Trzymając telefon w kieszeni, mimochodem kreślimy dokładne mapy pokazujące nasze położenie. Dla policji i służb specjalnych to doskonałe narzędzie tropienia przestępców. Tyle, że ci nauczyli się już je obchodzić. Tropiony może być natomiast każdy uczciwy człowiek i to często bez względu na to, czy jest o coś podejrzany, czy nie jest. Bo takie jest prawo.
- Jesteśmy w stanie określić, gdzie dany telefon był w danej chwili - tak w skrócie pracę stacji stacja bazowych BTS opisuje płk Mieczysław Tarnowski, były wiceszef UOP i ABW. Po całej Polsce rozsianych jest kilka tysięcy takich stacji. Każdy telefon, który znajduje się w pobliżu takiej stacji loguje się do niej, pozostawiając po sobie trwały elektroniczny ślad, który operatorzy GSM mają obowiązek przechowywać przez kilka lat i w miarę potrzeb udostępniać odpowiednim organom państwa
O BTS-ach i ich możliwościach po raz pierwszy zrobiło się głośno w sierpniu 2007 roku podczas konferencji prokuratora Jerzy Engelkinga. Można się było dowiedzieć, do których stacji logowały się telefony byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka i innych osób podejrzewanych przez prokuraturę o przeciek w tzw. aferze gruntowej.
(Nie) na tych, co trzeba
Tyle, że polskie prawo nie precyzuje kto, kiedy i na jakich zasadach może wykorzystywać takie dane. - Służba może, o ile dogada się z operatorem, mieć te dane online - wyjaśnia płk Tarnowski.
Problem nadużywania przez służby powrócił niedawno przy okazji informacji o inwigilacji dziennikarzy. Służby znały ich billingi, wiedziały dokładnie gdzie i kiedy byli, chociaż nie było przeciwko nim prowadzone postępowanie karne. - Te metody są trochę przestarzałe i uderzają głównie w zwykłych obywateli. Gangsterzy i tak już wiedzą jak to obejść - mówi Wojciech Brochwicz, prawnik i specjalista od służb specjalnych, w których sam niegdyś służył.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24