Już po wybuchu afery hazardowej Ryszard Sobiesiak widział się Mirosławem Drzewieckim. Do spotkania doszło w jednej z restauracji na Florydzie i "było na nim coś tam" o aferze hazardowej. Tak biznesmen zeznał na niejawnym posiedzeniu komisji śledczej. Zaprzeczył tym samym temu, co powiedział sejmowym śledczym były minister sportu Mirosław Drzewiecki. Polityk zataił to spotkanie. Sobiesiak mówił też o znajomości ze Zbigniewem Chlebowskim.
Komisja hazardowa opublikowała we wtorek stenogramy z przesłuchania Ryszarda Sobiesiaka za zamkniętymi drzwiami (11 lutego). Biznesmen był bardziej rozmowny niż w obecności dziennikarzy (wymusił na śledczych posiedzenie niejawne), ale na wiele pytań odmówił odpowiedzi, albo zasłonił się niepamięcią. Tak postąpił w przypadku tych, które dotyczyły przebiegu rozmów z politykami PO, podsłuchanych przez CBA.
Nie odpowiedział np. na pytanie posłanki PiS Beaty Kempy, jaką "prawdziwą wojnę" stoczył Chlebowski i "co wyprostował", o czym informował go w rozmowie telefonicznej.
- Proszę mnie więcej nie pytać, bo ja całe życie byłem podsłuchiwany - stwierdził Sobiesiak. A potem podkreślił, że nie pamięta, o czym rozmawiał prawie dla lata temu.
Przyznał natomiast, dlaczego w ogóle zgodził się zeznawać, choć w jawnej części swojego przesłuchania, tego nie zrobił. - Ja chciałem przyjść, powiedzieć: pocałujcie mnie w nos, ale później się wystraszyłem, że mnie zamkniecie jeszcze za nic, już mnie raz chcieli zamknąć, nie wiem za co, i drugi raz... – powiedział Sobiesiak. I podkreślił, że podobnie - jak na posiedzeniu zamkniętym - "że nie ma żadnej afery".
Spotkanie na Florydzie. Kto się obraził?
Najważniejsze, co powiedział sejmowym śledczym Sobiesiak dotyczy jego spotkania z Drzewieckim. Były minister sportu zeznał, że ostatni raz widział się z biznesmenem 22 września 2009 r. w warszawskim hotelu Radisson, czyli na ponad tydzień przed wybuchem afery hazardowej.
Sobiesiak przyznał natomiast, że widział Drzewieckiego na przełomie października i listopada ub. roku na Florydzie, gdzie obaj mają mieszkania. - To on do pana dzwonił, czy pan do niego - dociekał poseł Lewicy Bartosz Arłukowicz.
Sobiesiak: – Chyba ja jego (Drzewieckiego) szukałem. Adwokat Sobiesiaka: – Nie jesteś pewien.
– Chyba ja jego szukałem – przyznał Sobiesiak. Ale zareagował jego adwokat, podpowiadając: – Nie jesteś pewien.
Sobiesiak opowiedział jednak o spotkaniu, podkreślając, że nikt by nie uwierzył, że doszło do niego przypadkiem. - Siedzę na ławce, czytam gazetę, moja córka buszuje po jakimś shoppingu i... podjeżdża pan Drzewiecki, widzę jak wysadza żonę i jedzie dalej. I nie widzi nawet mnie. I pani Nina idzie, witam się z nią. No, i przez panią Ninę się umówiłem. Miał tam przyjechać za dwie godziny czy za kiedyś. Żeśmy się raz tam widzieli - opowiadał Sobiesiak.
Według jego relacji, panowie rozmawiali "coś tam o aferze hazardowej", jednak samo spotkanie przebiegało w mało przyjaznej atmosferze. - To była taka rozmowa, ja nie wiem, on był obrażony na mnie, ja na niego - mówił Sobiesiak.
- Obrażony, obrażeni? - dopytywał poseł Arłukowicz. - No, facet stracił stanowisko, o aferze na pewno rozmawialiśmy, ale nie pamiętam, o czym - utrzymywał.
