tej chwili hospitalizujemy 30-40-latków – mówi mazowiecka konsultantka ds. chorób zakaźnych dr Grażyna Cholewińska-Szymańska.
Wirus pozostawia także ślad na dłużej. Nie tylko w płucach, ale też w sercu i układzie nerwowym. - Najbardziej niepokojące są zaburzenia neurologiczne, z jednej strony zaburzenia węchu i smaku, ale także poważniejszych objawów w postaci przewlekłego zmęczenia, zaburzeń pamięci i koncentracji – zwraca uwagę dr Konstanty Szułdrzyński ze szpitala MSWiA w Warszawie.
Zakażenia u dzieci
Chociaż na początku pandemii pojawiały się publikacje naukowe sugerujące, że dzieci w małym stopniu biorą udział w transmisji wirusa, doświadczenie pokazuje coś innego. - Mieliśmy szereg takich sytuacji, że w żłobkach, przedszkolach zakażenie się rozprzestrzeniało, że dzieci, które zakaziły się w przedszkolu, później przenosiły te zakażenia na dorosłych – podkreśla Lidia Stopyra ze Szpitala im. S. Żeromskiego w Krakowie.
Dzieci rzeczywiście zazwyczaj łagodniej przechodzą infekcję, jesienią jednak, gdy chorowali wszyscy - zapełniały się także covidowe oddziały pediatryczne. - Nastąpił boom zachorowań i zaraz później zaczęły do nas trafiać dzieci w stanie ciężkim z PIMS-em – dodaje Stopyra.
PIMS to zagrażający życiu dziecięcy zespół pocovidowy. Lekarzy najbardziej martwi to, że wciąż nie mają skutecznego leku, który dezaktywowałby wirusa. Mają za to roczne doświadczenie. - Na pewno znacznie więcej wiemy, jak ta choroba przebiega, jaką ma dynamikę, w którym momencie pacjenta podłączać do respiratora, kiedy można poczekać – mówi dr Szułdrzyński.
Wciąż czekamy też na odpowiedź na najważniejsze pytanie: kiedy wygramy z koronawirusem? - Kiedy my wygrywamy przez chwilę, mamy szczepionki, to wirus punktuje, tworząc kolejne warianty. Ta ciężka i zabójcza gra jest w trakcie. Chciałbym żebyśmy ją wygrali i chciałbym wiedzieć, kiedy ją wygramy – przyznaje prof. Fal.
Źródło: TVN24