"Dopłaty" Dla branży było to totalne dziadostwo"
Dopytywany przez posła PiS Zbigniewa Wassermanna, czy rozmawiał z Drzewieckim o ustawie hazardowej, odpowiedział: - Mówię, no o co ci chodzi, przecież człowieku, ja ci nic nie prosiłem, nic ci nie mówiłem. Mogłeś robić co chcesz, a teraz jest wszystko, że myśmy coś umówili. Ja nie miałem pojęcia zielonego, co on robił z tymi 10 proc. raz dawał, raz odbierał.
Sobiesiak przekonywał w ten sposób, że nie chciał załatwić poprzez Drzewieckiego usunięcia z ustawy hazardowej zapisów o dopłatach od gier nieobjętych monopolem państwa, czyli jednorękich bandytów (tego właśnie miała dotyczyć cała afera hazardowa).
Miał tylko mówić, że dopłaty to kiepski pomysł. Pytany, czy rozmawiał o tym ze Zbigniewem Chlebowskim, byłym szefem klubu PO, odpowiedział: -Jak spotykaliśmy się gdzieś tam przy wódce... Ja kiedyś, z tego co pamiętam, chyba nawet ten stenogram czytałem, ja gdzieś tam krzyczę do Mirka. Może byliśmy gdzieś przy wódce, albo to... mówiłem: co robicie, zobaczycie co się z tym stanie.
Według biznesmena, Drzewiecki dopłaty robił dla siebie, czyli resortu. - Miał jakąś tam ideę. A dla branży było to totalne dziadostwo - stwierdził Sobiesiak.
Do Chlebowskiego z różnymi sprawami
Jak spotykaliśmy się gdzieś tam przy wódce... Ja kiedyś, z tego co pamiętam, chyba nawet ten stenogram czytałem, ja gdzieś tam krzyczę do Mirka. Może byliśmy gdzieś przy wódce, albo to... mówiłem: co robicie, zobaczycie co się z tym stanie. Ryszard Sobiesiak
Sobiesiak zeznał, że poznał Chlebowskiego na turnieju golfowym. Ale jak zastrzegł, nie poprzez byłego wicepremiera Grzegorza Schetynę.
Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy dokładnie poznał Mirosława Drzewieckiego. Jak stwierdził przeszedł na "ty" jakieś 12 lat temu, kiedy zaczął grać w golfa.
Nie chciał przyznać, czy rozmawiał z Chlebowskim o swoich interesach. Twierdził, że zwracał się do niego z "różnymi sprawami", dzwonił z pytaniem, kiedy polityk PO będzie na Dolnym Śląsku.
Przyznał, że znajomości z politykami PO wykorzystywał do reklamy swojej firmy (hotelu Szarotka w Zieleńcu). - Jest prawdą, że za każdym razem go zapraszałem, bo wiedziałem, że jak Chlebowski przyjedzie do Zieleńca, czy pokazałby się Schetyna, który nigdy się nie pokazał, czy pokazałby się Drzewiecki, który nigdy się nie pokazał, to zaraz za tym jadą ludzie – powiedział Sobiesiak.
Biznesmen opowiedział sejmowym śledczym o wycince lasu pod swoją inwestycję w Zieleńcu (rozpoczął, nie mając stosownych pozwoleń, a interweniował, by je otrzymać u Chlebowskiego i Drzewieckiego - rozmowy na ten temat zarejestrowało CBA).
Twierdził, że wszystko odbyło się pod nadzorem leśniczego, "po wymierzeniu drzew, gdzie, co mogę zrobić" (potem po kontroli Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych na biznesmena nałożono karę).
Sobiesiak o Rosole...
Pytany przez posła Arłukowicza, gdzie poznałasystenta byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego Marcina Rosoła, odpowiedział: - Chyba w Krakowie.
- W Krakowie? Na tych "Orlikach" (boiska - red.) - dociekał polityk Lewicy.
- Tak, chyba tak - potwierdził Sobiesiak.
- A po, co pan pojechał wtedy te "Orliki" oglądać? - dopytywał Arłukowicz.
- Ja nie oglądałem tych "Orlików" - prostował Sobiesiak.
- To po, co pan pojechał do Krakowa - pytał dalej poseł Lewicy.
- Ja jechałem do Zakopanego chyba panie pośle. Nie pamiętam - odpowiedział biznesmen. I potem tłumaczył: - No, ja parę razy wyjechałem z Łodzi, z Wrocławia w drugą stronę niż myślałem i na autostradzie się kapnąłem, że nie to. Więc ludzie mi mówią: weź se kierowcę będziesz wiedział, gdzie jeździsz. Więc może jechałem do Zakopanego, no nie wiem. Ale jechałem w tą stronę i dzwoniłem do pana Drzewieckiego i z nim rozmawiałem.
Zastrzegł jednak, że nie budował z Drzewieckim żadnych "Orlików". Miał inny genialny - jak się wyraził - pomysł na biznes, ale były szef CBA Mariusz Kamiński "podciął mu łapy". Chodziło, jak wyjaśnił posłom - by w Warszawie były gondole na wzór Wenecji. - W każdym mieście europejskim jest coś takiego, gdzie ludzie jadą i przejeżdżają nad rzeczką i patrzą na całą Warszawę - tłumaczył w swoim stylu, Sobiesiak. Dodał, że chciał z tym ruszyć przed Euro 2012.
Biznesmen pytany o pobyt w jego ośrodku w Zieleńcu Rosoła, zapewnił, że on sam zapłacił. Podobnie, jak inni politycy.
- Ja nie wiem skąd jest pan Rosół, ja byłem wtedy w Ameryce. Dzwoniłem do syna, albo on do mnie i mówię: postaw temu Rosołowi piwo. A on mówi: ja chciałem, ale on mówi: tu, kosztuje 6 złotych piwo, a u nas w Warszawie 12 złotych. Nie chciał nawet tego – relacjonował Sobiesiak.
... i o biznesowym konkurencie
Biznesmen odpowiadając na pytanie posła PiS Zbigniewa Wassermanna, czy prezes ZPR Zbigniew Benbenek jest traktowany przez niego, jak konkurencja, stwierdził: – Pan Benbenek zagarnął mienie państwowe.
Według Sobiesiaka, miał bowiem kupić za 500 tys. zł kupił Pałac Prymasowski w Warszawie i nie jest to jedyny przykład nagannych zachowań konkurenta. Nie chciał jednak powiedzieć sejmowym śledczym, o co chodzi. - Nie będę już na niego nadawać - uciął wątek biznesmen.
"Bałem się wracać"
Na jawnym posiedzeniu Sobiesiak wielokrotnie atakował byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Nie inaczej było w części niejawnej.
Biznesmen stwierdził, że - wbrew temu, co mówił były szef CBA - po wybuchu afery hazardowej wcale nie uciekł z kraju. - Wsiadłem w samochód i pojechałem sobie z domu. Nie uciekłem, tylko wyjechałem. I przyjechałem. A pan Kamiński kłamie jak we wszystkim. No, we wszystkim to może nie, ale największy agent w Polsce i staje ten, staje, przed szanowną komisją, robi wystąpienie, a ja w tym czasie jestem w Polsce i mówi, że uciekłem, że boję się wrócić. Pewnie, że się bałem, bo myślałem, że mnie zamknie - relacjonował Sobiesiak.
Przyznał, że gdyby w grudniu ub. roku miał taką wiedzę jak obecnie, nie wróciłby z USA. - W życiu nie przeżyłem takiego horroru.... Wracałem, bałem się. Ja statkiem, drogą, już stałem na schodach w samolocie i się wracałem. Jeden pan mi mówił: wracaj, drugi: nie, idiota jesteś. Przyjaciele moi do mnie mówili: idiota. No, uwierzcie mi, jakbym wiedział to, co teraz wiem, bym nie przyleciał w grudniu do Polski. Znaczy w grudniu do Europy. Nie przyleciałbym, jakbym to wiedział wszystko - podkreślał Sobiesiak.
Poseł Wassermann w trakcie zadawania pytań rzucił w kierunku Sobiesiaka: - Ja myślę, że się pan przekona do pana Kamińskiego.
- Jezus Maria, nie... - odpowiedział biznesmen.
Źródło: tvn24.pl, Bild.de
Źródło zdjęcia głównego: TVN24\PAP